Słodkie kłamstwa. Caz Frear
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Słodkie kłamstwa - Caz Frear страница 14
– Na miłość boską, Kinsella, ja nie formuję składu drużyny koszykówki. Nie jesteś tłustym dzieciakiem, który nie radzi sobie na WF-ie, więc przestań robić te sarnie oczy. Muszę mieć wszystkich w szczytowej formie, a w tym momencie nie jestem przekonana, że ty w takiej jesteś.
– Na jakiej podstawie wysnuła pani takie wnioski? – pytam konfrontacyjnym tonem z nutką irytacji.
Pospiesznie mamroczę „przepraszam”.
Steele patrzy na mnie z ukosa.
– Na podstawie tego, co widziałam dziś na miejscu zdarzenia. Nigdy wcześniej nie miewałaś mdłości.
Próbuję żartem.
– Cóż mogę powiedzieć? Wczoraj wieczorem znowu późno jedliśmy pizzę z restauracji Big Jimmy’s. – Gładzę się po brzuchu. – Powinni zamknąć ten lokal. Poważnie, szefowo.
Uśmiecha się, a ja wyczuwam małe zwycięstwo.
– Słuchaj, nie jestem pewna, czy Dolores nie odradziłaby ci angażowania się w tę sprawę. Tyle.
– Mówiła coś?
– Nie. – Oczywiście, że tak. – A jak idą sesje?
– Pyta pani, czy wciąż jestem szurnięta?
– Pytam, czy te spotkania coś ci dają?
Mogłabym powiedzieć prawdę, ale łatwiej i korzystniej dla mnie będzie, jak powiem to, co chce usłyszeć.
– O dziwo tak. Czuję się po nich naprawdę dobrze. Ona jest prawdziwą specjalistką. Jestem zdecydowanie spokojniejsza. Ale sama pani przyzna, że o piątej rano nikt nie jest w szczytowej formie. Nawet pani.
Zero reakcji, więc zmieniam taktykę. Mniej atakowania, więcej płaszczenia się.
– Proszę, szefowo, czuję już jakiś związek z ofiarą. Pewną odpowiedzialność. Proszę. Ja naprawdę chcę pracować nad tą sprawą. Pracować dla pani – dodaję.
Steele zaciska usta i opiera się o siedzenie fotela. Ten fotel to pozostałość po byłym nadinspektorze, mężczyźnie o gabarytach Hulka, co sprawia, że ona wygląda w nim jak skrzat. Na biurku ma kubek z cytatem z Szekspira. „Zapalczywa, chociaż wzrostem mała”4.
– W porządku – mówi wreszcie, lecz w jej głosie słychać groźbę. – Ale odpowiadasz bezpośrednio przede mną, OK? I kiedy poczujesz się niepewnie, ja pierwsza mam o tym wiedzieć. Parnell jest twoim przełożonym na co dzień, ale ja chcę wiedzieć o w s z y s t k i m, co planujesz, rozumiesz? O w s z y s t k i m. Gdy zapytam, kiedy ostatni raz się wypróżniałaś, masz mi powiedzieć, jasne?
– Jak słońce – mówię, uśmiechając się i kiwając głową, prawie jakbym się kłaniała. – Więc kto ma przesłuchać męża?
Wiem, że zadając to pytanie, igram z ogniem.
– Idę z nim formalnie potwierdzić tożsamość, ale załatwię, żeby przesłuchanie odbyło się w domu. Może więcej od niego wyciągniemy w znanym mu otoczeniu.
– Zdecydowanie tak, szefowo. Oczywiście. – Wciąż się uśmiecham i kiwam głową, potakuję i się uśmiecham. – A więc czy mogę…
– Tak – odpowiada krótko, zniecierpliwiona, ale z nutką humoru. – Parnell właściwie o ciebie prosił, gdybyś chciała wiedzieć. Chyba jest tobą oczarowany. – Śmieje się z przerażenia na mojej twarzy. – Wyluzuj, Kinsella, nie pochlebiaj sobie. Ma czterech synów, i tyle. Myślę, że gdzieś w duchu zawsze marzył o córce.
To sprawia, że w środku czuję coś zbyt skomplikowanego, by to nazwać, choć w prosty, nieskomplikowany sposób można nazwać to uczucie „przyjemnym”.
Steele sięga po słuchawkę telefonu i ruchem głowy wskazuje mi drzwi.
– Dobra, hasta luego, Kinsella – albo, jak wolisz, spadaj. Idź się przygotować z Parnellem do przesłuchania, OK? Pogadaj też z Renée, kiedy wróci, i dowiedz się, co wie o mężu. – Celuje we mnie słuchawką. – I żeby nie było nieporozumień – to Parnell prowadzi przesłuchanie.
Wstaję i dyskretnie salutuję. Przyjęłam, bez odbioru.
Albo, jak Steele woli: si, yo comprendo.
5
Wyspa Thames Ditton mieni się w świetle zapadającego wieczoru i pomimo tego, że wiemy, jaki jest powód naszej wizyty w tym miejscu, trudno jest oprzeć się atmosferze nadchodzących świąt, gdy ma się przed sobą konstelację lampek świątecznych świecących na czerwono, zielono i biało na tle gęstego sklepienia drzew, lśniącej tafli rzeki i widowiskowego pałacu Hampton Court w oddali.
– Boże, jak tu pięknie – mówię, gdy przechodzimy przez wąską kładkę. Parnell kroczy niepewnie, jakby jej nie ufał.
– To miejsce to spełnienie marzeń ubezpieczyciela. Spójrz, jaki tu wysoki poziom wody! Składki muszą kosztować majątek.
Kiedy docieramy do domu państwa Lapaine (małego, białego, odeskowanego w stylu szwajcarskich domków alpejskich i ku uciesze Parnella wzniesionego na palach), okazuje się, że nie jesteśmy jedynymi gośćmi. Technicy kryminalni już tam są i, kurczę, nie wyglądają na szczęśliwych. W przeciwieństwie do Parnella na widok tej wyspy rozmarzyłam się, wyobrażając sobie, że tu mieszkam, jem śniadanie razem z zimorodkiem, a przed południem idę pożeglować. Mimo to nawet ja muszę przyznać, że nie jest to wygodne miejsce do mieszkania. A na pewno nie do pracy dla analityków sądowych, którzy muszą teraz taszczyć rzeczy osobiste Alice Lapaine – jej laptop, terminarze, notesy, wyciągi bankowe – z domu, przez rzekę, na ląd, i to wszystko w grudniowej, piekielnie mroźnej scenerii.
Pośród tego wszystkiego Thomas Lapaine stoi w przestronnym salonie i patrzy na wodę, zasmucony i zagubiony, obcy w swoim własnym domu. Domu, który, sądząc po starych dywanach i tapetach na ścianie, nie był remontowany od lat siedemdziesiątych.
Mężczyzna stanowi swoisty kontrast dla wnętrza będącego nie z tej epoki. Atrakcyjny, wytworny, dobrze ostrzyżony, wygląda jak pierwszoplanowy aktor z komedii romantycznej z motywem podróży w czasie. Na dźwięk stukania do drzwi salonu odwraca głowę. Jego czerwone od płaczu oczy wpatrują się w nasze, prosząc, byśmy powiedzieli coś, co sprawi, że poczuje się odrobinkę lepiej.
– Panie Lapaine – zaczyna Parnell – jestem sierżant Luigi Parnell, a to moja koleżanka, posterunkowa Cat Kinsella. W imieniu Metropolitalnej Służby Policyjnej składam panu nasze najszczersze kondolencje. – Nie mając w zanadrzu żadnej stosownej odpowiedzi, Lapaine kiwa głową. – W następstwie potwierdzenia przez pana dziś rano tożsamości zmarłej mogę potwierdzić, że uważamy, iż śmierć pańskiej małżonki to efekt morderstwa.
Dwukrotnie mruga oczami.
– Dziękuję,
4
W. Szekspir,