Nowy dom na wyrębach II. Stefan Darda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nowy dom na wyrębach II - Stefan Darda страница
Pomoc przyjacielowi w potrzebie to oczywistość, której nigdy nie deklarujesz wcześniej. Gdy nadchodzi odpowiedni moment, po prostu wstajesz i ruszasz, bez względu na wszystko. To odruch. Jak oddychanie.
Część 1. 28 września–16 października 1996
1
„Jeśli ośmielisz mi się sprzeciwić, będą kwiczeć jak zarzynane wieprze. Pamiętaj”.
Hubert przez dłuższą chwilę nie wiedział, gdzie jest, ale wreszcie otworzył oczy i rozpoznał okno w sypialni własnego mieszkania. Właśnie dniało, a on miał wrażenie, że wrócił z bardzo dalekiej podróży. Nie pamiętał, co mu się śniło.
„Jak zarzynane wieprze. Pamiętaj”.
Stojący na nocnej szafce budzik z elektronicznym wyświetlaczem informował, że właśnie minęło wpół do siódmej. Danusi już nie było w łóżku, ale jej miejsce było wciąż rozgrzane, więc musiała wstać dosłownie przed chwilą. Kosmala wytężył słuch. Z łazienki dobiegał szum wody pod prysznicem.
„Będą kwiczeć”.
Miał jeszcze parę minut na to, aby dojść do siebie, więc spróbował przywołać jakąś senną wizję, która pozwoliłaby wyjaśnić te tłukące mu się pod czaszką słowa. Kto będzie kwiczał i dlaczego?
Przymknął oczy i z zakamarków pamięci zaczął mu się wyłaniać obraz kobiety pochylającej się nad jego łóżkiem. Śniony wiele razy koszmar tak się przecież zaczynał… Potem, za każdym razem, Hubert jak w transie szedł za postacią w bieli do kuchni, by usłyszeć, co ona ma do powiedzenia. Wtedy padały te słowa. Albo przynajmniej podobne.
Tym razem jednak coś chyba było inaczej.
„Gdybym tylko mógł jeszcze raz wrócić do tego, żeby się przekonać co…” – pomyślał i natychmiast zapadł w płytki półsen.
Widzi swoją sypialnię w żółtawym blasku latarń, który sączy się przez odsłonięte okno. Widzi też Dankę i siebie, leżącego obok niej.
„Czy umarłem i zaraz podążę tunelem w stronę światła?” – myśli, ale zaraz przekonuje się, że nie, ponieważ ciało leżące obok jego żony niespokojnie się porusza. Zaczyna mu brakować tlenu.
Kosmala zamyka oczy z nadzieją, że za chwilę się obudzi i już wie, dlaczego wstrzymał oddech. To kara za to, że zapomniał imię swojego przyjaciela. Znów jest w swoim śnie. Gdy tylko otworzy oczy, zobaczy po raz kolejny trupią twarz kobiety z fotografii. A jednak… Tym razem jest inaczej.
Na skraju łóżka siedzi Marta Wieczorak w niebieskiej sukience i uśmiecha się przepraszająco.
– Chyba pana obudziłam, profesorze – szepcze zmieszana. – Czasem tu przychodzę, żeby na pana popatrzeć. Mam nadzieję, że nie ma mi pan tego za złe?
Nie potrafiłby się na nią gniewać. Dziewczyna patrzy tymi swoimi zielonymi oczyma dziecka i wygląda tak niewinnie, że w tej chwili mógłby jej wybaczyć wszystko.
– Nie, pani Marto, nie gniewam się. – Hubert odwzajemnia uśmiech.
Ona ujmuje jego dłoń, unosi do ust i delikatnie całuje.
– Zawsze był pan dla mnie taki dobry.
„Co by się stało, gdyby Danka się teraz obudziła?” – zastanawia się niespokojnie Kosmala, ale nie cofa dłoni. Ten pocałunek jest tak zniewalająco miły, że jego nagłe przerwanie byłoby chyba grzechem.
Marta wygląda tak samo, jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni, z tą różnicą, że na jej twarzy nie ma już śladów pobicia. Jej oczy promienieją. Ona cała promienieje, a sukienka opinająca ciążowy brzuch delikatnie się porusza.
„Muszę jej powiedzieć, że za wszelką cenę powinna chronić swojego synka” – myśli Kosmala.
W jej oczach maluje się zaskoczenie.
„Skąd pan wie, że to będzie syn?” – Hubert jakimś cudem wyraźnie słyszy jej pytanie, mimo że nawet na chwilę nie oderwała ust od jego dłoni.
Wizja jest tak realistyczna, że Kosmala zaczyna mieć wątpliwości, czy przypadkiem nie śniła mu się ta cała historia z wilkiem i pogrzebem w Kostrzewie.
Dziewczyna zdaje sobie sprawę z tych wątpliwości, uśmiecha się tajemniczo, a potem jej twarz zbliża się do twarzy Huberta. Pocałunek jest gorący, namiętny i obezwładniający. Trwa niezbyt długo, ale wystarczająco, aby Marta zdążyła przekazać to, na czym jej zależy.
Potem staje obok łóżka. Kosmala odrzuca kołdrę i podaje rękę swojej byłej studentce. Chwilę później oboje zmierzają do pokoju, w którym śpią Tomek i Michał. Jak najciszej, żeby ich przypadkiem nie zbudzić.
Mieszkanie pogrążone jest w ciszy, która potrwa jeszcze pewnie kilka godzin. Na ścianach tańczą cienie gałęzi, wpełzające z zewnątrz i prężące się w świetle latarń. Hubert wie, że to chyba już ostatnia taka noc tutaj i chłonie ją wszystkimi zmysłami. Rano już nic nie będzie takie samo.
„Marta ma rację, ja też powinienem chronić swoje dzieci – myśli. – Nie powinienem narażać chłopców na to wszystko, co może ich spotkać. Kto lepiej od niej wie, że życie potrafi być okrutne? Zresztą ja przecież też swoje przeżyłem i czasem czuję się, jakbym dźwigał na plecach grzechy całego świata. Szkoda, że moi rodzice nie mieli kogoś, kto jakieś trzydzieści lat temu doradziłby im, jak powinni postąpić…”.
Stają przed drzwiami pokoju chłopców i patrzą sobie w oczy. Przez półprzezroczystą pomarańczową szybę drzwi sączy się delikatne światło i maluje twarz Marty nierzeczywistymi kolorami.
– Zawsze śpią przy zapalonej lampce. – Hubert porusza wargami, ale z jego ust nie wydobywa się żaden dźwięk.
– Przecież wiem, głuptasie – odpowiada mu bezgłośnie Marta, nieustannie się uśmiechając. – Jeśli ośmielisz mi się sprzeciwić, będą kwiczeć jak zarzynane wieprze. Pamiętaj.
Kosmala patrzy na nią zdziwiony.
– Dlaczego miałbym ci się sprzeciwiać? Pocałuj mnie jeszcze raz przed tym wszystkim.
Gdy