Świat Dysku.. Терри Пратчетт
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świat Dysku. - Терри Пратчетт страница 5
„Chichot” dla czarownicy to coś więcej niż zwykły nieprzyjemny śmiech. Oznaczał, że jej umysł zerwał się z kotwicy. Oznaczał, że traci panowanie. Oznaczał, że samotność, ciężka praca, odpowiedzialność i problemy innych doprowadzają ją do szaleństwa, krok po kroku, każdy z nich tak mały, że ledwie zauważalny, aż w końcu uznawała za całkiem normalne, że nie warto się myć i można nosić na głowie kociołek. Oznaczał przekonanie, że z faktu, iż wie się więcej niż ktokolwiek inny we wsi, wynika, że jest się od nich lepszym. Oznaczał uznanie dobra i zła za zjawiska podlegające negocjacji. W rezultacie oznaczał „przejście w mrok”. To była zła droga. A na jej końcu czekały zatrute wrzeciona i chatki z piernika.
Od takich sytuacji chroniła tradycja składania wizyt. Czarownice ciągle odwiedzały inne czarownice, czasami pokonując znaczne odległości, by napić się herbaty i zjeść ciasteczko. W części chodziło o plotki, naturalnie, gdyż czarownice kochały plotki, zwłaszcza gdy były o wiele ciekawsze od prawdy. Ale przede wszystkim chodziło o to, by na siebie wzajemnie uważać.
Dzisiaj Tiffany składała wizytę babci Weatherwax, która w opinii większości czarownic (nie wyłączając samej babci) była najpotężniejszą czarownicą w górach. Oczywiście wszystko odbywało się niezwykle uprzejmie. Nikt nie pytał: „Nie dostajesz przypadkiem bzika?”, nikt nie zapewniał: „Ależ skąd, umysł mam ostry jak łyżka”. Nie musiały. Wiedziały, o co chodzi, więc rozmawiały o innych sprawach. Jednakże z babcią Weatherwax, kiedy nie była w nastroju, było to niezmiernie trudne.
Siedziała milcząca w swym fotelu na biegunach. Niektórzy są dobrzy w konwersacjach, ale babcia Weatherwax była dobra w milczeniu. Potrafiła siedzieć tak cicho i spokojnie, że aż zanikała. Człowiek zapominał, że tu jest. Pokój stawał się pusty.
To ludzi niepokoiło. Prawdopodobnie taki był cel. Ale Tiffany także nauczyła się milczenia – od babci Obolałej, swojej prawdziwej babci. A teraz dowiadywała się, że jeśli ktoś zachowuje absolutny spokój, staje się prawie niewidoczny.
Babcia Weatherwax była w tym ekspertem.
Tiffany nazywała to zaklęciem „nie ma mnie tutaj”, jeśli to było zaklęcie. Rozumowała tak: każdy ma w sobie coś, co mówi światu, że jest. Dlatego często daje się wyczuć, że ktoś stoi za plecami, nawet jeśli nie wydaje żadnego dźwięku. Odbiera się wtedy sygnał „jestem tu”.
U niektórych ten sygnał był bardzo mocny. Tacy ludzie zawsze pierwsi są obsługiwani w sklepach. Sygnał „jestemtu” babci Weatherwax odbijał się od gór, jeśli tego chciała; kiedy wchodziła do lasu, wilki i niedźwiedzie uciekały drugą stroną.
Ale mogła go wyłączyć.
I teraz właśnie to robiła. Tiffany musiała się koncentrować, by ją zauważyć. Większa część jej umysłu mówiła, że nie ma tu nikogo.
No dobrze, pomyślała; wystarczy już tego.
Zakaszlała. I nagle babcia Weatherwax zawsze tu była.
– Panna Spisek czuje się dobrze – oznajmiła Tiffany.
– Wspaniała kobieta – stwierdziła babcia.
– O tak. Chociaż ma swoje dziwne przyzwyczajenia.
– Cóż, żadna z nas nie jest doskonała.
– Wypróbowuje nowe oczy.
– Dobrze.
– To para kruków.
– Może tak będzie lepiej – uznała babcia.
– Lepiej niż z myszami, które miała poprzednio.
– Tak sądzę.
Trwało to jeszcze chwilę i Tiffany zaczęła się irytować, że sama musi wykonywać całą pracę. Istnieje w końcu coś takiego jak zwykła uprzejmość. Ale co tam… wiedziała, co należy zrobić.
– Pani Skorek napisała kolejną książkę – oświadczyła.
– Słyszałam – odparła babcia Weatherwax.
Cienie w pokoju stały się chyba odrobinę ciemniejsze.
No cóż, to tłumaczyło nadąsanie. Sama myśl o pani Skorek budziła u babci Weatherwax irytację. Zdaniem babci pani Skorek była w całości nieodpowiednia. Nie urodziła się w okolicy, co samo w sobie było niemal zbrodnią. Pisała książki, a babcia Weatherwax nie ufała książkom. No i pani Skorek (co wymawiało się Skouriik, przynajmniej według pani Skorek) wierzyła w błyszczące różdżki i amulety, mistyczne runy i moc gwiazd, gdy tymczasem babcia Weatherwax wierzyła w filiżanki herbaty, kruche ciasteczka, poranne mycie w zimnej wodzie… no i przede wszystkim w babcię Weatherwax.
Pani Skorek była popularna zwłaszcza wśród młodszych czarownic, ponieważ jeśli ktoś uprawiał czarownictwo w jej stylu, mógł nosić tyle biżuterii, że ledwie chodził. Babcia Weatherwax nigdzie nie była zbyt popularna…
… dopóki nie była potrzebna. Kiedy Śmierć stał nad kołyską albo kiedy w lesie obsunęła się siekiera i krew wsiąkała w mech, posyłało się kogoś do krzywej, samotnej chatki na polanie. Kiedy umierała wszelka nadzieja, wzywało się babcię Weatherwax, gdyż była najlepsza.
I zawsze przychodziła. Zawsze. Ale popularna? Nie. Potrzebować to nie to samo co lubić. Babcia Weatherwax była na te okazje, kiedy sprawy wyglądały poważnie.
Tiffany jednak ją lubiła na swój sposób. I sądziła, że babcia Weatherwax też ją lubi. Pozwalała Tiffany nazywać się babcią, choć wszystkie inne młode czarownice musiały się do niej zwracać „pani Weatherwax”. Czasami Tiffany miała wrażenie, że jeśli ktoś zachowywał się przyjaźnie w stosunku do babci Weatherwax, ona sprawdzała, jak przyjazny pozostanie. U babci Weatherwax wszystko było próbą.
– Ta nowa książka nazywa się „Pierwsze loty w czarownictwie” – mówiła dalej, bacznie obserwując starą czarownicę.
Babcia Weatherwax się uśmiechnęła. To znaczy kąciki jej ust uniosły się do góry.
– Ha! – powiedziała. – Mówiłam to już i powiem jeszcze raz: Nie można się z książek nauczyć czarownictwa. Letycja Skorek uważa, że można zostać czarownicą metodą chodzenia na zakupy. – Rzuciła Tiffany przenikliwe spojrzenie, jakby zastanawiała się nad decyzją. – A założę się, że tego nie potrafi – dodała w końcu.
Sięgnęła po swoją herbatę i objęła palcami filiżankę. Potem drugą ręką chwyciła dłoń Tiffany.
– Gotowa? – zapytała.
– Na co… – zaczęła Tiffany i nagle poczuła, że dłoń robi się gorąca. Ciepło płynęło w górę wzdłuż ramienia i rozgrzewało je aż do kości.
– Czujesz?
– Tak!
Ciepło odeszło. A babcia Weatherwax, wciąż obserwując twarz dziewczynki, przekręciła filiżankę dnem