Wszystko, czego pragnę w te święta. Anna Langner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wszystko, czego pragnę w te święta - Anna Langner страница 7
– Tylko zostaw trochę dla mnie – mówi głosem Barry’ego White’a, a jego usta są bardzo blisko moich. Dopiero po dłuższej chwili uświadamiam sobie, że mówi o ciastkach. A może jednak nie?
Wstrzymuję oddech i rozchylam usta, bo dopiero teraz, gdy mam go przed swoim nosem, dociera do mnie, jaki jest porażająco piękny.
Nim zdążę coś powiedzieć, odsuwa się ode mnie i wychodzi. Zostaję w kuchni sama i słyszę niosący się echem w holu śmiech – przepełniony pewnością siebie i samozadowoleniem.
Przykładam czoło do lodówki i przymykam oczy.
To będzie cud, jeśli jego ego nie rozerwie tego domu na strzępy.
Rozdział 4
Potrzebowałam zmiany. Rewolucji. Katharsis. Czegoś, co sprawi, że nic już nie będzie takie samo. Chciałam oddzielić grubą kreską to, co było przez wyjazdem, od tego, co będzie po powrocie. Chciałam wrócić jako nowa Ewa, choć nie miałam jeszcze na siebie żadnego pomysłu. Potrzebowałam czegoś, co wkroczy w moje życie jak tajfun, nabałagani w moim systemie wartości i na nowo poukłada priorytety.
Trawka nie była tym czymś.
Trawka co najwyżej robiła ze mnie kretynkę.
Przymykam oczy na myśl o żenadzie, którą zafundowałam sobie kilka godzin temu w kuchni. I o mężczyźnie, który był tego świadkiem. Poza tym, że jest przystojny, tajemniczy i ma świetną koszulkę, wcale go nie lubię.
Jest bezczelny! Rządzi się, jakby był u siebie. I pije mleko prosto z kartonu. Nikt normalny tak nie robi! Obiad je się sztućcami, szampana pije się z kieliszka, a mleko ze szklanki. Ktokolwiek robi inaczej, musi mieć gdzieś zasady. A przecież zasady są dobre. Pozwalają nam ogarnąć ten cały bajzel zwany życiem.
Siedzę w swoim dawnym pokoju i zastanawiam się, co z tego wszystkiego wyniknie. Nie mam pojęcia, dlaczego mój brat przywiózł tego człowieka ze sobą i czy w ogóle uprzedził rodziców. Słyszałam tylko jak nowe, wypasione auto ojca wjeżdża na podjazd, jak trzaskają drzwi, a potem jak moi rodzice rozmawiają z Adamem.
Jakieś pół godziny temu matka przyszła na górę i krzyknęła przez drzwi, że o dziewiętnastej mam zejść na kolację. W odpowiedzi jedynie jęknęłam i nakryłam twarz poduszką. Mam złe przeczucia i wcale nie chodzi o to, że mama pewnie zrobi krewetki w cieście, które nigdy jej nie wychodzą.
Gdy wybija godzina zero, staram się zachować spokój. Cokolwiek kombinuje mój brat, przywożąc tu jakiegoś dziwnego typka, moi rodzice to rozsądni ludzie. Na pewno nie wpuściliby do domu kogoś podejrzanego. Zresztą Adam też ma głowę na karku. Muszę po prostu im zaufać i przestać panikować.
– Ewo, słyszałam, że poznałaś już Brunona – zwraca się do mnie mama, gdy siedzimy wszyscy przy stole.
Nalewa sobie wina i zauważam, że znów wybrała pinot noir. Zastanawiam się, ile ich jeszcze trzyma w piwnicy. Nim zdążę cokolwiek odpowiedzieć, ona kontynuuje:
– Cieszę się, że nie masz nic przeciwko temu, by ten uroczy młody człowiek został z nami na święta. W naszym domu zawsze znajdzie się miejsce dla kogoś w potrzebie, a w tym roku dodatkowe puste nakrycie, które zawsze stawiamy na wigilijnym stole, w końcu zostanie wykorzystane.
Chwila, chwila. Jak to nie mam nic przeciwko? Czy ktokolwiek pytał mnie o zdanie?!
Przyglądam się zebranym przy stole. Ojciec zajada się moimi ciasteczkami i ma głęboko gdzieś paplaninę matki. Mój brat patrzy na mnie i delikatnie się uśmiecha, Bruno robi dokładnie to samo. Z tą różnicą, że dodatkowo znacząco porusza brwiami. Nawet gdy się nie odzywa, jest denerwujący!
Kręcę lekko głową i zastanawiam się, o co tym dwóm może chodzić, a po chwili już rozumiem. To zakamuflowana wiadomość: „Ty nie robisz problemów, my nie mówimy nikomu o trawce”.
– Jestem ci wdzięczny, Ewo. To zrozumiałe, że przyjechałaś tutaj, by spędzić święta z rodziną, a nie z obcym człowiekiem, a jednak zgodziłaś się, bym został. Nie wiem, jak ci dziękować – odzywa się Bruno tonem ociekającym kurtuazją i słodyczą, a mnie aż mdli. Nadal nie spuszcza ze mnie wzroku, jakby chciał dopilnować, że nie palnę żadnej głupoty.
– To dom moich rodziców, więc jeśli oni nie mają nic przeciwko… – zaczynam słabym głosem, ale Adam wchodzi mi w słowo:
– Rodzice się zgodzili. Bruno przechodzi teraz trudny okres. Nie chciałem, by spędził święta sam w Katowicach.
Zerkam na mężczyznę, który zamienił T-shirt z Gunsami na elegancką czarną koszulę. Jego twarz promienieje, w życiu nie powiedziałabym, że przechodzi teraz trudny czas. W szykownym wydaniu, z włosami doprowadzonymi do ładu wygląda jeszcze bardziej mrocznie i wyniośle. Jakby był stworzony do tego, by rozstawiać ludzi po kątach.
– Im nas więcej w tym domu, tym weselej. Prawda, Waldemarze? – zwraca się mama do ojca, który tylko przytakuje i strzepuje z siebie okruszki. Policzki płoną jej żywą czerwienią i nie wiem, czy przyczyną tego jest ekscytacja nowym gościem czy nadmiar wina. A może jedno i drugie.
– Te ciastka są niesamowite. Zjadłem tyle, że nie mam już miejsca na kolację. – Po dłuższej chwili odzywa się ojciec, a ja pękam z dumy. Nigdy nie potrafiłam piec, a te ciasteczka to jedyne, co naprawdę mi wychodzi.
– Zawsze wiedziałam, że mimo tej harówki w korporacji masz rękę do pieczenia. Ojciec ma rację. Jadłam i potwierdzam: wyśmienite! – mówi do mnie mama, po czym bierze z talerza ciastko.
– Powinniście spróbować – zwraca się do nas ojciec i wygląda na dziwnie podekscytowanego.
– Próbowałem. Niesamowite. Państwa córka ma prawdziwy talent kulinarny. – Wzrok Brunona wypala we mnie dziurę i nie mogę pojąć, dlaczego prawie się krztusi, próbując opanować chichot.
– Wybaczcie, ale nie mogę usiedzieć w miejscu. Mam ochotę coś namalować! – Mama podrywa się z krzesła. Wygląda, jakby miała gorączkę. – Od tak dawna tego nie robiłam, a teraz proszę: wena po prostu się pojawiła!
– Nie krępuj się, Julio. Skoro jest wena, trzeba to wykorzystać.
Po słowach Brunona mama nie zastanawia się dłużej – żwawym krokiem wychodzi z salonu i zaczyna wspinać się po schodach, podśpiewując jedną z ulubionych piosenek.
„Julio”? Naprawdę? Przez te kilka godzin ten podejrzany typek przeszedł z moją matką na ty?
– Niemożliwe! – wykrzykuje ojciec, a potem zaczyna się śmiać tak bardzo, że musi ocierać dłonią łzy zebrane w kącikach oczu. – Nie malowała od miesięcy, a teraz znów będzie tworzyć te swoje bohomazy! – Znów rechocze, a ja zachodzę w głowę, czy na pewno jestem w domu moich rodziców, czy może w wariatkowie.
Ojciec zjada ostatnie dwa ciastka, a potem stwierdza, że musi zejść do piwnicy po pęto kiełbasy,