Zamiana. Joseph Finder
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamiana - Joseph Finder страница 1
Tytuł oryginału: The Switch
Copyright © 2017 by Joseph Finder
Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2019 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Bogusława Wójcikowska
Korekta: Izabela Sieranc, Aneta Iwan
ISBN: 978-83-8110-892-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2019
Skład wersji elektronicznej:
Pamięci mojej mamy, Natalie Finder
1921–2017
Książka ta nie jest oparta na faktach. Wszystkie zawarte w niej nazwiska, postacie i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora, a jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób, żywych bądź martwych, do przedsiębiorstw i zdarzeń jest czysto przypadkowe.
1
Kolejka do kontroli bezpieczeństwa wiła się bez końca, tworząc zygzaki wzięte w ramy rozciągliwych barierek lotniskowych i ich słupków. Labirynt dla szczurów.
Michael Tanner bardzo się spieszył, ale port lotniczy LAX nie chciał w tym względzie współpracować. Biznesmen korzystał zwykle z usługi zwanej „kontrolą przedwstępną agencji TSA”, a także z programu Global Entry, umożliwiającego zdecydowanie szybszą odprawę, oraz z wszelkich innych tego typu ułatwień, byle tylko ominąć dokuczliwe kolejki na lotnisku. Ale nie wiedzieć czemu, jego karta pokładowa wydrukowała się bez słowa „kontrola przedwstępna”. Wyglądało to złowieszczo.
Może był to zwykły przypadek, a może tylko brak personelu – w sumie nigdy tego nie wyjaśniono. Za chwilę pasażerowie mieli wchodzić na pokład samolotu Tannera, a on wciąż tkwił na samym końcu pełzającej wolno kolejki znękanych podróżnych, którzy ciągnęli za sobą torby na kółkach albo nieśli plecaki.
– Zdejmować buty, paski, marynarki, kurtki, proszę wyjmować laptopy z toreb – skandowała agentka lotniskowej służby bezpieczeństwa TSA, duża czarna kobieta, stojąca na przedzie kolejki. – Żadnych płynów. Zdejmować buty, paski…
Tanner nieustannie podróżował w sprawach służbowych i radził sobie z tym całkiem nieźle. Zwykle omijał kolejki niczym wędrowny ninja. A tym razem? Zdejmować buty! I pasek! Zdał sobie sprawę, że dawno tego nie robił; po prostu wyszedł z wprawy. Kiedy ostatnio doświadczył tej niedogodności? Wyszarpnął pasek ze spodni, zzuł mokasyny, włożył je do szarego plastikowego pojemnika, a potem przesunął go po taśmie. Dalej podreptał boso. Z torby na ramię wyjął laptopa, umieścił go w osobnym szarym pojemniku i obserwował, jak znika w paszczy aparatu rentgenowskiego. Jeszcze marynarka, przypomniał sobie nagle. Zdjął ją i upchnął w następnym pojemniku. Starał się żadną miarą nie opóźniać kolejki.
Zerknął na zegarek. Bez wątpienia zaczęło się już wpuszczanie pasażerów do jego samolotu do Bostonu. Jeśli zdoła szybko włożyć buty, pasek i pozbierać swoje rzeczy, a następnie od razu popędzi na miejsce, być może zdąży przed zamknięciem bramki.
Tanner poklepał się po kieszeniach, znalazł w nich kilka zapomnianych monet, wyjął je, a następnie włożył do plastikowego pojemnika na pasie transmisyjnym – wszystko ku wyraźnej irytacji dobrze ubranej kobiety w średnim wieku, która stała tuż za nim.
Bez problemu przeszedł przez wykrywacz metalu. Drogę miał teraz wolną.
A właściwie miałby, gdyby jeden z pracowników obsługujących aparat rentgenowski nie podniósł nagle należącej do Tannera torby na ramię.
– To pański bagaż? – zapytał mężczyzna.
– Tak – potwierdził Tanner. – Mój. Coś nie tak?
– Proszę wziąć swoje rzeczy i podejść do mnie, o tam.
Cholera. Jakiś przedmiot znajdujący się w torbie musiał wydać się rentgenowi podejrzany. Tannera nie było już stać na kolejne dwie–trzy minuty straty, nie mógł jednak zakwestionować polecenia. Zebrał swoje rzeczy – pasek, laptop, buty, monety, marynarkę i torbę na ramię – i podszedł do agenta TSA, czekającego przy metalowym stole. Ten przesunął wzdłuż krawędzi podejrzanego bagażu jakiś podłużnym przedmiotem podobnym do czarodziejskiej różdżki. Różdżka była połączona z maszyną, na której widniał napis SMITHS DETECTION. Niewątpliwie miała wykrywać śladowe ilości materiałów wybuchowych. Tanner czekał cierpliwie kolejną minutę, tłumiąc w sobie chęć uczynienia jakiejś kąśliwej uwagi. Wreszcie agent powiedział: „W porządku” – i oddał torbę właścicielowi.
Michael rozpiął ją, wsunął do środka swój laptop MacBook Air, zapiął z powrotem, a następnie wsunął pasek w szlufki spodni, jednocześnie wkładając stopy w buty. Z trudem powstrzymywał się od ciągłego patrzenia na zegarek.
Gdy dotarł do właściwej bramki, nikogo z pasażerów już nie było. Zobaczył jedynie dwie osoby z personelu, mężczyznę i kobietę, którzy czekali za kontuarem.
– Lot numer trzysta sześćdziesiąt dziewięć? – zapytała kobieta.
– Zgadza się.
– W porządku, proszę pana, zdążył pan w ostatniej chwili – oświadczyła z taką naganą, jakby przyłapała Tannera na paleniu w ubikacji.
Wreszcie mógł zająć swoje miejsce w samolocie, oprzeć się wygodnie i wypuścić z płuc powietrze.
Udało się, wszystko będzie dobrze. Do Bostonu dotrze około dziewiątej trzydzieści wieczorem, a nazajutrz