Mówili, że jestem zbyt wrażliwa. Federica Bosco
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mówili, że jestem zbyt wrażliwa - Federica Bosco страница 5
Tak, dlatego zawsze przyciągałam ludzi gotowych mnie prowokować i nikt nigdy nie wziął mnie w obronę.
Pierwszy taki epizod musiał mieć miejsce, gdy miałam jakieś dziesięć lat, w autobusie. Byłam chuda, nosiłam długie warkocze i, jakby tego było mało, matka ubierała mnie w szkocką spódnicę i białe podkolanówki (które w tamtym czasie były istną zmorą). Pewnego dnia jakaś zupełnie mi nieznana dziewczynka z lekceważącą miną zwymyślała mnie na czym świat stoi, ot tak, bez powodu.
Tego samego roku, na wakacjach, ojciec jakiegoś dziecka, korzystając z chwili nieobecności moich rodziców, podszedł do mnie i ze srogą miną ostrzegł, żebym nigdy więcej nie traktowała źle jego córeczki. Nigdy jej źle nie potraktowałam, a nawet jeśli coś takiego się zdarzyło, wyobrażam sobie, że chodziło o sprawy, które dwie małe dziewczynki mogą załatwić między sobą, bez wzywania na pomoc posiłków. Cały następny tydzień spędziłam w strachu, że znów spotkam tego człowieka.
Nie wspominając o tym, że kiedy miałam piętnaście lat, jakaś dziewczyna nawrzucała mi na plaży, oskarżając o to, że obgadywałam ją za plecami i podwalałam się do jej chłopaka, tyle że, o dziwo, nie znałam ani jej, ani jego. Przeprosiła mnie po miesiącu, mówiąc, że ktoś wprowadził ją w błąd.
A ja przez cały miesiąc przemykałam w cieniu kabin tak, żeby nikt mnie nie zauważył.
Często zdarzało mi się być „stawianą w centrum” konfliktu; dziś przypisuję to mojej emocjonalnej kruchości. Stawałam się celem, który łatwo było onieśmielić, tak by nie zmienił się w donosiciela.
Często byłam kozłem ofiarnym, gdy tymczasem inni dobrze wiedzieli, jak żyć!
Doskonale zrównoważeni, zawsze przygotowani, zawsze przytomni, zawsze dokładni.
Zobacz, jacy inni są zdolni…
Więc zawsze próbowałam uczyć się od innych, działać jak inni.
W rezultacie w pewnym momencie pogubiłam się w tym wszystkim.
Całymi latami zadręczałam się, próbując zrozumieć, co jest ze mną nie tak, dlaczego moje postrzeganie rzeczywistości jest trzy razy bardziej intensywne niż u innych, dlaczego zawsze, wcześniej od innych, „wyczuwam” osoby negatywne i fałszywe, dlaczego jakieś dyskusje chodzą mi po głowie nawet przez pięć dni, dlaczego przeszkadzają mi głośne dźwięki, intensywne światło, krzyczący ludzie, dlaczego pewne obrazy z telewizji spędzają mi sen z powiek, dlaczego odczuwam wszelkie niesprawiedliwości w sposób absolutny, dlaczego myśl o śmierci innych, poza moją własną, jest dla mnie nie do zaakceptowania, dlaczego bez powodu ogarnia mnie strapienie, bo wydaje mi się, że jestem balonikiem w świecie wypełnionym szpilkami…
Mierząc się z tymi pytaniami, wydałam na psychoterapeutów równowartość apartamentu z tarasem przy Placu Hiszpańskim (zwracam uwagę, że wciąż wynajmuję mieszkanie!), aby przeanalizowali dogłębnie każdą moją reakcję i aby ktoś lepszy ode mnie wyjaśnił mi, dlaczego zareagowałam (albo nie zareagowałam) w dany sposób. I żeby usłyszeć za grube pieniądze: no już, proszę nie przesadzać.
Wtedy człowiek czuje się jeszcze bardziej samotny i niezrozumiany i myśli, że może czas zacząć zażywać leki psychotropowe, bo wie, że przecież już zawsze będzie jak w kolejce górskiej, raz w górę, raz w dół, często tego samego dnia, i to tylko z powodu rzuconego przez kogoś słowa.
Zaczęłam więc studiować, by zrozumieć, czy to wszystko ma jakieś źródło, żeby znaleźć jakąś etykietkę, diagnozę, nazwę dla moich zaburzeń: od ich listy zawsze dochodzi się do kategorii.
Ale nie do rozwiązania problemu.
W końcu, po długich poszukiwaniach, znalazłam.
Jasne jak słońce, niemal banalne, od zawsze przed moimi oczami.
Jestem osobą wysoko wrażliwą, co odkryłam dopiero ostatnio dzięki badaniom amerykańskiej psychoterapeutki Elaine Aron, prawdziwej pionierki w tej dziedzinie, która w latach dziewięćdziesiątych zaczęła studiować tę cechę, nigdy wcześniej niebraną w pełni pod uwagę, wychodząc od samej siebie i własnych trudności. To jej teksty przyniosły odpowiedź, ratując mi życie.
Potrzeba było czterdziestu czterech lat i książki, by zedrzeć etykietki i zwrócić uwagę na „zwykłą” cechę charakteru, jaką jest hiperwrażliwość, cecha, z którą da się żyć, jeśli tylko przyjmie się pewną strategię przetrwania.
Nie istnieją precyzyjne statystyki, ale eksperci mówią o 15–20 procentach populacji, która ma jakąś cechę osobowości hiperwrażliwej, wobec 80–85 procent ludzi pozbawionych tej cechy.
Od tamtego dnia otworzył się przede mną świat.
Zrozumiałam, że jestem nie tylko wrażliwa (wszyscy, poza psychopatami, są w różnym stopniu wrażliwi), ale „wysoko” wrażliwa, czyli w stopniu dużo wyższym od normalnego, i że należę do mniejszości osób o „cienkiej skórze”, które odczuwają różne rzeczy w sposób dużo bardziej intensywny i bezpośredni, a często nie do zniesienia.
Według wielu badań naukowych, w wyniku kombinacji przyczyn biologicznych i genetycznych, mamy dużo bardziej rozwiniętą emocjonalność w stosunku do średniej i wszystko przechodzi najpierw przez serce, a dopiero potem przez mózg.
Wprowadza nas to w stan nieustannego stresu wywołującego często zmęczenie, depresję i frustrację.
To pewne: świat, w którym żyjemy, nie jest dla nas.
Ale odkrycie, że mam tę cechę, przyniosło mi niewyobrażalną ulgę, odczytałam całe moje życie w świetle tej nowej świadomości i wszystko nabrało sensu.
Oto dlaczego, myśląc o moim kocie Arturze, który umarł w 1992 roku, wciąż się wzruszam, a od 25 czerwca 2009 roku nie mogę słuchać mojego absolutnego idola Michaela Jacksona (po jego śmierci płakałam przez pięć kolejnych dni); oto dlaczego, gdy schodzę do przejścia podziemnego w metrze i słyszę skrzypków grających ścieżkę dźwiękową Kina Paradiso, płyną mi łzy, choć chwilę wcześniej się śmiałam.
Bo struny moich skrzypiec zaczynają wibrować tak intensywnie, że tracę oddech. I dzieje się to ot tak, bez uprzedzenia.
Oto dlaczego dzisiaj, po tylu latach, pogodziłam się z tym, co zamiast za wadę, z dumą uznaję za moją supermoc i jako taką staram się wykorzystywać jak najlepiej, by moje życie i życie otaczających mnie osób rozkwitało dzięki niej. Strzegę tej cechy, kochając siebie jeszcze bardziej, chroniąc się przed „złymi” i wykorzystując swoje odczucia (właściwe), które mój brzuch podpowiada mi w każdym momencie.
No właśnie, bo teraz już wiem, że jeśli czuję w tak skrajny sposób, to dlatego, że moje ciało sygnalizuje mi niebezpieczeństwo albo potrzebę, i zamiast je ignorować, wsłuchuję się w nie i poddaję sytuację ocenie.
Postępując w ten sposób, czuję, że siebie szanuję, kocham i podążam za własnym rytmem, który jest jedyny i doskonały właśnie taki jaki