Nocą drony są szczególnie głośne. Wolfgang Bauer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nocą drony są szczególnie głośne - Wolfgang Bauer страница 15
Udało im się zdobyć na czarnym rynku sześćset pięćdziesiąt sztuk broni, opowiada Al-Muntasser, który jako jedyny ma własną kabinę. Zatrzymuje się na mostku tylko na chwilę, a potem się w niej chowa. Nienawidzi morza.
– Jeśli dotrzemy do Misraty – mówi – ładunek potroi nasze zasoby.
Do tej pory powstańcy bronili miasta przed dziesięcioma batalionami Kaddafiego, mając do dyspozycji dwieście pięćdziesiąt sztuk broni i kilkanaście dział przeciwlotniczych.
Za Ezzaroukiem walczą z falami dwa kolejne statki, stare trawlery, także wyładowane bronią. Al-Muntasser wynajął je za swoje pieniądze.
– W Bengazi nie dostanie się nic za darmo. Mówią, że potrzebują sprzętu na własnym froncie.
Dwa największe miasta portowe Libii od stuleci ze sobą konkurują. Teraz wojna zbliża się także do Bengazi; ofensywa rebeliantów przeciwko Kaddafiemu zatrzymała się w piaskach pustyni tylko o godzinę jazdy samochodem na południe od miasta. Od tygodni trwają tam zacięte walki o każdy pagórek, o każdą najmniejszą wieś.
Kucharz rozdziela ryż z kurczakiem, mechanik sprawdza powód fałszywego alarmu pożarowego, który włączył się w maszynowni, w mesie inżynier Fortia w pożyczonym ode mnie notatniku rozrysowuje młodym bojownikom plan bitwy. Splątany szkic z okręgami i strzałkami. Wtedy pierwszy raz zgłasza się NATO, włoska fregata.
– Co pan przewozi, kapitanie? – pytają przez radiostację.
– Mleko, warzywa i broń dla powstańców – odpowiada kapitan Abdullah. I zaczynają się problemy.
Napięcie między rebeliantami a NATO rośnie z dnia na dzień, bo naloty bombowe trafiają w powstańców zamiast w wojska rządowe. Samoloty sojuszu coraz mniej skutecznie chronią opozycjonistów, bo żołnierze Kaddafiego noszą cywilne ubrania, jeżdżą cywilnymi samochodami, w których ukrywają ciężką broń.
Następnego ranka na pokład Ezzarouka wchodzi ośmiu włoskich marynarzy, nad holownikiem krąży helikopter. Każą nam się zebrać na dziobie. Początkowo stoimy, po godzinie siadamy, a w końcu zalegamy na pokładzie. Przeprawa, bez której, jak sądzi wielu, powstanie w Misracie upadnie, skończy się tutaj. Aresztują nas albo zawrócą do Bengazi; nie dotrzemy do oblężonego miasta.
– Jestem kompletnie zdezorientowany – woła minister Tarhuni, któremu jako jedynemu pozwolono zostać na mostku.
Rozmawia przez telefon satelitarny. Błaga sekretarki kolejnych ministrów z państw NATO, by go połączyły ze zwierzchnikami, błaga o telefon zwrotny, nie może się doprosić przełączenia. Francuski ambasador życzył mu w Bengazi dobrej podróży, podobnie jak brytyjski, a teraz centrala NATO w Brukseli informuje go, że o niczym nie wie.
Włoska fregata zbliża się do naszego holownika na kilka metrów, na wszystkich platformach stoją żołnierze, robią nam zdjęcia komórkami. Pamiątka dla rodziny.
Mija pięć godzin. Od Misraty, gdzie w każdej chwili wojska Kaddafiego mogą się przebić do centrum, dzieli nas czterdzieści mil. Mężczyźni na dziobie są coraz bardziej niespokojni, jeden z nich, który przyjechał ze Szkocji, żeby tu walczyć, wręcz płacze.
– Jesteście z nami czy przeciw nam? – woła do jakiegoś żołnierza.
Tarhuni na mostku wciąż wybiera numery ambasadorów i oficerów łącznikowych NATO. Zatroskany spogląda znad okularów w stronę dziobu, gdzie ludzie zaczynają się kłócić. Niektórzy chcą się rzucić na Włochów, zepchnąć ich do morza. Ochraniani zwracają się przeciw tym, którzy mają ich ochraniać. Tarhuni woła, że rozmawia z włoskim ministrem obrony. Ten ratuje sytuację. Pozwala płynąć dalej.
Gdy jakiś czas później grecka korweta chce zatrzymać konwój, bo NATO wciąż nie wydało jednoznacznego komunikatu, Tarhuni wrzeszczy do słuchawki na oficera łącznikowego:
– W imieniu rządu libijskiego wydałem polecenie, żeby te statki dotarły do Misraty! Jeśli NATO zamierza do nas strzelać i sprowokować incydent międzynarodowy, proszę bardzo. My płyniemy dalej!
Jeszcze tego samego popołudnia w Brukseli przywódcy sojuszu decydują o nieblokowaniu konwojów broni do Misraty. Kiedy Tarhuni się o tym dowiaduje, tańczy z radości.
Najważniejszym ładunkiem Ezzarouka jest nowa broń przeciwczołgowa. Milany – przeciwpancerne pociski kierowane, opracowane przez konsorcjum francusko-niemieckie – al-Muntasser załatwił za granicą. Dwaj mężczyźni, w cywilu rzekomo studenci komunikacji społecznej, mają przeszkolić obrońców Misraty, jak je obsługiwać.
– Karta się dzięki nam odwróci – mówi przedsiębiorca, siedząc na pryczy w swojej kajucie.
Ale najpierw holownik musi wejść do portu, który raz po raz ostrzeliwuje artyleria, to najniebezpieczniejszy moment przeprawy.
Wczesnym wieczorem, po dwóch dniach na morzu, na horyzoncie pojawia się jasno oświetlone miasto. Wznoszą się nad nim wieże zakładów metalurgicznych i potężny silos portowego spichlerza. Po wodzie biegną fale eksplozji. Podmuchy powietrza co rusz muskają skórę. Na Ezzarouku zapada cisza. Wszyscy zebrali się przy relingach dziobowych, patrzą na Misratę w milczeniu. Wsłuchują się w metaliczne dudnienie nad miastem i odgłosy grzmotów. Jakby na horyzoncie przewalała się straszliwa burza. Kapitan zmniejsza prędkość, statek ostrożnie dopływa do linii brzegowej, grzmoty nasilają się z każdą milą. Kapitan każe rzucić kotwicę siedem kilometrów od portu.
– Musimy odczekać do zmroku – mówi. – Nie wiemy dlaczego, ale o dziewiątej najczęściej przestają strzelać.
Przyglądamy się umieraniu miasta z bezpiecznej odległości, kucharz jeszcze raz serwuje kurczaka. Sulejman Fortia próbuje nawiązać połączenie satelitarne z ludźmi, którzy mają przyjąć statek w porcie. Nie udaje mu się. Raz po raz zaciska pięści. Podejrzany punkt na radarze, który podnosi wszystkim ciśnienie, okazuje się łódką rybacką. NATO zatopiło wprawdzie trzy statki straży przybrzeżnej Kaddafiego, blokujące port w pierwszych tygodniach oblężenia, ale siły rządowe zawsze mogą zaatakować z pontonów. Mężczyźni na holowniku przekazują sobie lornetki, przeczesują horyzont.
– Człowiek – powiada Tarhuni, stając obok mnie przy relingu – jest pomyłką ewolucji. Nawet wówczas, gdy czynisz dobro, wywołujesz wiele zła. Jak nie zwątpić w samego siebie?
Schodzę pod pokład, gdy holownik ponownie rusza godzinę po ostatniej eksplozji nad miastem. Powoli, ostrożnie kapitan wprowadza Ezzarouka do portu. Światła są pogaszone, żeby nie było nas widać, tylko na mostku pali się czerwona żarówka, rebelianci osłaniają żar papierosów. Są spięci, każdy zatopiony we własnych myślach. Statek cicho sunie wzdłuż nadbrzeżnych murów Misraty.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте