Księgi Jakubowe. Olga Tokarczuk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Księgi Jakubowe - Olga Tokarczuk страница 41

Księgi Jakubowe - Olga Tokarczuk

Скачать книгу

barbarzyńskiej, też skąpały się iskry boskości.

      Wtedy to z oparów dymu odezwał się reb Mordke:

      – A może Mesjasz dał nam przykład, że i my mamy iść za nim w tę ciemność? Wielu w Hiszpanii przyjęło wiarę Edomu.

      – Boże broń – oponował Towa. – Nie nam małym naśladować Mesjasza. Tylko on jest w stanie wejść w błoto i brud, zanurzyć się w nich cały i wyjść z tego bez skazy, zupełnie czysty i niesplamiony.

      Towa uważał, że zbyt blisko do chrześcijaństwa podchodzić nie należy. Gdy potem podnieceni dyskutowaliśmy z innymi o Trójcy, twierdził, że chrześcijańska nauka o Trójcy jest popsutą wersją starej nauki o tajemnicy bóstwa, której już dzisiaj nikt nie pamięta. Jest jej cieniem i błędną wersją.

      „Trzymajcie się z daleka od Trójcy” – ostrzegał.

      Ten obraz dobrze wrył mi się w pamięć: trzej dojrzali mężczyźni, brodaci, spowici drgającym światłem lampki oliwnej, całe wieczory dywagujący o Mesjaszu. Każdy list przychodzący od braci z Altony czy Salonik, z Moraw, Lwowa czy Krakowa, ze Stambułu czy Sofii, był powodem do nieprzespanych nocy, i w ten smyrneński czas nasze myślenie stawało się bardziej zgodne. Isochar wydawał się najpowściągliwszy, Towa zaś bywał sarkastyczny, i przyznać muszę, że unikałem jego gniewnego wzroku.

      Tak, wiedzieliśmy, że od kiedy przyszedł on, Szabtaj Cwi, świat ma inne oblicze – zmartwiałe, i choć jawi się jako taki sam, to jednak jest to już zupełnie inny świat niż przedtem. Stare prawa już nie obwiązują, przykazania, których żeśmy w dzieciństwie z ufnością przestrzegali, straciły sens. Tora jest niby ta sama, literalnie nic się w niej nie zmieniło, nikt nie poprzestawiał liter, ale nie da się już jej czytać po dawnemu. W starych słowach objawia się zupełnie nowe znaczenie i my je widzimy i rozumiemy.

      Kto się w tym odkupionym świecie trzyma starej Tory, ten oddaje cześć martwemu światu i martwemu prawu. Ten jest grzesznikiem.

      Mesjasz dopełni swej bolesnej wędrówki, niszcząc od wewnątrz puste światy, rozbijając w pył martwe prawa. Należy więc unicestwić stare porządki, by zapanowały już nowe.

      Czy nauki i pisma nie pokazują nam tego wyraźnie, że Izrael właśnie dlatego został rozproszony po świecie, by zebrać z niego wszystkie iskry świętości, nawet z najdalszych części ziemi, najgłębszych otchłani? Czy Natan z Gazy nie nauczał nas jeszcze czegoś – że czasem te iskry utkwiły tak głęboko i haniebnie w ciele materii jak klejnoty, które wpadły w gnój? W najtrudniejszych momentach tikkun nie było nikogo, kto umiałby je wydobyć, tylko ten jeden jedyny – on sam musiał doświadczyć grzechu i zła i wynieść stamtąd święte iskry. Musiał pojawić się ktoś taki jak Szabtaj Cwi i przyjąć islam, musiał zdradzić za nas wszystkich, żebyśmy my już tego nie musieli robić. Wielu pojąć tego nie potrafi. Ale my wiemy od Izajasza – Mesjasz musi zostać odrzucony przez swoich i obcych, tak mówi proroctwo.

      Towa już zbierał się do odjazdu. Nakupił jedwabi, które docierały tu statkami z Chin, i farfuru chińskiego, starannie opakowanego w papier i trociny. Nakupił olejków indyjskich. Sam był na bazarze po prezenty dla żony i ukochanej córki Chany, o której wtedy usłyszałem pierwszy raz, nie wiedząc jeszcze, jak potoczą się sprawy. Oglądał szale przetykane złotą nitką i wyszywane pantofelki. Zaszliśmy do niego z reb Mordkem, gdy odpoczywał, wysławszy pomocników do urzędów celnych po fermany, bo za kilka dni miał wyruszyć w powrotną drogę. Dlatego każdy, kto miał jakąś rodzinę na Północy, pisał teraz listy i pakował drobne przesyłki, by mogły pojechać z karawaną Towy nad Dunaj – do Nikopola i do Girugiu, a stamtąd dalej, do Polski.

      Usiedliśmy przy nim i Mordechaj wyciągnął skądś butelkę najlepszego wina. Po dwóch kieliszkach twarz Towy stopniała, pojawił się na niej wyraz dziecinnego zdziwienia, brwi powędrowały do góry, czoło zmarszczyło się i pomyślałem, że widzę teraz prawdziwe oblicze tego mędrca, że Towa cały czas się pilnuje. Jako człowiekowi nienawykłemu do picia, wino szybko uderzyło mu do głowy. Reb Mordke zaczął z niego żartować: „Jak to jest nie pić, kiedy się ma własną winnicę?”. Lecz powód naszej wizyty był inny. Znowu poczułem się jak dawniej, kiedyśmy swatali młodych. Mowa była o Jakubie. Najpierw, że trzyma z salonickimi Żydami, którzy popierają Konia, syna Baruchji, co się bardzo Towie podobało, sam bowiem lgnął do nich. Lecz my obaj z reb Mordkem wracaliśmy uparcie do czego innego, nasz upór, upór „tych dwóch z Polski”, jak mówił o nas Towa, był niczym spirala – najpierw wydawało się, że słabł, ale zaraz powracał w to samo miejsce, tylko już w innej postaci. A tym miejscem, do którego wracała każda rozmowa po najdalej idących dygresjach i najodleglejszych skojarzeniach, był Jakub. Czegośmy chcieli? Chcieliśmy ożenić Jakuba z córką Towy, w ten sposób Jakub stałby się szacownym człowiekiem. Nieżonaty Żyd jest nikim i nigdy nie będą go brać poważnie. I co jeszcze? Co jakby cudem urodziło się w naszych głowach? To była odważna myśl, może niebezpieczna, ale nagle zobaczyłem ją w całości i wydała mi się absolutnie doskonała. Jakbym zrozumiał, po co było to wszystko – nasze wędrówki z reb Mordkem, nasze studiowanie. I może to wino odprężyło mój umysł, bo nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Wtedy reb Mordke powiedział za mnie:

      – My go wyswatamy z twoją córką i on pójdzie do Polski jako posłaniec.

      Tego właśnie chcieliśmy. I, o dziwo, Towa nie przeciwstawił się nam ani jednym słowem, słyszał bowiem o Jakubie, jak każdy.

      Posłaliśmy więc po Jakuba i przyszedł po dłuższym czasie, a z nim cała zgraja chłopców w jego wieku i jacyś Turcy. Tamci zostali po drugiej stronie placyku, Jakub zaś stanął przed nami trochę onieśmielony. Pamiętam, że na jego widok przeszedł mnie dreszcz, poczułem drżenie w całym ciele i miłość większą niż do kogokolwiek innego na świecie. Jakubowi błyszczały oczy, był jakiś podniecony i z trudem usiłował opanować ten swój ironiczny uśmiech.

      – Jeśli ty, Mordechaju, ty, Towo, i ty, Nachmanie, jesteście mędrcami tego wieku – powiedział z przesadną estymą – zamieńcie metal w złoto, wtedy będę wiedział, żeście wysłannikami świętymi.

      Nie wiedziałem, czy błaznuje, czy mówi poważnie.

      – Siadaj – odezwał się do niego ostro reb Mordke. – Tego cudu tylko sam Mesjasz dokonać może. Dobrze to wiesz. Jużeśmy o tym mówili.

      – A gdzież on jest, ten Mesjasz?

      – Jak to, nie wiesz? – Reb Mordke popatrzył na niego spod oka, ironicznie. – Przecież z jego wyznawcami ciągle przestajesz.

      – Mesjasz jest w Salonikach – powiedział spokojnie Towa. Wino rozwlekało jego słowa. – Duch przeszedł z Szabtaja Cwi po jego śmierci na Baruchję, niech imię jego będzie błogosławione! – Chwilę pomilczał i dodał, jakby prowokacyjnie: – A teraz mówią, że duch znalazł sobie miejsce w synu Baruchji, Koniu. Mówią, że to jest Mesjasz.

      Jakubowi nie udało się zachować powagi. Uśmiechnął się szeroko, a nam wszystkim przyniosło to ulgę, nie wiedzieliśmy bowiem, dokąd zdążamy w tej rozmowie.

      – Jeżeli tak mówicie, to zaraz pójdę do niego – powiedział po chwili Jakub. – Bo pragnę mu służyć z całego serca. Jeśli zechce, żebym mu rąbał drzewo, będę mu

Скачать книгу