Potyczki Rycerzy . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Potyczki Rycerzy - Морган Райс страница 6
Wiedział również, że istnieje większe zagrożenie niż ewentualny atak ze strony wroga, a była nim śmierć głodowa. Brak strawy stawał się coraz większym powodem jego troski. Przemierzali ziemie, które nade wszystko przypominały pustynne pustkowia, a ich zapasy niemal się wyczerpały. Stojąc na pokładzie, Erec czuł, jak burczy mu w brzuchu. Nazbyt długo już ograniczał dzienne racje sobie i pozostałym do jednego posiłku. Wiedział dobrze, że będą mieć o wiele większe kłopoty, jeżeli wkrótce nie trafi im się w okolicy jakieś trofeum. Czy ta rzeka nigdy się nie skończy? − przyszło mu na myśl. A co będzie, jak nigdy nie znajdą Volusii?
Co gorsza: co zrobi, jeżeli nie będzie już tam Gwendolyn i pozostałych? Jeżeli będą martwi?
– Jeszcze jedna! – zawołał Strom.
Erec odwrócił się i ujrzał jednego ze swych ludzi, który właśnie poderwał wędkę z jaskrawożółtą rybą i rzucił ją na pokład. Marynarz przystanął na ciskającej się na boki rybie, natomiast pozostali otoczyli go i spojrzeli na zdobycz. Pokręcił głową z rozczarowaną miną: dwie głowy. Była to kolejna z trujących ryb, które zdawały się obfitować w wodach tej rzeki.
– Rzeka jest przeklęta – powiedział jeden z jego ludzi, zarzucając wędkę jeszcze raz.
Erec wrócił do relingu i przyjrzał się im zawiedziony. Wyczuł czyjąś obecność i odwrócił się. Zauważył, iż podszedł do niego Strom.
– A jeśli ta rzeka nie zaprowadzi nas do Volusii? – spytał.
Erec dostrzegł na jego twarzy niepokój, który sam podzielał.
– Gdzieś nas doprowadzi – odparł Erec. – Wiedzie nas na północ. Jeśli nie do Volusii, to zejdziemy na ląd i na piechotę wywalczymy sobie drogę.
– Porzucimy zatem nasze okręty? W jaki sposób później stąd umkniemy? Jak wrócimy na Wyspy Południowe?
Erec pokręcił głową powoli i westchnął.
– Może nie wrócimy – odpowiedział szczerze. – Każda wyprawa w imię honoru niesie ze sobą zagrożenie. Czy powstrzymało cię to kiedyś, albo mnie?
Strom zwrócił się w jego kierunku i uśmiechnął.
– Po to właśnie żyjemy – odrzekł.
Erec skwitował to uśmiechem, po czym odwrócił się do Alistair, która podeszła do niego z drugiej strony. Przytrzymała się relingu i wyjrzała na rzekę, która z każdą chwilą stawała się coraz węższa. Patrzyła szklistym, nieobecnym wzrokiem. Erec wyczuł, iż tkwi pogrążona w swoim świecie. Zauważył, że zaszła w niej jeszcze jedna zmiana—lecz nie był pewien, co to takiego, jakby miała przed nim jakąś tajemnicę. Pragnął ze wszech miar zapytać ją, lecz nie chciał być wścibski.
Rozbrzmiał chór rogów i zaskoczony tym Erec obejrzał się. Serce ścisnęło mu się na widok tego, co przed nim zamajaczyło.
– SZYBKO NADCIĄGA! – ryknął marynarz z gniazda osadzonego wysoko na maszcie. Wskazywał kierunek jak opętany. – FLOTA IMPERIUM!
Erec przebiegł po pokładzie z powrotem na rufę. Strom ruszył tuż za nim, mijając po drodze swych ludzi, którzy już sposobili się do bitwy, dobywając mieczy, przygotowując łuki i nastawiając się psychicznie na to, co ich czeka.
Erec dotarł na rufę, chwycił reling i wyjrzał w dal. Zobaczył, że to prawda: zza zakrętu, ledwie kilkaset jardów dalej, wyłaniał się rząd imperialnych okrętów, połyskując czarno złotymi żaglami.
– Musieli znaleźć nasz ślad – powiedział stojący obok Strom.
Erek pokręcił głową.
– Płynęli za nami przez ten cały czas – powiedział, zdając sobie jednocześnie z tego sprawę. – Czekali tylko, żeby się nam pokazać.
– Czekali na co? – spytał Strom.
Erec odwrócił się i rzucił okiem przez ramię, w górę rzeki.
– Na to – powiedział.
Strom odwrócił się i przyjrzał uważnie zwężającemu się przesmykowi.
– Czekali, aż znajdziemy się w najwężej części rzeki – powiedział Erec. – Czekali, aż będziemy zmuszeni przepłynąć w jednym rzędzie i zapuścimy się zbyt daleko, by zawrócić. Mają nas dokładnie tam, gdzie chcą.
Erec spojrzał na flotę i poczuł, jak niesamowicie wyostrzyła się mu perspektywa, jak zwykle z resztą, kiedy dowodził ludźmi i znalazł się w krytycznej sytuacji. Poczuł, jak zadziałał jeszcze jeden zmysł i jak zwykle w takich okolicznościach, nagle do głowy przyszła mu pewna myśl.
Zwrócił się do brata.
– Obsadź ten okręt przy nas – rozkazał. – Zajmij pozycję na krańcu naszej flotylli. Niech wszyscy zejdą z niego – niech wsiądą na płynący obok. Rozumiesz? Niech wszyscy go opuszczą. Potem sam go opuść, jako ostatni.
Strom spojrzał na niego z konsternacją.
– Kiedy będzie pusty? – powtórzył niczym echo. – Nie pojmuję.
– Zamierzam go zniszczyć.
– Zniszczyć? – spytał osłupiały Strom.
Erec przytaknął skinięciem głowy.
– W najwęższym punkcie, tam, gdzie brzegi rzeki niemal stykają się ze sobą, przewrócisz statek na bok i porzucisz go. Okręt zaklinuje się i stworzy tamę, której nam trzeba, Nikt nie będzie w stanie za nami podążyć. A teraz już idź! – huknął Erec.
Strom ruszył z miejsca wykonać rozkazy brata. Trzeba mu to przyznać – zrobił to pomimo tego, czy zgadzał się z nimi, czy też nie. Erec ustawił okręty wzdłuż burty i Strom przeskoczył z jednego relingu na drugi. Kiedy wylądował na pokładzie, zaczął wrzaskiem wydawać rozkazy i cała załoga skoczyła na nogi, a potem, jeden żołnierz po drugim, przeskoczyli na okręt Ereka.
Erec zauważył z niepokojem, jak obydwa statki odsuwają się od siebie.
– Chwytać za liny! – zawołał do swych ludzi. – Użyjcie haków—nie pozwólcie mu odpłynąć!
Wykonali jego rozkaz. Podbiegli do burty z bosakami w dłoniach i cisnęli je w powietrze. Haki zaczepiły o płynący obok okręt i ludzie Ereka pociągnęli za nie ze wszystkich sił, powstrzymując odsuwanie się statków. Przyspieszyli też w ten sposób całą operację. Tuziny pozostałych ludzi przeskoczyły przez relingi, zabierając ze sobą w pośpiechu broń i opuszczając statek.
Strom wrzasnął rozkaz ponownie, upewniając się, czy wszyscy opuścili okręt i popędzając ich do chwili, kiedy na pokładzie nie było już nikogo.
Strom zauważył przyglądającego się mu z aprobatą Ereka.
– A co z zapasami? – huknął Strom, przekrzykując