Porachunki. Yrsa Sigurðardóttir
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir страница 11
Huldar skinął głową z obojętną miną. Już wcześniej słyszał, jak koledzy spekulowali na ten temat, choć bez twardych dowodów. Źródłem pogłosek, że ofiarę okaleczono za życia, był zapewne makabryczny charakter tego odkrycia.
– Znamy narzędzie? Nóż? Piła?
– Piła łańcuchowa.
– O kurwa!
– Nie sposób zaprzeczyć.
– I nie da się określić, czy ofiara zginęła po odcięciu dłoni?
Erla pokręciła głową przecząco.
– Nie. Ale patolog uważa, że to prawdopodobne. Mężczyzna mógł się wykrwawić albo wskutek tego… tej amputacji jego organizm doznał wstrząsu, który doprowadził do upośledzenia wielu narządów wewnętrznych, co także doprowadziłoby do śmierci, jednak żyłby dłużej niż w przypadku wykrwawienia.
– Ale pewności nie ma? Czyli może on jeszcze żyje?
Erla wzruszyła ramionami.
– Teoretycznie tak. Tylko gdzie się podział? Założę się, że nie cierpi w milczeniu.
– No nie. Chyba że jest więziony, nieprzytomny albo pod wpływem narkotyków.
– Racja, jest taka możliwość. – Erla z westchnieniem przeczesała palcami włosy, strosząc je u nasady, przez co wyglądała trochę jak szalona. W końcu taka jest, pomyślał Huldar. – Ale badanie krwi wyszło normalnie.
– Gdzie się kupuje piłę łańcuchową?
– Zapewne w sklepie z narzędziami. Są też wypożyczalnie narzędzi. Zamierzam sprawdzić jedne i drugie. Mam nadzieję, że to do czegoś doprowadzi. Pił łańcuchowych używa się przede wszystkim do ścinania drzew i cięcia gałęzi, czyli zimą wielkiego zapotrzebowania raczej nie ma. Lista nabywców nie powinna być zbyt długa.
– A ten facet od wanny? Ktoś mu się przyjrzał? Musi być jakiś powód, że sprawca wybrał właśnie jego. Wanny nie widać zza ogrodzenia ani od sąsiadów, czyli sprawca nie mógł jej wybrać, bo ją po prostu zobaczył, przejeżdżając obok. Na pewno nie ma żadnych powiązań ze sprawą?
– Benedikt Toft? Sprawdzamy go. Dotychczas nie znaleźliśmy niczego podejrzanego. Wydawał się naprawdę zaskoczony znaleziskiem. Wdowiec, na emeryturze, nie ma kartoteki policyjnej, co raczej nie dziwi, bo był prokuratorem.
– Więc może chodzi o jakąś jego starą sprawę? Zemsta za wsadzenie do więzienia albo coś podobnego?
– Może. Jeszcze go nie przesłuchaliśmy. Najpierw odwlekał wizytę u nas, a teraz przestał odbierać telefon. Jeśli dzisiaj też nie odbierze, to każę go doprowadzić siłą. Ale wątpię, czy coś z tego wyjdzie. Prawdopodobnie zbieg okoliczności. Może sprawca uciekał akurat tamtędy i musiał szybko się pozbyć dłoni. Albo coś podobnego. – Erla zauważyła, że Huldar nie kupuje tej wersji, krew napłynęła do jej policzków. Może przypomniała sobie list, z którego się dowiedzieli o istnieniu tej posesji. Ktoś chciał, żeby znaleźli obcięte dłonie, lokalizacja nie mogła więc być przypadkowa. – W każdym razie Toft wydaje się zupełnie zwyczajnym obywatelem. I naprawdę się wkurzył.
– Zrozumiałe. Mam nadzieję, że po przejściu na emeryturę nigdy nie znajdę czegoś takiego w mojej wannie.
– Nie, tym zupełnie się nie przejął. Domaga się zwrotu za pokrywę, która się złamała. Może nawet wykorzystam to jako pretekst, żeby go ściągnąć tu do nas. Powiem, że chcę porozmawiać o odszkodowaniu za straty.
Huldar oniemiał. Zachowanie ludzi rzadko go już zaskakiwało, ale ta reakcja była co najmniej dziwna.
– Na twoim miejscu dobrze bym mu się przyjrzał. Normalny człowiek potrzebowałby tygodnia, żeby dojść do siebie po takim szoku, zanim w ogóle by pomyślał o odszkodowaniu.
Twarz Erli znów przybrała chłodny wyraz.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale po latach spędzonych w sądzie może mieć grubszą skórę – oznajmiła, krzyżując ramiona na piersi. Wyprostowała się na krześle. – Wiem, co mam robić, Huldar.
Zamiast westchnąć, uśmiechnął się do niej.
– Nie chciałem sugerować, że jest inaczej. Ale pozwól, że ci pomogę. Nie interesuje mnie ten pokój i wszystkie te pierdoły, które się z nim wiążą. – Obydwoje spojrzeli na stertę papierów na biurku Erli. – Możesz mi wierzyć.
Zadzwonił telefon i Erla odwróciła się, nie komentując oferty Huldara. Nie umiał określić, czy uwierzyła w szczerość jego intencji, gdy jednak odprawiła go gestem ręki, nie patrząc nawet w jego stronę, doszedł do wniosku, że jednak nie.
Wrócił do swojego biurka i poinformował Gudlaugura, że dostał rozkaz, żeby mu pomóc. Chłopak aż podskoczył, patrząc na Huldara z rumieńcami na policzkach. W oczach miał podejrzliwość, ale też nie ukrywał ulgi. Pośpiesznie wyjaśnił, nad czym pracuje, wyliczając jedną żmudną rutynę po drugiej. Słuchając go, Huldar musiał sobie przypominać, że albo to, albo kotki w sieci.
Gdy zaczął przesiewać stare sprawy w poszukiwaniu czegokolwiek, co wiązałoby się z odcinaniem dłoni, nie potrafił powstrzymać uśmiechu, myśląc o nadziei, jaką w nim pokładał Gudlaugur. Chłopak regularnie zerkał na niego znad krawędzi monitora, jakby się spodziewał, że lada chwila usłyszy rozwiązanie całej zagadki. Niestety, raczej nie było szansy na spełnienie jego oczekiwań. Huldar miał przeczucie, że to będzie jedna z tych kilku trudnych spraw, jakie rzadko się trafiają islandzkiej policji. Sprawy morderstw oraz przestępstw popełnianych przy użyciu przemocy w Islandii rozwiązywano zwykle albo tego samego dnia, albo w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Nie miał wątpliwości, że kiedyś rozwiążą także i tę zagadkę, ale do końca dochodzenia czekała ich jeszcze daleka droga.
Rozdział 5
W holu budynku szkolnego przywitały ich wielkie litery na tablicy informacyjnej: Edukacja dla wszystkich i na miarę każdych możliwości. Ale Huldar interesował się tylko tym, gdzie urzęduje dyrektor szkoły. Freyja zauważyła tablicę, która znacznie mniejszymi literami informowała przybyszów, którędy dojść do tego gabinetu – i do toalet. We wskazanym kierunku znajdował się długi korytarz prowadzący do budzącego postrach wszystkich uczniów sanktuarium, gabinetu dyrektora szkoły. Być może umieszczono je na końcu tego korytarza po to, żeby po drodze uczniowie ze strachu nabrali należytego respektu.
Huldar dobrze pamiętał to uczucie ze swoich szkolnych czasów. Natychmiast wróciły urywki wspomnień: piórnik wypełniony wyschniętymi flamastrami, ogryzkami ołówków, temperówką i brudnymi gumkami; szkolny tornister wypchany zadaniami domowymi, które nie mogły doczekać się wykonania; pojemnik na kanapki, a w nim ogryzek po jabłku i okruchy; pełne oślich uszu podręczniki, które tylko się obijały we wnętrzu tornistra, bo nigdy ich nie otwierał.
Oprócz skrzypienia