Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak страница 6
I dopiero ten argument ostatecznie przekonał panią Marię. Sekundowała im obojgu od samego początku, odkąd tylko poznała Weronikę. Wprawdzie młoda kobieta była jeszcze wtedy mężatką, ale staruszka wiedziała o złożonym już pozwie rozwodowym.
Teraz Weronika była wolna. Sprawa w sądzie na szczęście nie trwała długo. Marcin przyszedł kompletnie pijany i nawet nie próbował albo nie miał ochoty się bronić przed zarzutami o stosowanie przez długie lata przemocy domowej i brutalne pobicie żony. Kilka razy prosił o powtórzenie pytania, a kiedy ostatecznie dotarło do niego, że żona naprawdę chce rozwodu, zaczął się odgrażać, że to jeszcze nie koniec i on załatwi tę sprawę inaczej. Dla sądu jednak był to koniec. I tak, po kilku miesiącach od złożenia pozwu, Weronika otrzymała rozwód i mogła już bez przeszkód oraz moralnych dylematów spotykać się z Pawłem. Wcześniej powstrzymywała ją przed tym świadomość, że wciąż jeszcze jest żoną innego mężczyzny. Przynajmniej według prawa.
Znów była zakochana, tym razem miłością dojrzałą i rozważną. W antykwariacie oboje starali się zachowywać jak na szefa i jego pracownicę przystało. Zresztą Paweł dość rzadko się tam pojawiał. Wciąż gdzieś podróżował, odbywał jakieś ważne spotkania, o których z nikim nie rozmawiał, i wpadał do księgarni tylko na chwilę, całkowicie zdając się na Weronikę, ponieważ miał do niej absolutne zaufanie. Prywatnie spotykali się dopiero po zamknięciu sklepu.
***
Matylda i Weronika szybko zajęły się gośćmi.
Julek z szacunkiem ucałował dłoń pani Marii, a Pawłowi, ubranemu w skórzaną marynarkę i czarny golf, miał ochotę uścisnąć boleśnie palce, ale w porę się pohamował, pamiętając o obietnicy danej żonie. Wymruczał więc tylko pod nosem coś, co brzmiało jak „miło mi”, całą swoją postawą dawał wszakże do zrozumienia, że wcale nie jest mu miło. Bał się o swoją jedynaczkę, która już jedno przykre doświadczenie życiowe miała za sobą i nie chciał, żeby znowu wplątała się w podobną historię.
– Proszę, siadajcie państwo! – Matylda szerokim gestem zaprosiła gości do stołu, a sama skinęła na męża i wyszła z nim do kuchni, zabierając sporą paczkę, przyniesioną przez panią Marię.
– To kutia – powiedziała starsza pani, kiedy wręczała pakunek gospodyni. – Pozwoliłam sobie przynieść przysmak wigilijny z moich rodzinnych stron.
Matylda musiała teraz dopilnować gorących dań, a przy okazji postanowiła upomnieć męża, żeby zachowywał się uprzejmie w stosunku do Pawła. Najwidoczniej zauważyła minę Julka i wyczuła bijący od niego chłód, kiedy małżonek witał się z gościem. Poprosiła go dyskretnie do kuchni, podczas gdy pozostali sadowili się już przy stole w salonie, rozmawiając i żartując. Słyszała, jak pani Maria głośno zachwyca się choinką.
– Nie dziw się, że jestem przewrażliwiony – tłumaczył teraz konspiracyjnym szeptem Julek, opierając się o stół.
– Nie dziwię się. Ale inaczej się umawialiśmy. Krzywisz się, jakby rozbolały cię wszystkie zęby. Jesteś cały szary na twarzy.
– Może mnie rozbolały. Przecież nic złego nie robię. Chyba przesadzasz.
– Mówię poważnie.
– Ja też.
– Daj spokój, wyglądasz, jakby odwiedził nas dzielnicowy albo prokurator, a nie mężczyzna, którego pokochała twoja córka.
– No właśnie.
– Co „no właśnie”?
Matylda machnęła w powietrzu ścierką, aby przegonić Milkę, która wskoczyła na stół i wsadziła pyszczek do miski z karpiem po żydowsku. Kotka momentalnie zeskoczyła na podłogę, ale nie odbiegła od stołu. Widać było, że szykuje się już do powrotu w to jakże atrakcyjne teraz miejsce, czekając tylko, aż ludzie na chwilę odwrócą od niej uwagę, zajęci swoimi głupimi rozmowami.
– Dopiero co zdążyła się rozwieść z jednym draniem, a już wpadła w następny związek. To mnie niepokoi i tyle.
– Jak to wpadła? Wpada się pod samochód.
Julek odchrząknął.
– Znaczy zaangażowała się już.
– Jakie „już”? – oburzyła się Matylda. – Przypominam ci, że przez cały czas trwania tego małżeństwa nasza córka była wierna Marcinowi. Wierna i tak lojalna, że nawet nam się na niego nie skarżyła. A teraz, po tych wszystkich latach męczarni, odmawiasz jej prawa do szczęścia? Jest wolna, ma dopiero dwadzieścia dziewięć lat i powinna ułożyć sobie życie. Nie utrudniaj jej tego.
– Zrozum, chcę tylko ją chronić.
Podobne rozmowy odbyli już kilka, jeśli nie kilkanaście razy i oboje używali ciągle tych samych argumentów. Matylda była zmęczona i zła na męża, że nawet w tej chwili nie może sobie darować. Czyżby na starość robił się marudny i czepliwy?
– Ma prawie trzydzieści lat i sama o sobie decyduje – powiedziała chłodno. – To nie jest mała dziewczynka, ty nadopiekuńczy tatusiu.
– Do tej pory jej decyzje nie były zbyt dorosłe ani odpowiedzialne.
– Nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Ten Paweł wygląda na przyzwoitego człowieka, mimo przydługich włosów. Podobno nie pije. Milka, uciekaj mi ze stołu, ty mała złodziejko!
Julek uniósł obie dłonie w geście poddania się. Nie próbował dalej dyskutować z rozsierdzoną Matyldą, zresztą widać było, że niechętnie, ale przyznaje jej rację. Stanęło w końcu na tym, że postara się być miły dla Pawła, ale tylko dlatego, że to Wigilia. Potem, jak oświadczył stanowczo, okres ochronny się skończy, a on zacznie bacznie obserwować tego mężczyznę. Teraz musieli oboje wracać do gości.
Matylda obejrzała się jeszcze na męża i mruknęła tak, żeby tylko on mógł ją usłyszeć.
– I dobrze. Byle dyskretnie i bez włażenia komukolwiek z buciorami do duszy. A teraz wygoń stąd kota i zamknij za sobą dokładnie drzwi.
***
Do salonu weszli już z uśmiechami na twarzach.
– No to jak, możemy zaczynać? – Matylda spojrzała na wnuki. – Sprawdziliście, czy już pojawiła się pierwsza gwiazdka?
Dzieci zerwały się z miejsc i podbiegły do okna. Niestety, na zachmurzonym niebie trudno było zauważyć jakąkolwiek gwiazdę.
– Jest! Tam! – krzyknęła Emilka, wskazując jakiś jasny punkt za oknem. – Ja pierwsza zauważyłam, ja pierwsza!
– Głupia jesteś, to światełko na wieży kościoła, a nie żadna gwiazda – zgasił ją szybko Waldek. – Dzisiaj nie będzie gwiazd, bo pada deszcz.
– Kochani. – Pani Maria zauważyła układającą