Millennium. Stieg Larsson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Millennium - Stieg Larsson страница 7

Millennium - Stieg  Larsson Czarna Seria

Скачать книгу

po fakcie zrozumiał, że popełnił błąd.

      – To dobrze. Historia z Minosem miała miejsce dziesięć lat temu, po upadku muru i po tym, jak bolszewicy zaczęli się zamieniać w solidnych kapitalistów. Byłem jedną z osób, które badały projekt Wennerströma, i cały czas nie opuszczało mnie wrażenie, że coś w tym wszystkim cholernie śmierdzi.

      – Dlaczego nie powiedziałeś nic w trakcie kontroli?

      – Rozmawiałem o tym z szefem. Ale nie można się było do niczego przyczepić. Wszystkie papiery były w porządku. Pozostało mi tylko podpisać się pod sprawozdaniem. Ale przez kolejne lata, za każdym razem, gdy zetknąłem się z nazwiskiem Wennerströma, nie mogłem przestać myśleć o Minosie.

      – Aha.

      – Rzecz w tym, że kilka lat później, w połowie lat dziewięćdziesiątych, bank robił trochę interesów z Wennerströmem. Zresztą dosyć sporych interesów. Ale udały się tak sobie.

      – Zrobił was w bambuko?

      – Nie, nie aż tak. Zarobiliśmy i my, i on. Chodzi raczej o to, że… nie wiem naprawdę, jak to wyjaśnić. Mówię teraz o swoim pracodawcy, a wolałbym tego uniknąć. Ale co mnie uderzyło, jak to się mówi – ogólne wrażenie nie było pozytywne. Media przedstawiają Wennerströma jako ekonomiczną superwyrocznię. On z tego żyje. To jest jego kapitał.

      – Wiem, co masz na myśli.

      – A ja odniosłem wrażenie, że ten facet to jedna wielka blaga. Nie był jakoś szczególnie uzdolniony, jeżeli chodzi o ekonomię. Przeciwnie, w niektórych kwestiach jego wiedza była niewiarygodnie płytka. Doradzało mu kilku niesamowicie bystrych young warriors, ale samego Wennerströma nie cierpiałem serdecznie.

      – Okej.

      – Mniej więcej rok temu pojechałem do Polski, w całkiem innej sprawie. Jedliśmy kolację z kilkoma inwestorami z Łodzi i zupełnie przypadkowo przyszło mi siedzieć obok prezydenta miasta. Rozmawialiśmy o tym, jak trudno było postawić polską gospodarkę na nogi i tak dalej, i nie wiem już w związku z czym wspomniałem o Minosie. Mężczyzna przez chwilę patrzył na mnie z ogromnym zdziwieniem, jak gdyby nigdy nie słyszał o tej firmie, ale w końcu przypomniał sobie projekt, z którego nigdy nic nie wyszło. Skwitował to śmiechem i dodał, cytuję: „Jeżeli to wszystko, na co stać szwedzkich inwestorów, to wkrótce wasz kraj popadnie w ruinę”. Łapiesz?

      – Wypowiedź świadczy o tym, że prezydent Łodzi jest mądrym facetem, ale mów dalej.

      – To zdanie nie dawało mi spokoju. Następnego dnia rano musiałem być na zebraniu, ale później miałem wolne. Tylko z czystej ciekawości pojechałem zobaczyć pozostałości po firmie Minos. Dotarłem do niewielkiej wioski pod Łodzią, z knajpą w stodole i sraczykiem na podwórzu. Wielka fabryka Minos okazała się być kompletną ruderą, rozlatującym się magazynem z blachy falistej, który w latach pięćdziesiątych postawiła Armia Czerwona. Spotkałem ochroniarza, który mówił trochę po niemiecku i którego kuzyn pracował w Minosie. Kuzyn mieszkał niedaleko, więc poszliśmy do niego do domu. Ochroniarz tłumaczył. Jesteś ciekawy, co powiedział?

      – Nie mogę się doczekać.

      – Minos powstał w 1992. Zatrudniał najwyżej piętnaście osób, głównie stare kobieciny. Pensja wynosiła trochę ponad sto pięćdziesiąt koron miesięcznie. Najpierw nie było maszyn, więc pracownicy zajmowali się sprzątaniem rudery. Na początku października przyszły trzy urządzenia do produkcji kartonów, kupione w Portugalii. Używane, zniszczone i totalnie przestarzałe. Gdyby oddać je na złom, nie byłyby warte więcej niż kilka tysięcy. Wprawdzie działały, ale cały czas się psuły. Naturalnie brakowało części zamiennych, co chwilę robiono przerwy w produkcji. Najczęściej po prostu ktoś z zatrudnionych naprawiał je prowizorycznie, do następnej awarii.

      – To zaczyna przypominać prawdziwą story – przyznał Mikael. – Co właściwie produkowano w Minosie?

      – W 1992 roku i do połowy 1993 robili zwykłe pudełka kartonowe na proszek do zmywarek, opakowania na jajka i takie rzeczy. Później papierowe torebki. Ale fabryce ciągle brakowało materiału i nigdy nie produkowali szczególnie dużo.

      – To nie wygląda na jakąś ogromną inwestycję.

      – Obliczyłem. Łączne koszty wynajmu lokalu przez dwa lata to piętnaście tysięcy koron. Na pensje wydano maksymalnie sto pięćdziesiąt tysięcy, przyjąłem najbardziej hojny wariant. Zakup urządzeń i transport… furgonetka przewożąca kartony… przypuszczalnie dwieście pięćdziesiąt tysięcy. Dołożyć trzeba opłaty skarbowe za pozwolenia, trochę podróży tam i z powrotem – w wiosce pojawiła się kilka razy tylko jedna osoba ze Szwecji. Taa, powiedzmy, że cała operacja nie pochłonęła więcej niż milion. Pewnego dnia, latem 1993 roku, przyszedł brygadzista i powiedział, że fabrykę zamknięto, a wkrótce później węgierska ciężarówka zabrała cały park maszynowy. Exit Minos.

      PODCZAS PROCESU Mikael często myślał o tym sobótkowym spotkaniu. Większą część wieczoru przekomarzali się w licealnym, serdecznym tonie, dokładnie jak za szkolnych czasów. Jako nastolatkowie dźwigali to samo egzystencjalne brzemię. Jako dorośli byli sobie właściwie obcy, tak naprawdę dzieliło ich mnóstwo rzeczy. Podczas rozmowy Mikael zastanawiał się nawet, co sprawiło, że w szkole zostali przyjaciółmi. Pamiętał Roberta jako cichego, pełnego rezerwy chłopca, szalenie nieśmiałego wobec dziewcząt. W wieku dorosłym odnosił sukcesy jako… no, osoba związana zawodowo z bankiem.

      Mikael nie wątpił ani przez moment, że jego towarzysz wyznawał poglądy sprzeczne z jego wizją świata. Rzadko się upijał, ale to przypadkowe spotkanie przeobraziło nieudaną wyprawę w przyjemny wieczór, kiedy to poziom wódki w butelce obniża się stale, choć bez pośpiechu. Być może właśnie z powodu pierwotnie lekkiego tonu rozmowy Mikael nie potrafił potraktować opowieści Roberta poważnie. Ale w końcu zbudził się w nim instynkt dziennikarza. Nagle zaczął słuchać z ogromną uwagą i nie omieszkał wykazać logicznych nieścisłości.

      – Poczekaj sekundkę – poprosił. – Wennerström to nazwisko na topie, przynajmniej wśród giełdowych rekinów. Jeżeli się nie mylę, jest miliarderem…

      – Szacuje się, że Wennerstroem Group siedzi na mniej więcej dwustu dwudziestu miliardach. Chcesz zapytać, dlaczego krezus tej klasy w ogóle zaprzątałby sobie głowę oszustwem na skromną sumkę pięćdziesięciu milionów?

      – No… nie do końca. Raczej dlaczego w ogóle narażał się na tak duże ryzyko, aranżując oczywisty szwindel.

      – Nie wiem, czy można uznać ten szwindel za oczywisty. Całkowicie ze sobą zgodni członkowie zarządu ZPP, bank, rząd i rewizorzy Riksdagu przyjęli i zaakceptowali sprawozdania Wennerströma.

      – W każdym razie chodziło o drobną sumę.

      – Z pewnością. Ale zastanów się: Wennerstroem Group to przedsiębiorstwo inwestycyjne, handluje wszystkim, co może przynieść zysk – papierami wartościowymi, obligacjami, walutą… you name it. Wennerström skontaktował się z ZPP w 1992 roku, właśnie wtedy, gdy rynek zaczął totalnie tonąć. Pamiętasz jesień 1992 roku?

      – Czy

Скачать книгу