Tajemnica Marii Magdaleny. Paweł Lisicki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tajemnica Marii Magdaleny - Paweł Lisicki страница 8
Na stronach Ewangelii kobiety pojawiają się raz za razem. Kolejnym przykładem jest królowa z Południa, czyli królowa Saby, która przybyła podziwiać mądrość Salomona. Jezus odwołuje się do niej jako do ostatecznego świadka niesprawiedliwości i niegodziwości Jego pokolenia. „Królowa z Południa powstanie na sądzie z tym pokoleniem i oskarży je, ponieważ przybyła z krańców ziemi, by słuchać mądrości Salomona, a tu jest ktoś większy niż Salomon” (Mt 12, 42). Krwawiąca kobieta jest świadkiem wiary, Maria przykładem doskonałego ucznia, uboga wdowa – samopoświęcenia, królowa z Południa zaś – sędziego i oskarżyciela.
Pożądliwe spojrzenie
Amerykański komentator B. Witherington podejmuje też ciekawą próbę zrozumienia znaczenia słów Jezusa, zakazującego pożądliwego spojrzenia na kobietę. Zwykle rozumiano je jako nakaz unikania pokusy. Pożądliwe spojrzenie miało być po prostu spojrzeniem, w którym mężczyzna dopuszczał się grzechu. „Każdy, kto patrzy na kobietę, a pragnie ją mieć, już w swoim sercu dopuścił się cudzołóstwa” (Mt 5, 28). W takim rozumieniu słowa Jezusa należałoby rozumieć jako przestrogę, ostrzeżenie, wezwanie do unikania kobiet. Byłyby one zatem podobne do nauki rabinów: „Jeśli kobieta wejdzie do twojego domu nauki, aby zadać ci pytanie, co ma zrobić z plamą krwi na sobie lub z nieczystością, patrz na nią tak jakby wyszła z twoich lędźwi, nie pozwól jednak spoczywać swemu wzrokowi na niej i bój się sądu i gehenny” (Strack i Billerbeck, s. 300). Chodzi o to, by kobieta nie stała się przyczyną grzechu mężczyzny.
Witherington proponuje inne tłumaczenie. Być może, twierdzi, słowa Jezusa powinniśmy rozumieć następująco: „Każdy, kto patrzy na kobietę w taki sposób, że budzi w niej pożądanie, już popełnił w swym sercu z nią cudzołóstwo” (s. 20). Za takim tłumaczeniem przemawiają nie tylko względy gramatyczne – w Ewangelii słowo „pożądać” może mieć znaczenie zwrotne – ale też kontekst. Sam zakaz pożądania kobiet nie byłby niczym nowym. W tradycji żydowskiej motyw kobiety uwodzicielki, kobiety, która stanowi pokusę albo która po prostu zastawia na mężczyzn pułapkę, był czymś powszechnym. Zakaz pożądania wpisywałby się w takie rozumienie. To z niego ostatecznie wynikały surowe restrykcje nakładane na relacje męsko-kobiece. To z niego brał się zakaz wspólnych rozmów, przebywania w towarzystwie nieznajomej, a nawet znajomej kobiety. Gdyby jednak naukę Jezusa tłumaczyć nie tak jak to się zwykle przyjęło, ale tak jak proponuje Witherington, byłby to kolejny przykład śmiałego rozumienia tradycji i dowartościowania kobiet. „Jeśli tak, to nakaz ten ma inny sens niż ten, który spotykamy w źródłach rabinicznych, gdzie ostrzega się mężczyzn, by nie patrzyli na kobiety (lub by nie wystawiali się na wzrok kobiet), gdyż mogą zostać sprowadzeni na manowce. Mamy tutaj przeciwieństwo takiego pojmowania, gdyż nauka Jezusa nie odnosi się do podatności mężczyzn na kuszenie kobiet, ale do męskiej żądzy, która prowadzi kobiety do grzechu. Zatem odpowiedzialność za taki grzech spoczywa na mężczyźnie, a troską zostaje objęta kobieta, zwykle słabsza i bardziej podejrzana strona w społeczeństwie poddanym władzy mężczyzn. Nauka ta jest jednocześnie potwierdzeniem męskiego zwierzchnictwa i odpowiedzialności za dobro wspólne oraz próbą uwolnienia kobiet od społecznego stereotypu” (Witherington, s. 20).
Nauki Jezusa dotyczące znaczenia i roli kobiet musiały budzić zdumienie. Widać dlaczego. W wizji Nazarejczyka fakt ich odsunięcia i gorszego położenia czynił je szczególnie podatnymi na miłosierdzie. To, powtarzam, miało zwracać się nie ku sprawiedliwym i zdrowym, ale wykluczonym i poniżonym. Ku tym wszystkim, którzy wskutek czy to losu, czy urodzenia, czy błędów odpadli od świętego ludu Izraela. To oni nagle, w tym jednym szczególnym momencie dziejów, stali się uprzywilejowani. To oni, przebywając na marginesie życia narodu wybranego, za sprawą Jezusa uzyskali całkiem nowy status – znaleźli się nie na peryferiach, ale w centrum. Tak też było z kobietami. Dzięki Niemu nagle musiał się przed nimi pojawić nowy świat. Przyniósł im obietnicę, o której dotąd nie słyszały. Nagle stały się pełnoprawnymi członkami ludu Izraela, nagle za ich pośrednictwem objawiała się miłość Boga. Tak jak dostęp do Domu Boga, świątyni jerozolimskiej, był dla nich zawsze odległy i trudny, tak przeciwnie, Jezus przyjmował je do swego ruchu i traktował na równi z mężczyznami. Tak jak do tej pory mogły się uświęcać tylko przez rodzinę i tylko służąc mężczyznom, tak teraz mogły poświęcić się bezpośrednio Nauczycielowi i Jemu służyć.
Musi się jednak pojawić pytanie: w jaki sposób tyle kobiet mogło przebywać w towarzystwie Jezusa? Dlaczego nie powodowało to zgorszenia i skandalu? Albo też dlaczego tak niewiele zostało na ten temat przekazane? Dlaczego zachowanie, które było powszechnie potępiane w dostępnych nam źródłach żydowskich – nieznane kobiety przebywające z obcym mężczyzną, który nawet nie był ich krewnym – nie powodowało ostrej krytyki i nie budziło takiego skandalu jak inne działania Jezusa: uzdrowienia w szabat, spożywanie posiłków z celnikami, nieprzestrzeganie postów? Można przypuszczać, że na straży bezpieczeństwa kobiet w otoczeniu Jezusa stał głoszony i praktykowany przez Niego i Jego uczniów celibat.
Obowiązek małżeństwa?
To jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów współczesnej debaty. Na wstępie przypomniałem, jak wielką sensację wywołał krótki fragment papirusu, który zawierał rzekomą informację o żonie Jezusa. Można nawet utrzymywać, że poszukiwanie żony Jezusa staje się szczególnym znakiem rozpoznawczym współczesności. Regis Burnet: „W marcu 2004 roku na stronie internetowej Beliefnet zadano internautom następujące pytanie: kim była Maria Magdalena? Dwadzieścia pięć procent ankietowanych nie miało wątpliwości: była żoną Jezusa” (s. 84). Czy istnieją jakiekolwiek dowody lub przynajmniej poszlaki świadczące o tym, że Jezus mógł mieć żonę?
Przywołam tu cytowaną już Margaret Starbird, autorkę nie najmądrzejszą wprawdzie, ale przynajmniej jasno formułującą swoje tezy. Pisze ona: „Podobnie nie można przyjąć, że Jezus żył w celibacie tylko dlatego, że tak twierdzi Kościół. W Piśmie Świętym nie ma żadnych dowodów na to, że tego nie uczynił lub że ślubował celibat” (s. 12). Jedna część tego zdania jest z pewnością słuszna. To, czy Jezus żył, czy też nie żył w celibacie, nie jest sprawą, którą można przyjąć, opierając się na nauce dogmatycznej Kościoła. Jest to kwestia historyczna. Gdyby dało się na podstawie dostępnych przekazów wykazać coś przeciwnego, to żadna kościelna nauka by się nie ostała. Tyle tylko, że w myśleniu Starbird, podobnie jak wielu innych, widać typowy przykład stawiania wozu przed koniem. Owszem, to, czy Jezus żył, czy nie żył w celibacie, jest niezależne od tego, co twierdzi Kościół, chyba że – to wniosek, którego zwolennicy różnego rodzaju nowych interpretacji wyciągnąć nie potrafią – Kościół od początku zachowywał wierną pamięć o celibacie swego Założyciela. Kościół nie przypisuje Jezusowi celibatu ani nie wprowadza go z jakichś tajemniczych, zagadkowych, sobie tylko znanych motywów. Mówi o nim, bo takie są świadectwa, na których został zbudowany. To, że dziś o nim mówi, nie jest żadnym nowym, późniejszym, wymyślonym i wykoncypowanym sądem, ale przypomnieniem tego, co było na początku.
Żeby to zrozumieć, warto przyjrzeć się dokładniej różnym argumentom na rzecz rzekomego małżeństwa Jezusa. Kilka najbardziej typowych podaje Starbird. Jezus był żonaty, bo judaizm uważał małżeństwo za spełnienie nakazu Boga: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” (Rdz 1, 28). Św. Łukasz pisze, że Jezus, żyjąc z rodzicami, „czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i ludzi”. Ben-Chorin argumentuje, że zgodnie ze zwyczajem rodzice powinni byli znaleźć mu odpowiednią żonę, a Jezus, jak każdy młody człowiek, zwłaszcza badacz Tory, powinien założyć rodzinę. Ponadto, gdyby Jezus się nie ożenił, z pewnością wypomnieliby mu to