Osiedle marzeń. Wojciech Chmielarz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Osiedle marzeń - Wojciech Chmielarz страница 18

Osiedle marzeń - Wojciech Chmielarz Jakub Mortka

Скачать книгу

Dlaczego? Po co? Czy naprawdę spodziewał się, że podkomisarz coś znajdzie? Po pięciu latach? Działając sam? Bez wsparcia? To było absolutnie niemożliwe.

      Tymczasem Anna Stolarczyk spoglądała na niego ze zdjęcia z nieśmiałym uśmiechem dziewczyny, którą prosi się do tańca tylko wtedy, kiedy wszystkie ładniejsze są już zajęte. Kochan westchnął. Poślinił palce i zaczął przerzucać kartkę za kartką. Nawet nie starał się czytać treści. Wystarczał mu sam szelest papieru i zmieniające się przed oczami linijki tekstu.

      Co Andrzejewski chciał osiągnąć, zrzucając na niego te sprawy i wiążąc w tym małym, dusznym pokoiku, gdzie dodatkowo nieprzyjemnie pachniało? Kochan pociągnął nosem. Nie potrafił zlokalizować źródła zapachu. I był pewien, że nie poczuł go, kiedy po raz pierwszy wszedł do tej klitki. Jakiś żartowniś podrzucił mu śmierdziucha, gdy poszedł po kawę? A może to były akta? Pewnie chwycił je grzyb w archiwum i teraz pod wpływem powietrza i ciepła uwolniły swoją woń.

      Chryste, pomyślał, zgniję tu razem z tymi papierami, jak ziemniaki w piwnicy. Jeszcze raz spojrzał na Annę Stolarczyk. Ledwie ją poznał, a już nienawidził tej dziewczyny. I to nieważne, czy była martwa, czy żywa.

      – Co ja mam z tobą zrobić, co? – zapytał.

      Zerknął na akta. Zastanowił się, czy ktokolwiek sprawdził alibi współlokatorki Anny Stolarczyk. Nie miał wątpliwości, że tak, ale wyjazd sto kilometrów pod Warszawę oznaczał wyrwanie się z nędznego pokoiku, z komendy i pół dnia wolnego. A jak Andrzejewski spyta, dlaczego zniknął, to wyjaśni mu, że sprawdzał stare sprawy.

      Przecież właśnie tego się od niego oczekiwało, prawda?

      – Niewielu ich tu jest. Trzeba przyjechać rankiem. Wtedy się kłębią jak ci frajerzy, co ganiają na promocję do Saturna czy innej Biedronki. Ci, co ich pokazują potem w telewizji.

      – Wiem którzy – powiedział Mortka.

      Siedział w policyjnym radiowozie obok komisarza Jarosława Nowaka z piaseczyńskiej komendy. Nowak miał trzydzieści pięć lat, dobrotliwe spojrzenie człowieka, na którym mało co może zrobić wrażenie, i skłonność do zdecydowanie zbyt szybkiej jazdy w terenie zabudowanym. Do tego często cmokał, jakby żuł gumę. Mortka znał Nowaka od pół godziny, ale ten tik już doprowadzał go do szału.

      – Ci tutaj są uparci. Mało prawdopodobne, żeby ktoś po nich przyjechał, ale liczą na cud. Wszystko, co ważne, rozgrywa się o poranku.

      Zatrzymali się naprzeciwko starej mleczarni w Piasecznie, na skrzyżowaniu dwóch ruchliwych ulic. Inne auta omijały ich niezdarnie, a za nimi zaczął się tworzyć niewielki korek. Żaden z kierowców nie odważył się jednak zatrąbić na radiowóz. Żaden też nie próbował ich staranować. Mortka przypomniał sobie swoją zmasakrowaną toyotę. Już się bał, ile zaśpiewa od niego znajomy blacharz. OC faceta z volkswagena pewnie pokryje szkody, ale trochę zajmie, zanim wyszarpie ubezpieczycielowi pieniądze z gardła. A samochód potrzebował mieć zrobiony na już.

      – Pod mleczarnią stoją faceci. Najmują się do robót fizycznych, rolnych, pracy w magazynach. Po drugiej stronie ulicy kobiety. Też do roli, ale najczęściej do sprzątania. A trochę dalej te do seksu – wyjaśnił Nowak.

      – Nie próbujecie nic z tym zrobić?

      – A po co? Przynajmniej teraz są wszyscy w jednym miejscu. Jeszcze by nam brakowało, żeby rozleźli się po całym mieście. A tak, jak kogoś szukamy, to wystarczy tutaj podjechać.

      To tłumaczyło, dlaczego Ukraińcy nie uciekali. Mortka początkowo się dziwił, że jadą radiowozem, a nie cywilnym samochodem, ale teraz wszytko stało się jasne. Ukraińcy przyglądali im się z widocznym niepokojem, ale twardo stali na swoich stanowiskach. Byli przyzwyczajeni.

      – Nie sprawiają kłopotów?

      – Są bardzo spokojni. Co najwyżej jakieś akcje między sobą. Ale załatwiają to we własnym gronie. Nic nam do tego.

      – A te od seksu?

      – Bardzo porządne kobiety.

      – Nikogo nie gorszą?

      Nowak zaśmiał się chrapliwie.

      – Moja siostrzenica z gimnazjum bardziej wygląda na kurwę niż dziewczyny stąd.

      Mortka uniósł brwi. Nie wiedział, czy ta uwaga dobrze świadczyła o Ukrainkach, czy źle o siostrzenicy piaseczyńskiego policjanta.

      – To idziemy? – zapytał Nowak.

      – Idziemy – potwierdził komisarz.

      Wyszli z radiowozu i przeszli na drugą stronę ulicy. Ukraińcy, wszyscy co do jednego mężczyźni o ciężkich spojrzeniach, spracowanych dłoniach i oddechach śmierdzących alkoholem, którym rozgrzewali się przez ostatnie godziny, zadrgali jak bezkształtna ludzka masa. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby mieli się rozproszyć i uciec każdy w inną stronę, ale nie, zbili się w grupkę, na jej czoło wypychając jednego z nich – młodego chłopaka w zniszczonym dresie Adidasa i z żałośnie rzadkim wąsem.

      – Dzień dobry, panowie – odezwał się Nowak.

      Zaszemrali w odpowiedzi.

      – Znacie tę kobietę? – zapytał Mortka, wyciągając zza pazuchy zdjęcie sprzątaczki z osiedla. Mężczyźni odwrócili wzrok, jakby bali się, że jedno spojrzenie na fotografię zmieni ich w kamień. Komisarz obszedł utworzony przez Ukraińców krąg, podsuwając każdemu z nich portret niemal pod nos.

      – Panie, to nie do nas. To do kobiet – głos młodego z wąsem przerwał mu ten obchód.

      – A gdzie są kobiety?

      – W pracy albo do domu poszły.

      Mortka zacisnął zęby.

      – I żaden z was jej nie zna? Nie widział tutaj? Nie wie, skąd się wzięła, z kim się przyjaźni? Gdzie mieszka?

      Odpowiedziało mu głuche milczenie. Już otwierał usta, by rozpocząć kolejną, ostrzejszą serię pytań, kiedy poczuł szarpanie za rękaw. Nowak dawał mu znać, że czas wracać do auta. Mortka niechętnie poszedł za nim.

      Wsiedli do samochodu. Nowak włączył radio i trochę opuścił oparcie swojego fotela, żeby wygodniej się ułożyć.

      – I co teraz? – zapytał Mortka.

      – A teraz poczekamy. Niedługo dostaniesz to, czego chciałeś.

      Geremek powiedział o nim, że kiedyś zostanie prezydentem. Była wiosna. Początek lat dziewięćdziesiątych. Dziedziniec Uniwersytetu Warszawskiego. Zebrali się wokół ławeczki, na której Profesor palił fajkę, i dyskutowali o Polsce. To był czas, gdy takie rozmowy nie były jeszcze ani żenujące, ani przepełnione cynizmem. Celtycki wygłosił wtedy jakąś wyjątkowo celną uwagę na temat miejsca i roli Polski w jednoczącej się Europie. A raczej cały szereg uwag popartych solidną argumentacją i – co chyba w tej sprawie

Скачать книгу