Skalpel. Tess Gerritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Skalpel - Tess Gerritsen страница 5
Doszli do zwłok. Tierney, kucając, stęknął, jego stawy buntowały się przeciw wysiłkowi. Kiedy podniósł płachtę, Frost zbladł i odsunął się o krok. Rizzoli przemogła w sobie chęć zrobienia tego samego.
Tułów był pęknięty na dwie części na wysokości pępka. Górna połowa, odziana w beżową, bawełnianą koszulkę, leżała usytuowana w kierunku ze wschodu na zachód. Dolna, w niebieskich dżinsach, leżała wzdłuż osi północ-południe. Obie połowy łączyło tylko kilka nitek skóry i mięśni. Organy wewnętrzne wypłynęły i walały się obok tułowia w postaci mazistej pulpy. Tylna część czaszki została roztrzaskana uderzeniem, a mózg rozprysnął się.
– Młody mężczyzna, dobrze odżywiony, hiszpańskiego lub śródziemnomorskiego pochodzenia, wiek od dwudziestu do trzydziestu lat – stwierdził Tierney. – Widać odłamki złamania kręgów piersiowych, żeber, obojczyków i czaszki.
– Czy mogła to spowodować ciężarówka? – zapytała ponownie.
– Ciężarówka mogła doprowadzić do tak rozległych uszkodzeń, jakie tu obserwujemy. – Jego niebieskie oczy patrzyły wyzywająco na Rizzoli. – Ale, o ile wiem, nikt nie słyszał ani nie widział żadnej ciężarówki.
– Na nieszczęście, nie – przyznała.
Wtrącił się Frost, który nareszcie się pozbierał.
– Myślę, że te ślady na koszuli nie pochodzą od opon.
Rizzoli przyjrzała się baczniej czarnym smugom na koszuli denata. Dłonią w rękawiczce dotknęła jednej z nich, a potem obejrzała palec, na którym pozostał czarny ślad. Przez chwilę go oglądała, zastanawiając się nad nowym odkryciem.
– Masz rację – stwierdziła. – To nie jest ślad opony. To jest smar.
Wyprostowała się i spojrzała na ulicę. Nie było widać śladów opon ani odłamków szkła lub plastiku, które niewątpliwie powinny pozostać na jezdni po tak katastrofalnym zderzeniu z ludzkim ciałem.
Zaległa cisza. Patrzyli na siebie, myśląc intensywnie, dopóki nie zaświtało im jedyne wytłumaczenie. Jakby na potwierdzenie ich domysłu, usłyszeli ryk przelatującego odrzutowca. Spojrzawszy w górę, Rizzoli ujrzała 747, który podchodził do lądowania na międzynarodowym lotnisku Logana, znajdującym się pięć mil na północny wschód od miejsca, w którym teraz przebywali.
– Jezu – westchnął Frost, osłaniając ręką oczy przed słońcem. – Spadać z takiej wysokości. Powiedzcie, że był martwy, nim się roztrzaskał.
– Jest taka możliwość – odparł Tierney. – Musiał wypaść w momencie, kiedy luk podwozia otworzył się przed wylądowaniem. Przypuszczam, że leciał nielegalnie.
– Cóż – powiedziała Rizzoli. – Mnóstwo pasażerów na gapę próbuje uciec ze swoich krajów. – Spojrzała na oliwkową cerę mężczyzny. – Pewnie przyleciał skądś z Ameryki Południowej.
– A zatem leciał na wysokości przynajmniej trzydziestu tysięcy stóp – oświadczył Tierney. – Luk podwozia nie jest zabezpieczony przed zmianą ciśnienia. Gapowicz jest narażony na nagłą dekompresję i zmianę temperatury. Nawet w lecie temperatura na tej wysokości jest taka jak w zamrażarce. Po paru godzinach spędzonych w takich warunkach delikwent, prócz tego, że znajdzie się w stanie hipotermii, będzie nieprzytomny z powodu braku tlenu… o ile nie został wcześniej zmiażdżony przez podwozie chowające się w luku po starcie samolotu. Dłuższe przebywanie w luku mogło uśmiercić go wcześniej.
Dźwięk pagera Rizzoli przerwał wykład w momencie, kiedy Tierney zaczął wchodzić w swój profesorski ton. Spojrzała na wyświetlacz, ale numer dzwoniącego nic jej nie mówił. Prefiks oznaczał Newton. Sięgnęła po swój telefon komórkowy i wystukała ten numer.
– Detektyw Korsak – usłyszała męski głos.
– Nazywam się Rizzoli. Ma pan do mnie jakiś interes?
– Telefonuje pani z komórki?
– Tak.
– Może pani do mnie zadzwonić z linii kablowej?
– Nie w tej chwili. – Nie wiedziała, kim jest detektyw Korsak, poza tym zależało jej, żeby rozmowa trwała jak najkrócej. – Może mi pan powiedzieć, o co chodzi?
Nie odpowiedział od razu. Słyszała w tle czyjeś głosy i trzeszczenie policyjnego walkie-talkie.
– Jestem w Newton, na miejscu zbrodni – odezwał się po chwili. – Myślę, że powinna pani je obejrzeć.
– Potrzebuje pan pomocy bostońskiej policji? Mogę pana skierować do kogoś innego w naszym wydziale.
– Próbowałem się skontaktować z detektywem Moore’em, ale powiedziano mi, że jest na urlopie, więc zatelefonowałem do pani. – Zrobił znaczącą przerwę, po czym dodał: – To sprawa, którą prowadziliście oboje z detektywem Moore’em ubiegłego lata. Pani wie, o czym mówię.
Tym razem ona nie odpowiedziała. Wiedziała dokładnie, do czego nawiązał Korsak. Wspomnienia tamtego śledztwa do tej pory wracały do niej w koszmarnych snach.
– Proszę kontynuować – powiedziała cicho.
– Podać pani adres? – zapytał.
Sięgnęła po swój notes. Zapisawszy adres, rozłączyła się i skupiła uwagę na wykładzie doktora Tierneya.
– Widziałem podobne uszkodzenia ciała u akrobatów powietrznych, którym nie otworzyły się spadochrony. Ciało spadające z tej wysokości osiąga graniczną prędkość ponad dwustu stóp na godzinę, co powoduje taki stopień dezintegracji, jaki tu obserwujemy.
– Piekielna cena za dostanie się do naszego kraju – skomentował Frost.
Następny odrzutowiec przeleciał nad nimi z rykiem silników, jego cień omiótł ich niczym skrzydła orła.
Rizzoli popatrzyła na niebo. Wyobraziła sobie człowieka spadającego z wysokości tysiąca stóp. Usłyszała świst powietrza w jego uszach, zrazu zimnego, a potem coraz cieplejszego, w miarę zbliżającej się w tempie ekspresu ziemi. Spojrzała na przykryte płachtą szczątki mężczyzny, któremu zamarzył się nowy świat, lepsza przyszłość.
Witaj w Ameryce.
* * *
Policjant pilnujący wejścia do domu w Newton był nowicjuszem, więc nie znał Jane Rizzoli. Nie pozwolił jej wejść poza obręb policyjnej taśmy, zwracając się do niej ostrym tonem, współgrającym z jego nowym mundurem. Identyfikator informował, że nazywa się Ridge.
– To jest miejsce zbrodni, proszę pani.
– Nazywam się Rizzoli. Jestem detektywem bostońskiej policji. Przyjechałam zobaczyć się z detektywem Korsakiem.