Hayden War. Tom 4. Zew Walhalli. Evan Currie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 4. Zew Walhalli - Evan Currie страница 7

Hayden War. Tom 4. Zew Walhalli - Evan Currie

Скачать книгу

umieszczono satelity będące potężnymi reflektorami, których zadaniem było odbicie promieni słonecznych padających na kluczowe rejony. Zaczęto od biegunów, powstrzymując dalsze topnienie lodowców i umożliwiając ich odbudowę. Samo to w ciągu pięciu lat pozwoliło na obniżenie temperatury o cały stopień.

      Czyszczenie całego bałaganu na Ziemi potrwało dużo dłużej, ale w końcu się powiodło. Większości nacji udało się wokół tego projektu zbudować duże pokłady zaufania, co doprowadziło do powstania Organizacji Solari. Jej członkami były wszystkie państwa na Ziemi dysponujące możliwościami kosmicznymi, z wyjątkiem Chin, a także wiele innych, które takich zdolności nie posiadały.

      Organizacja Solari wykroczyła daleko poza „ONZ w kosmosie”. Na wiele sposobów stała się jak gdyby organizmem państwowym. Nadzorowała kolonie, które wkrótce zaczęły powstawać i osiągać poziom samowystarczalności pozwalający im na złożenie akcesu do Organizacji, zapewniała wspólną obronę i wiele innych funkcji.

      To właśnie doprowadziło ją do punktu, w którym znajdowała się obecnie.

      Poruszanie się w głąb wszechświata, ograniczonego na razie do części Galaktyki, doprowadziło w końcu do spotkania z grupą, która czyniła to samo z przeciwnego kierunku. Wielu ludzi zastanawiało się, czy wojna jest istotą człowieczeństwa, ale nie Sorilla. Wiedziała, że wojna jest istotą życia.

      Wszystkie żyjące istoty prowadziły wojnę przez cały czas, z każdym oddechem i ruchem.

      Rośliny konkurowały o wodę i światło, owady prowadziły wojny z wykorzystaniem ogromnego arsenału. Zwierzęta polowały na siebie wzajemnie, niektóre zabijały nawet tylko dla przyjemności, były takie, które gwałciły osobniki spoza swojego gatunku. Świat natury pełen był krwi, kłów i pazurów, a ludzie stali na szczycie tej piramidy.

      Aż do chwili obecnej.

      Znaleźli w końcu przeciwników.

      Niepohamowana siła rozwoju ludzkości nie napotkała niemożliwego do poruszenia obiektu, lecz inną niepohamowaną siłę. Jedna z nich musiała ustąpić. Zadaniem Sorilli, Tona i im podobnych było sprawić, aby nie była to ludzkość.

      – Tak więc, na tych szarych trzeba uważać – powiedziała poważnie. – Nie można ich lekceważyć. O ile wiem, nie używają broni masowego rażenia, ale są doskonale wyszkoleni i precyzyjni.

      – Nie obawiaj się, Siostra, wiem o tym. Na Haydenie nieźle nas przyszpilili. Nie damy im drugiej szansy.

      – Dobrze. Ghule są paskudne, ale tylko ze względu na siłę ognia, jaką dysponują. Wystarczy o tym pamiętać i jest się bezpiecznym. Są przewidywalni. Kiedy napotkają problem, używają swojej technologii jak młota.

      – Jasne. A każdy problem wygląda jak gwóźdź.

      – Bingo.

      – A co z Deltami? – spytał Ton.

      – Nie wiem o nich zbyt wiele, nigdy ich nie widziałam. – Sorilla wzruszyła ramionami.

      – Tak, ale czytałaś każdy raport, prawda?

      – Prawdę mówiąc, lepiej, gdybyś zapytał o to Flotę. To oni się z nimi ścierali, ale jak dla mnie, to regularna armia. Może marynarka, coś w tym stylu. Są kompetentni, z całą pewnością dobrze wyszkoleni, doskonali, zdyscyplinowani piloci. To typy, które wygrywają wojny, Ton. To Delty są z tej bandy najbardziej niebezpieczne.

      – Naprawdę? – zapytał zaskoczony kapitan.

      – Jak cholera. Operatorzy to skalpele. Jesteśmy precyzyjnym instrumentem używanym do eliminacji zdefiniowanych celów. Delty? – Sorilla pokręciła głową. – Jak dla mnie to armia regularna. To ci, którzy zajmują obszar i go kontrolują.

      – Jasne. Rozumiem.

      – To, czego nie wiemy, a za wszelką cenę musimy się dowiedzieć, to jak długi jest łańcuch zaopatrzenia przeciwnika. Jeśli rzucają do konfliktu siły regularne, musimy się dowiedzieć, z jakimi problemami logistycznymi się borykają, bo to są punkty, w które powinniśmy uderzyć.

      Ton uśmiechnął się.

      – A oni każą ci chodzić na zajęcia z kadetami...

      – Każą mi też prowadzić zajęcia z pułkownikami, Ton. – Odwzajemniła uśmiech. – To jedna z rzeczy, które wiem. Oczywiście zwykle działam na mniejszą skalę.

      – Siostro, zwykle wszyscy działamy na mniejszą skalę.

      Parsknęła śmiechem, rozbawiona bardziej tonem jego głosu niż tym, co powiedział. Miał oczywiście rację. Logistyka wojny przy dystansach mierzonych w setkach lat świetlnych była koszmarem. Poszukała nawet jakichś opracowań na ten temat, rzecz jasna teoretycznych, i kilka znalazła. Większość z nich twierdziła, że to właściwie niewykonalne.

      Zdaniem Sorilli opracowania myliły się, ale niektóre sprawy zostały dobrze opisane.

      Linie zaopatrzenia były prawie niemożliwe do ochrony, nawet jeśli kontrolowało się wszystkie punkty skoku po drodze. Nadal trzeba było transportować materiały, żołnierzy i wszystko inne przez przestrzeń, którą nawet światło pokonywało bardzo długo. Bardzo łatwo było zastawić pułapkę, szczególnie jeśli udałoby się dotrzeć blisko rodzinnych planet przeciwników. Tym samym jednak rosły trudności własnego zaopatrzenia.

      W pewnym momencie, bez względu na przewagę technologiczną, przegrana była nieunikniona. Nawet dzidy i kamienie w końcu pokonają siły wyposażone w karabiny i okręty. Transport choćby lekkiego opancerzenia wśród gwiazd był nie lada wyzwaniem, a kiedy dotarło się na miejsce, nie było gwarancji, że będzie się mogło efektywnie operować w zastanym środowisku. Cougary i inne pojazdy opancerzone na Haydenie stanowiły tego znakomity przykład.

      Zajęcie świata to sprawa prosta. Zniszczenie go? Dziecinna zabawa. Jednak utrzymanie zdobyczy było syzyfową pracą, jeśli na podbitym świecie żyli ludzie gotowi umrzeć za swoją wolność.

      Historia Ziemi znała takie przykłady. Afganistan, Wietnam, Irak i wiele innych, wspominając tylko niezbyt odległą historię. W dziejach Ziemi tak naprawdę istniał chyba tylko jeden przypadek, że terytorium zajęte przez przeważającą siłę najeźdźców zostało utrzymane. Stany Zjednoczone Ameryki.

      To jednak było oszustwo, ponieważ wojnę wygrano, zanim się jeszcze na dobre zaczęła. Zanim doszło do działań zbrojnych, rdzennych mieszkańców zdziesiątkowały choroby. Byli bardzo mocno osłabieni, a mimo wszystko i tak stawiali opór aż do początków dwudziestego wieku. Gdyby nie choroby, Indianie z pewnością wysłaliby najeźdźców do Krainy Wiecznych Łowów.

      I to właśnie najbardziej niepokoiło Sorillę.

      Jak mówiła historia, jeśli chciało się utrzymać jakiś obszar, niemal zawsze konieczne okazywało się ludobójstwo. Jeśli się tego nie zrobiło, to prędzej czy później traciło się zdobycz.

      Miała nadzieję, że nieprzyjaciel nie nauczył się tego z własnego doświadczenia.

      – No cóż – powiedział

Скачать книгу