Dobra córka. Karin Slaughter
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dobra córka - Karin Slaughter страница 29
– Włożyłam ci do torebki umowę o honorarium.
Charlie już miała zapytać po co, ale sama sobie odpowiedziała:
– Tata chce, żebym reprezentowała Wilsonów, więc jestem spalona jako świadek oskarżenia Kelly.
Lenore dwa razy z niedowierzaniem zwróciła głowę w jej stronę.
– Jakim cudem nie domyśliłaś się tego dwadzieścia minut temu?
– Nie wiem – odparła Charlie, chociaż znała powody. Była w szoku. Tęskniła za mężem. Okazała się idiotką, ponieważ znowu oczekiwała od ojca, że przejmie się córką, tak jak przejmował się losem alfonsów, gangsterów i morderców. – Nie mogę tego zrobić. Każdy sędzia z prawdziwego zdarzenia pośle mnie do diabła, zanim cofną mi licencję.
– Nie będziesz musiała miotać się po całym Holler, kiedy złożysz pozew. – Lenore wskazała głową telefon. – Musisz tylko sfotografować swoją twarz, póki sińce są świeże i wyraźne.
– Powiedziałam Benowi, że nie zamierzam wytaczać sprawy. – Gdy Lenore zdjęła stopę z gazu, dodała: – Chcę tylko szczerych przeprosin. Na piśmie.
– Przeprosiny niczego nie zmienią – stwierdziła Lenore. Dotarły do podnóża pagórka, Lenore skręciła ostro w prawo. Charlie nie musiała długo czekać na kazanie, które wisiało w powietrzu. – Takie dupki jak Ken Coin propagują ograniczenie roli rządu, ale i tak kończą, wydając dwa razy więcej na procesy, niż wydaliby na odpowiednie wyszkolenie policjantów.
– Wiem.
– Jedyny sposób, by skłonić ich do zmiany, to uderzyć po kieszeni.
Charlie miała ochotę zatkać uszy.
– Usłyszę to od taty. Nie muszę tego wysłuchiwać od ciebie. To tutaj.
Lenore wcisnęła hamulec. Samochodem szarpnęło. Lenore cofnęła się i skręciła we wskazaną przez Charlie drogę gruntową. Zielsko wrzynało się w bieżnik opon. Minęły szkolny autobus zaparkowany pod wierzbą płaczącą. Mazda podskoczyła na wyboju. Po chwili oczom Charlie i Lenore ukazały się cztery domki stojące na planie dużego owalu. Charlie znowu zajrzała do wiadomości od Rusty’ego i zidentyfikowała dom Wilsonów. Stał najdalej po prawej stronie. Nie prowadził do niego żaden podjazd, tylko skraj drogi. Dom był zbudowany z pomalowanych pustaków. Okno wykuszowe sterczało od frontu jak dorodny pryszcz. Pustaki leżące na ziemi zastępowały schody.
– Ava Wilson prowadzi szkolny autobus – powiedziała Lenore. – Była w szkole dziś rano, kiedy zamknęli budynek.
– Ktoś jej powiedział, że to Kelly strzelała?
– Nie wiedziała o niczym, póki Rusty nie zadzwonił do niej na komórkę.
Charlie uradowała się w duchu, że Rusty nie scedował na nią tego przykrego zadania.
– Jest jakiś ojciec?
– Ely Wilson. Pracuje dorywczo w Ellijay. To jeden z tych facetów, którzy codziennie rano czekają przed składem drewna, aż ktoś weźmie ich do pracy.
– Czy policja go znalazła?
– Nic nam o tym nie wiadomo. Rodzina dysponuje tylko jedną komórką i ma ją żona.
Charlie popatrzyła na smutno wyglądający dom.
– Więc jest tam sama.
– Już niedługo. – Lenore podniosła głowę, gdy na niebie pojawił się następny śmigłowiec. Ten był pomalowany w charakterystyczne niebiesko-srebrne pasy policji stanowej. – Umieszczą na nakazie mapę z Google’a i będą tu za pół godziny.
– Załatwię to szybko. – Charlie chciała otworzyć drzwi, ale Lenore ją zatrzymała.
– Masz. – Podała jej torebkę leżącą dotąd na tylnym siedzeniu. – Ben mi ją dał, kiedy przyprowadził twoje auto.
Charlie chwyciła za pasek, zastanawiając się, czy trzyma go tak samo jak Ben.
– To już coś, prawda?
– Prawda.
Charlie wysiadła z auta i ruszyła w stronę domu. Pogrzebała w torebce w poszukiwaniu miętówek. Musiała zadowolić się kilkoma tic tacami, które utkwiły jak wszy w szwach przedniej kieszeni.
Wiedziała z doświadczenia, że mieszkańcy Holler przeważnie otwierają drzwi z bronią w ręku. Zamiast wejść prowizorycznymi schodkami z pustaków, podeszła do odsłoniętego okna wykuszowego, pod którym stały trzy doniczki z pelargoniami oraz pusta popielniczka ze szkła.
W środku zobaczyła drobną ciemnowłosą kobietę. Siedziała na kanapie ze wzrokiem wlepionym w telewizor. Wszyscy w Holler mieli ogromne płaskie telewizory, które najwyraźniej spadły z tej samej ciężarówki. Ava Wilson oglądała program informacyjny. Dźwięk był tak głośny, że Charlie słyszała głos reportera:
– …według najnowszych informacji z naszego oddziału w Atlancie…
Charlie podeszła do drzwi frontowych i zapukała mocno trzy razy.
Czekała. Nasłuchiwała. Zapukała drugi raz. Potem trzeci.
– Halo! – zawołała.
W końcu telewizor zacichł i Charlie usłyszała szuranie stóp, potem szczęk zamka i brzęk łańcucha. Oraz szczęk kolejnego zamka. To dodatkowe zabezpieczenie było fikcją, zważywszy na to, że złodziej mógł jednym ciosem przebić cienką ścianę.
Ava Wilson patrzyła na nieznajomą kobietę, mrugając powiekami. Była drobna jak córka, ubrana w jasnoniebieską piżamę w kolorowe słonie. Miała przekrwione oczy. Była młodsza od Charlie, ale w ciemnobrązowych włosach połyskiwały srebrne nitki.
– Nazywam się Charlie Quinn – przedstawiła się Charlie. – Mój ojciec Rusty Quinn jest adwokatem pani córki. Prosił, żebym przywiozła panią do jego kancelarii.
Kobieta nie poruszyła się. Milczała. Tak wygląda szok.
– Czy policja już z panią rozmawiała? – zapytała Charlie.
– Nie, proszę pani – odpowiedziała Ava Wilson z charakterystycznym dla Holler akcentem łączącym słowa w jedno. – Pani tata mówił, żebym nie odbierała telefonów, jeśli nie znam numeru.
– Ma rację. – Charlie przestąpiła z nogi na nogę. Słyszała szczekanie psów z oddali. Słońce paliło ją w czubek głowy. – Wiem, że jest pani wstrząśnięta z powodu córki, ale muszę przygotować panią na to, co nastąpi. Jedzie do pani policja.
– Przywożą Kelly do domu?
Charlie była zdeprymowana nadzieją w głosie Avy Wilson.
– Nie.