Blask Chwały . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Blask Chwały - Морган Райс страница 14
Thor i pozostali wymienili porozumiewawcze spojrzenia i zwrócili się do chłopca.
– Wiesz, którędy poszła ta grupa? – spytał Thor.
Chłopiec wzruszył ramionami.
– Było ich wielu i nieśli jakąś broń. Wyglądała na ciężką – wszyscy musieli ją podtrzymywać. Tropiłem ich wiele dni. Łatwo było ich wytropić. Poruszali się powoli i byli przy tym niezdarni i nieuważni. Wiem, dokąd poszli, choć nie tropiłem ich daleko za wioską. Mogę was tam zaprowadzić i wskazać właściwy kierunek, jeśli chcecie. Ale nie dziś.
Wszyscy wymienili skonsternowane spojrzenia.
– Dlaczego nie? – spytał Thor.
– Za kilka godzin zapadnie noc. Nie można być na zewnątrz po zmierzchu.
– Ale dlaczego? – zapytał Reece.
Chłopiec spojrzał na niego jak na szaleńca.
– Etabugi – odrzekł.
Thor zrobił krok naprzód i spojrzał na chłopca. Od razu zapałał do niego sympatią. Był inteligentny, poważny, nieustraszony i zdawał się mieć wielkie serce.
– Znasz jakieś miejsce, w którym moglibyśmy się schronić przez noc?
Chłopiec spojrzał na Thora i wzruszył ramionami z niepewną miną. Wahał się.
– Chyba nie powinienem – powiedział. – Dziadek będzie zły.
Nagle Krohn wychynął zza Thora i podszedł do chłopca – jego oczy rozpromieniły się radością.
– Jejku! – krzyknął.
Krohn zaczął lizać chłopca po twarzy, a ten śmiejąc się radośnie wyciągnął rękę i pogładził Krohna po głowie. Chłopiec przyklęknął, opuścił włócznię i objął Krohna. Zdawało się, że Krohn też go objął i chłopiec zaczął się śmiać bez opamiętania.
– Jak się wabi? – zapytał chłopiec. – Co to jest?
– Wabi się Krohn – powiedział Thor z uśmiechem. – To rzadki gatunek białej pantery. Pochodzi zza oceanu. Z Kręgu. My też stamtąd pochodzimy. Polubił cię.
Chłopiec pocałował Krohna kilka razy, po czym w końcu wstał i spojrzał na Thora.
– Cóż – powiedział chłopiec z wahaniem. – Chyba mogę was zaprowadzić do naszej wioski. Oby dziadek za bardzo się nie złościł. Jeśli się zezłości, będziecie w tarapatach. Chodźcie za mną. Musimy się pospieszyć. Za chwilę zapadnie zmrok.
Chłopiec odwrócił się i zaczął przedzierać się przez dżunglę, a Thor i pozostali ruszyli za nim. Thor był zdumiony zręcznością chłopca i tym, jak dobrze znał dżunglę. Trudno było za nim nadążyć.
– Ludzie pojawiają się tutaj od czasu do czasu – odezwał się chłopiec. – Ocean, prąd niosą ich prosto do przystani. Niektórzy ludzie idąc od morza przecinają tędy, w drodze w jakieś inne miejsce. Większości z nich nie udaje się przeżyć. Pożera ich któryś z leśnych stworów. Wy mieliście szczęście. Są tu stwory znacznie gorsze niż gatorbestie.
Thor przełknął ślinę.
– Gorsze niż to? Na przykład jakie?
Chłopiec pokręcił głową, nie przerywając wędrówki.
– Nie chcecie wiedzieć. Byłem tu świadkiem strasznych rzeczy.
– Jak długo tu jesteś? – spytał Thor, zaciekawiony.
– Całe życie – odrzekł chłopiec. – Mój dziadek nas tu przeniósł, kiedy byłem mały.
– Ale czemu tutaj, w to miejsce? Z pewnością istnieją miejsca bardziej przyjazne niż to.
– Nie znasz Imperium, prawda? – spytał chłopiec. – Wszędzie są żołnierze. Nie tak łatwo się przed nimi ukryć. Jeśli nas złapią, zrobią z nas niewolników. Ale tutaj rzadko się zapuszczają – nie tak głęboko w dżunglę.
Kiedy przedzierali się przez gęstwinę listowia, Thor uniósł dłoń, żeby odsunąć liść ze swojej drogi, lecz chłopiec odwrócił się i odepchnął jego rękę, krzycząc:
– NIE DOTYKAJ TEGO!
Wszyscy się zatrzymali, a Thor spojrzał na liść, którego niemal dotknął. Był ogromny, żółty i zdawał się być zupełnie nieszkodliwy.
Chłopiec uniósł swój kij i lekko przytknął jego koniec do liścia. Kiedy to zrobił, liść nagle i niezwykle szybko owinął się wokół niego. Towarzyszył temu świszczący dźwięk. Czubek kija wyparował.
Thor był w szoku.
– Liść rankli – powiedział chłopiec. – Trucizna. Gdybyś go dotknął, nie miałbyś już dłoni.
Thor rozejrzał się po listowiu z nowo odkrytym szacunkiem. Nie mógł się nadziwić, jak dużo mieli szczęścia, że spotkali tego chłopca.
Ruszyli w dalszą wędrówkę. Teraz wszyscy trzymali już ręce blisko ciała. Starali się bardziej uważać, patrzeć pod nogi.
– Trzymajcie się blisko siebie i idźcie dokładnie po moich śladach – powiedział chłopiec. – Niczego nie dotykajcie. Nie próbujcie jeść tych owoców. I nie wąchajcie tych kwiatów – chyba że chcecie zemdleć.
– Hej, a to co? – zapytał O’Connor, odwracając się i patrząc na ogromny owoc zwieszający się z gałęzi, długi i wąski, błyszczący na żółto. O’Connor zrobił krok w jego stronę, wyciągając dłoń.
– NIE! – krzyknął chłopiec.
Lecz było już za późno. Kiedy go dotknął, ziemia pod nimi zapadła się i Thor poczuł, że ześlizguje się w dół, osuwając się po zboczu spływającym błotem i wodą. Spadali z lawiną błota i nie mogli się zatrzymać.
Z krzykiem sunęli w dół przez setki stóp, prosto w czarną otchłań dżungli.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Erec siedział na końskim grzbiecie i oddychał ciężko, przygotowując się do ataku na dwustu wojowników, którzy stali przed nim. Walczył mężnie i udało mu się położyć pierwszych stu – lecz teraz jego ramiona osłabły, ręce zaczęły drżeć. Jego umysł mógł walczyć po wsze czasy – lecz nie wiedział, jak długo jego ciału starczy sił, by dotrzymać mu kroku. Zamierzał dać z siebie wszystko, jak we wszystkim, co robił przez całe swoje życie, i pozwolić przeznaczeniu podejmować decyzje.
Erec krzyknął