Niewolnica, Wojowniczka, Królowa . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewolnica, Wojowniczka, Królowa - Морган Райс страница 5
- Nie – odrzekł.
Drugi żołnierz postąpił groźnie dwa kroki w jego stronę, a jego dłoń powędrowała ku rękojeści miecza.
- Zrobisz to, albo zetniemy cię, a twój kram spalimy na popiół – powiedział mężczyzna.
Okrągła twarz handlarza sposępniała i Ceres widziała, że się poddał.
Wolnym krokiem podszedł do chłopca i ujął go za ręce, przyklękając przed nim.
- Proszę, wybacz mi – rzekł, a w oczach stanęły mu łzy.
Chłopiec jęknął, po czym zaczął krzyczeć, próbując wyrwać się mężczyźnie z rąk.
Ceres widziała, że malec cały się trzęsie. Chciała iść dalej w stronę Stade i nie patrzeć na to, lecz jej stopy jak gdyby wrosły w ziemię i nie potrafiła oderwać oczu od tego okrucieństwa.
Jeden z żołnierzy rozdarł tunikę chłopca, a drugi zakręcił nad nim biczem. Większość gapiów zachęcała żołnierzy okrzykami do chłosty, choć kilku mamrocząc coś pod nosem odeszło ze zwieszonymi nisko głowami.
Nikt nie stanął w obronie złodzieja.
Z chciwym, niemal szaleńczym wyrazem twarzy żołnierz uderzał biczem w plecy chłopca, aż ten krzyczał z bólu. Świeże rany broczyły krwią. Żołnierz uderzał raz za razem, aż chłopcu opadła głowa i umilkł.
Ceres pragnęła rzucić się naprzód i ocalić malca. Wiedziała jednak, że oznaczałoby to jej śmierć – i wszystkich tych, których kocha. Zwiesiła ramiona. Czuła się bezradna i pokonana. Poprzysięgła sobie w duchu, że pewnego dnia pomści tego chłopca.
Przyciągnęła do siebie Sartesa i zakryła mu oczy, desperacko pragnąc go chronić, dać mu jeszcze kilka lat niewinności, choć na tych ziemiach nikomu nie była ona tak naprawdę dana. Zmusiła się, by nie iść za głosem instynktu. Jako mężczyzna musiał widzieć te przejawy okrucieństwa nie tylko dlatego, by przywyknąć, lecz także dlatego, by jednego dnia stać się silnym ogniwem rebelii.
Żołnierze wyrwali chłopca z rąk handlarza i rzucili jego bezwładne ciało na tył drewnianego wozu. Handlarz przysłonił dłońmi twarz i załkał.
Po kilku chwilach wóz ruszył już w drogę i przed chwilą jeszcze pusty plac zapełnił się znów ludźmi, którzy krążyli to tu, to tam, jak gdyby nic się nie stało.
Ceres poczuła, że zaczyna ją mdlić. To nie było sprawiedliwe. W tej chwili mogłaby wskazać tuzin kieszonkowców – kobiety i mężczyzn, którzy udoskonalili sztukę kradzieży tak bardzo, że nawet imperialni żołnierze nie potrafili ich złapać. Życie tego biednego chłopca zostało zniszczone przez jego brak zręczności. Złodzieje – czy starzy, czy młodzi – gdy zostali pochwyceni na gorącym uczynku, kradzież przypłacali utratą kończyny albo i czymś gorszym, w zależności od nastroju sędziów. Jeśli mu się poszczęści, oszczędzą go i ześlą, by do końca życia pracował w kopalniach złota. Ceres wolałaby już umrzeć, niż znosić uwięzienie.
Ruszyli dalej drogą z nachmurzonymi obliczami, ramię w ramię z innymi. Słońce prażyło niemiłosiernie.
Nagle tuż obok nich zatrzymał się złoty powóz, aż wszyscy musieli usunąć się z drogi, pchnięci ku ścianom chat po bokach. Szturchnięta mocno Ceres podniosła wzrok na trzy młode dziewczęta w barwnych, jedwabnych sukniach. Ich utrefione włosy zdobiły złote klamry i drogocenne klejnoty. Jedna z nich, śmiejąc się, rzuciła na drogę monetę, a kilku wieśniaków rzuciło się na ziemię, szukając kawałka metalu, który przez miesiąc będzie żywił ich rodzinę.
Ceres nigdy nie pochyliła się, by sięgnąć po jałmużnę. Wolała być głodna niż przyjmować darowizny od takich, jak te dziewczęta.
Zobaczyła, że jakiś młodzian chwyta monetę, a starszy mężczyzna powala go na ziemię i zaciska twardą dłoń wokół jego szyi. Drugą ręką rozwarł jego pięść, w której ten ściskał monetę.
Dziewczęta śmiały się i wskazywały na nich palcami, a po chwili ich powóz ruszył dalej, przepychając się pomiędzy ciżbą.
Ceres ścisnęło w dołku z obrzydzenia.
- Już niedługo nierówność zniknie na zawsze – powiedział Rexus. – Dopilnuję, by tak było.
Słuchając go, Ceres odczuła dumę. Jednego dnia będzie walczyć u boku jego i swych braci w rebelii.
Zbliżali się do Stade i drogi w tym miejscu były już szersze. Ceres poczuła, że wreszcie może odetchnąć. Podniecenie wyczuwalne było w powietrzu i miała wrażenie, że pęknie z podekscytowania.
Przeszła przez jedno z łukowatych wejść i podniosła wzrok.
Wewnątrz murów ogromnego Stade roiło się od tysięcy wieśniaków. Owalna budowla osunęła się od północnej strony i większość czerwonych markiz była potargana i nie dawała już schronienia przed prażącym słońcem. Zza żelaznych krat i klap w ziemi dochodziły powarkiwania dzikich bestii, a za bramami Ceres spostrzegła gotowych już do walki mistrzów boju.
Rozglądała się wokoło, napawając się tym wszystkim.
Podniosła wzrok i spostrzegła się, że Rexus i jej bracia są już daleko z przodu. Przyspieszyła kroku, by się z nimi zrównać, lecz otoczyło ją nagle czterech krzepkich mężczyzn. Poczuła bijący od nich smród alkoholu, gnijącej ryby i potu, gdy zwrócili się ku niej i naparli na nią, gapiąc się z paskudnymi uśmiechami, które ukazywały ich brakujące zęby.
- Pójdziesz z nami, ślicznotko – odezwał się jeden z nich, gdy wszyscy zgodnie ruszyli w jej stronę.
Serce Ceres przyspieszyło. Spojrzała przed siebie, szukając wzrokiem braci i Rexusa, lecz zniknęli jej już z oczu w gęstniejącej ciżbie.
Stanęła przed mężczyznami, próbując przybrać jak najodważniejszy wyraz twarzy.
- Zostawcie mnie w spokoju albo...
Mężczyźni wybuchnęli śmiechem.
- Co? – zadrwił jeden z nich. – Taka dzieweczka podoła nam czterem?
- Moglibyśmy wynieść cię stąd krzyczącą i wierzgającą, a nikt by się słowem nie odezwał – dodał inny.
I była to prawda. Kątem oka Ceres widziała, że ludzie przechodzą spiesznie obok nich, udając że nie dostrzegają, iż mężczyźni jej grożą.
Herszt bandy spoważniał nagle, zręcznym ruchem chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Wiedziała, że mogą ją stąd wyprowadzić i nikt nigdy już jej nie ujrzy. Ta myśl przeraziła ją najbardziej.
Próbując nie zważać na tłukące się w piersi serce, Ceres obróciła się na pięcie i wyrwała rękę z jego uścisku. Pozostali mężczyźni zakrzyknęli z uciechy, lecz gdy zdzieliła