Przyszło nam tu żyć. Jelena Kostiuczenko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przyszło nam tu żyć - Jelena Kostiuczenko страница 2
Kroniki miejskie Kolczugina, czyli co się zdarzyło przy wiecznym ogniu
Bogowie bagien nikomu nie pozwolą odejść
W Kamyszynie czekają na świętą inkwizycję
Dziękujemy, że zabieracie nam pracę
Pół roku wojny na ulicy Pokoju
Pani mąż dobrowolnie poszedł pod obstrzał
Rosyjska szkoła reportażu według Jeleny Kostiuczenko
„Wszystko zrobiłem, jak trzeba! Mówię mu: »Chłopie, dziesięć procent twoje«, on na to: »Prawo jazdy proszę«. I po prostu mi je zabrał! Co to za bezprawie? Co się teraz na drogach wyprawia?”
Kierowca czarnego lexusa był autentycznie oburzony – milicjant, na którego trafił, zamiast najzwyczajniej w świecie wziąć łapówkę i przymknąć oczy na łamanie przepisów, zastosował się do kodeksu drogowego. Tym samym złamał niepisane zasady.
A te są proste:
„Wszyscy wiedzą, że bierzemy pieniądze. I kierowcy sami nam dają. Każdy to akceptuje, bo tak naprawdę każdy kradnie po trochu. I nikomu się nie chce przestrzegać prawa. To jest prawdziwy świat. A my po prostu przestrzegamy tej… tej… umowy społecznej”.
To mówił Jura. Uczył stażystkę Lenę, z którą patrolował nocną Moskwę, „etyki” pracy w służbie publicznej. Lena wszystko skrzętnie zapisała. Tak powstał reportaż Chłopcy z drogówki.
To nie była pierwsza wcieleniówka Jeleny Kostiuczenko. Rok wcześniej pracowała – tym razem jako stażystka kryminalistyki – w jednym z moskiewskich komisariatów. Wszystko po to, by przyjrzeć się od środka jednej z najbardziej kontrowersyjnych struktur w Rosji – milicji (od 2012 roku – policji).
Jelena Kostiuczenko wejdzie w każdą szczelinę rzeczywistości. Sprzątała moskiewskie ulice razem z gastarbeiterami z Azji Centralnej, których mieszkańcy Moskwy starają się omijać wzrokiem (Dziękujemy, że zabieracie nam pracę). Dotarła tam, gdzie nie był jeszcze żaden dziennikarz (Pół roku wojny na ulicy Pokoju). Pokazała historie, którymi żyła cała Rosja, w zupełnie nowym świetle (Kroniki miejskie Kolczugina).
Miała piętnaście lat, gdy w kupionej przypadkiem „Nowej gaziecie” natknęła się na reportaż Anny Politowskiej o dzieciach z Czeczenii. I klamka zapadła: dwa lata później przyjechała z Jarosławia do Moskwy studiować dziennikarstwo i od razu skierowała się do redakcji „Nowej”. Od tej chwili opowiada „ludziom o ludziach, maksymalnie uczciwie i interesująco, by dać głos każdemu, kto tego potrzebuje”. Skraca dystans między sobą a bohaterami, nawet jeśli ci nie budzą sympatii, jak skorumpowani „chłopcy z drogówki”.
– Dziennikarz nie ma prawa do moralnej oceny. Moralność jest jak religia, im więcej o niej mówisz, tym mniej jej zostaje.
Jelena nie ocenia. Nie patrzy z góry. Współodczuwa. Współistnieje. Pisze tak, byśmy sami wyciągali wnioski. Każdy swoje. Jest niemal transparentna.
– Autor to najmniej interesujący bohater reportażu – tłumaczy.
Kostiuczenko uprawia dziennikarstwo bezkompromisowe.
– Dyktafony powinny być dwa, jeden na stole, drugi w kieszeni. To wszystko, co mam do powiedzenia o etyce dziennikarskiej – powtarza.
Szukała przemycanych pod osłoną nocy z Donbasu ciał rosyjskich poległych na wojnie, do której Rosja uparcie nie chce się przyznać (Pani mąż dobrowolnie poszedł pod obstrzał). Badała historię jednej z najbardziej brutalnych rosyjskich mafii (Przyszło nam tu żyć). Za reportaże i artykuły śledcze była wielokrotnie wyróżniana. W 2013 roku zdobyła Nagrodę im. Gerda Buceriusa „Wolna Prasa Europy Wschodniej”.
Pokazuje Rosję od trzewi. Chyba jeszcze nikt nie opisał rosyjskiego systemu z tak bliskiej perspektywy. Z takim talentem i wyrozumiałością dla ludzi, trybików tej machiny. Milicjanci preparują dowody, wymuszają fałszywe zeznania, przetrzymują w areszcie („Nie myśl o tym, nawet się nie zastanawiaj. Bo zwariujesz” – radzi Lenie starszy stopniem kolega). Jednocześnie nałogowo oglądają seriale o naginających zasady, lecz sprawiedliwych glinach, którzy z oddaniem służą swojemu społeczeństwu. Takimi bowiem chcieliby się widzieć (Od świtu do świtu).
Bohaterowie reportaży Jeleny Kostiuczenko tęsknią za porządkiem świata, lecz otacza ich chaos, trwoga, gęsty jak smoła bezsens. Niektórzy z nich są gotowi wstrzykiwać w ciało dezomorfinę pomieszaną z kretem do toalet dla dwudziestu minut nieistnienia, gdy „pozostaje tylko poczucie, że wszystko na świecie jest tak, jak powinno” (Życie w gnieździe).
Opisywani