Mara. Michał Kuźmiński
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Mara - Michał Kuźmiński страница 26
– Przestańcie natychmiast, chłopcy! Ale już!
Dźwięczny alt zabrzmiał nad podwórzem. Obaj zareagowali instynktownie, gombrowiczowsko, prostując się i odwracając w stronę, z której dobiegał głos.
Sam się o to prosiłeś, miał zamiar powiedzieć Bastian, kątem oka patrząc na kuzyna.
– Ty żeś zaczął – stwierdził.
Trzasnęły drzwi po stronie pasażera. Patrzyła na nich groźnie, jak zawsze dostojna, i tylko dużo głębsze zmarszczki i przygarbiona, wiotka sylwetka zdradzały, ile już czasu minęło, odkąd widział ją ostatni raz. Odkąd ostatni raz ochrzaniała go za podwórkową bójkę. Ciotka Wera.
Usiedli we dwoje w kuchni. Kuzyn, naburmuszony i opuchnięty, zamknął się w aucie. Bastian przyciskał sobie do twarzy woreczek z lodem. Ciotka rozejrzała się po pomieszczeniu, z niezadowoleniem pokręciła głową i przestawiła krzesło do pustego teraz kąta. Tam gdzie siadywała zawsze. Kiedyś.
– Dobrze, miejmy to za sobą. Byłem niesprawiedliwy, splamiłem honor rodziny i jak wy się teraz ludziom pokażecie, tak? – warknął. – O czymś zapomniałem? Aha, piorę publicznie rodzinne brudy. Tylko że ja nawet nie wiem, czy to są rodzinne brudy i co to za brudy, bo nikt mi nigdy nie powiedział, że w ogóle są tu jakieś brudy. I co miałem zrobić?! Co zrobić z...
Urwał, bo spojrzał na ciotkę. Nie marszczyła czoła, nie miotała wzrokiem gromów ani nie patrzyła z wyrzutem, tak jak tylko ona potrafiła. Spoglądała na niego z troską.
– Co się z tobą stało, Bastian? – zapytała.
Nabrał powietrza. Zacisnął powieki. Odetchnął. Szczęka paliła go jak jasna cholera.
– Boję się – odparł cicho. – Miało tu być tak jak zawsze. Bezpiecznie. A teraz... nie mam pojęcia, co się tu dzieje... co się tu kryje... Kurwa mać, z przeproszeniem cioci, nawet nazwać tego nie umiem.
Przyglądała mu się, jakby jej oczy były starsze niż ona sama. Przysiadłszy na krześle w kącie, w półbutach, prostej spódnicy i brązowym żakiecie, wyglądała jak sowa.
– Tak bardzo się bałeś, że w tym miejscu w końcu wybuchnie pożar – powiedziała – więc sam je podpaliłeś?
– Podpaliłem? – żachnął się. – Czy wy nie rozumiecie, że pisałem o swoich emocjach? To ja znalazłem te kości, to na mnie pierwszego patrzyła ta czaszka, mam prawo do zadawania takich pytań! Mam prawo!
Milczała.
– To pytaj – odparła wreszcie. Chłód przebiegł mu po kręgosłupie. Przykucnął przed nią. Ujął jej szorstką dłoń.
– Czyje to mogą być kości, ciociu? Wiesz coś? Cokolwiek?
Z bliska patrzył w jej oczy, wyblakłe, jakby czas pokrył je półprzezroczystą błoną. Może tak się dzieje ze starymi ludźmi, pomyślał, po to żeby ich wrażliwiejące z upływem lat oczy chronić przed światłem? A może, skoro oczy są zwierciadłem duszy, dzieje im się tak, żeby chronić resztki intymności ich dusz? Sarknął na siebie w duchu, wyszydzając kłębiące mu się w myślach banały. A ciotka pokręciła głową.
– Ja się urodziłam w czterdziestym piątym, Bastianku, jak ja mam pamiętać? – powiedziała nieswoim głosem. – Mamie i tatowi żadnych pytań o tamte czasy się nie zadawało, bo się i bez tego wiedziało, jakie były straszne. Czuło się, że starszych nie wolno o to pytać. Wystarczyło na nich popatrzeć i już się wiedziało, że nie wolno. Wisiała groza między ludźmi, nienazwana. Ale ja byłam dzieckiem, nic nie pamiętam. A potem już przyszło życie.
– Życie na tajemnicy – powiedział raczej, niż zapytał. Zerknęła na niego z błyskiem w wilgotnych oczach. – Nigdy później ciocia o to nie pytała?
Delikatnie, lecz stanowczo wyjęła dłoń z jego dłoni. Wyprostował się. Przytknął z powrotem worek z na wpół rozpuszczonym lodem do policzka. Syknął.
– Trza uważać, jak się zadaje pytania – oznajmiła znów swoim dźwięcznym altem – bo można usłyszeć odpowiedź. Tobie, Bastianku, zachciało się kopać głęboko, a każdy wie, że wtedy ściany mogą się na takiego kopacza zawalić. Są takie pytania, których się nie stawia bezkarnie. Wiem, że nie chciałeś, ale obudziłeś upiory. Podpaliłeś to miejsce, więc musisz je teraz ugasić.
– Jak? – szepnął.
– Mówiłeś, że masz prawo zadawać pytania. Myślę, że teraz masz obowiązek poszukać odpowiedzi. O tych kościach. O Władku. O nich.
Podniosła się. Sięgnęła po coś do wewnętrznej kieszeni żakietu i położyła to na stole. Na niewielkim przedmiocie zatańczyły poblaski światła. Podszedł. Spojrzał pytająco na ciotkę. Ujął przedmiot w dwa palce.
To był złoty pierścionek, czy raczej damski sygnet. Z wąską, lekko przygiętą w jednym miejscu obrączką i spłaszczoną, owalną tarczą obwiedzioną misternym wzorkiem w kwiaty z linii i kropek. Metal mocno pociemniał, a sfatygowana powierzchnia domagała się przeszlifowania.
Pociągnięty czarnym wypełnieniem grawer przedstawiał nieco wydłużony półokrąg, który z miejsca skojarzył mu się z macewą. Miał szeroką, niedomkniętą z lewej strony podstawę i wąskie boki, jego szczyt z prawej strony grubiał znowu na kształt grzebienia, a z lewej wyrastał zeń jakby listek.
– Mama podarowała mi ten pierścionek w dniu mojego ślubu – oznajmiła ciotka Wera. – Powiedziała, że jestem jej najstarszą córką. A on ma mi przypominać, żem ja stąd.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.