Wioska kłamców. Hanna Greń
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wioska kłamców - Hanna Greń страница 1
Copyright © Hanna Greń, 2019
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020
Redaktor prowadzący: Adrian Tomczyk
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Pawłowska, Karolina Borowiec-Pieniak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: Pola i Daniel Rusiłowiczowie
Fotografie na okładce:
ozkankara / Shutterstock
Cindy Creighton / Shutterstock
Fotografia autorki na skrzydełku: Mateusz Sosna / Ogniskova.pl
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-66431-90-4
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Prolog
Dwa lata wcześniej
– Panie Drawicz, jest pan zatrzymany w związku z podejrzeniem zabójstwa Piotra Roszaka – wyrecytował policjant, przerywając pełną zdumienia ciszę, która zapadła po tym, jak oznajmił, że posesja zostanie przeszukana na mocy nakazu prokuratora.
– Nie!!!
Słuchająca w osłupieniu kobieta nagle odzyskała głos i zdolność poruszania się. Przypadła do funkcjonariusza i szarpnęła go za rękę trzymającą kajdanki. Odtrącił ją niecierpliwym ruchem, jak odgania się natrętnego owada. Nie zrezygnowała. Objąwszy męża wpół, usiłowała odciągnąć go od policjanta. Sierżant stracił cierpliwość i odepchnął ją tak mocno, że zatoczyła się na kuchenny stół.
– Zostaw ją, skurwysynu! Nie dotykaj mojej żony!
Mariusz Drawicz wyrwał rękę z uścisku sierżanta, podbiegł do kobiety i zasłonił ją swoim ciałem, broniąc przed ewentualnym atakiem. Ale to nie ona była celem, tylko on.
– Pójdziesz dobrowolnie czy mamy cię obezwładnić?
Drawicz zignorował słowa sierżanta. Pochylił się ku żonie i szeptał jej na ucho coś, czego policjanci nie mogli usłyszeć. Funkcjonariusz nie czekał dłużej, podszedł i zdecydowanie szarpnął go za ramię. Mężczyzna usiłował strącić przytrzymującą go dłoń, wstrząsając ramionami, i za którymś razem trafił sierżanta łokciem w brzuch. To wystarczyło za pretekst do użycia siły.
– Stawiasz opór?
Sierżant uśmiechnął się zwodniczo łagodnie, po czym nagle doskoczył i wyćwiczonym ruchem powalił Drawicza na ziemię. Zanim tamten zrozumiał, co się dzieje, poczuł na nadgarstkach chłód metalu. Policjant dźwignął się z kolan i otarłszy czoło wierzchem dłoni, spojrzał z pogardą na leżącego.
– Wstawaj!
Drawicz nie zareagował, nadal leżał bez ruchu z twarzą przyciśniętą do podłogowej płytki. W kuchni słychać było tylko jego spazmatyczny oddech i cichy szloch kobiety wspierającej się całym ciałem o szafkę, jakby zabrakło jej sił. Sierżant czuł na sobie spojrzenie stojącego w drzwiach posterunkowego i nagle ogarnęła go wściekłość, że przez tego gnoja, leżącego bezwładnie niczym trup na marach, straci poważanie w oczach podwładnego. A przecież nie dalej jak wczoraj wbijał mu do głowy, że z patolstwem nie należy się cackać.
Doskoczył do leżącego, wziął zamach nogą i wówczas usłyszał cichy, przerażony głosik dobiegający od strony drzwi, które wcześniej wziął za wejście do spiżarki.
– Tatusiu…?
Wolno opuścił nogę i popatrzył w tamtą stronę. Zobaczył przerażoną dziecięcą twarzyczkę zaglądającą do kuchni przez szparę uchylonych drzwi. Westchnął ciężko i odezwał się cicho, tonem perswazji:
– Panie Drawicz, niech pan nie utrudnia. Dziecko patrzy. Chce pan, żeby widziało, jak pana wynosimy?
Poskutkowało. Drawicz podciągnął się na kolana, powstał i spytał równie cicho:
– Mogę się z nimi pożegnać?
Później wszystko przebiegło już bez przeszkód. Zatrzymany został przewieziony do komisariatu, a ujawnione podczas przeszukania narzędzie zbrodni zabezpieczono i przekazano do badań.
Drugi z podejrzanych nie sprawił funkcjonariuszom żadnych kłopotów. Kompletnie ogłupiały Bogdan Kotlarski nie protestował, gdy zakuwano go w kajdanki i prowadzono do radiowozu. Dopiero gdy policjant otworzył drzwi i dłonią położoną na jego głowie zmusił go do pochylenia się, zatrzymany zwrócił twarz w stronę domu i krzyknął do żony i dzieci, stojących w progu:
– Nie martwcie się, ja niedługo wrócę! To jakaś pomyłka!
Odpowiedział mu śmiech policjantów.
Rozdział 1
Wioska oddana strzygom
Grzegorz Imielski w zamyśleniu spoglądał na dziewczynę, którą przywykł uważać za własną córkę. Miał ochotę pogładzić błyszczące brązowe włosy, jak często robił, gdy była małą dziewczynką i przychodziła do niego ze swoimi zmartwieniami, w dziecięcym umyśle urastającymi do rangi katastrof. Ale tamte czasy dawno minęły. Teraz siedziała przed nim dorosła kobieta i nie przyszła wypłakać się na jego ramieniu, bo lalce wypadło oko, misiowi urwała się łapka lub przydarzyło się inne tego typu nieszczęście. Obecnie jej problemem była śmierć.
– Nie wierzę, że oni to zrobili. Tatek, przecież to jest jakiś pieprzony przekręt!
Imielski uśmiechnął się, słysząc ten pieszczotliwy zwrot, i jak zwykle poczuł dumę, że Diona właśnie jego tak nazywała, podczas gdy do mężczyzny, który dał jej życie, zwracała się per „ojciec”. Zaraz jednak uświadomił sobie bezsens tych przemyśleń. Nie ma się czym szczycić, skoro do tamtego ona już nigdy nic nie powie.
– Dziecko, zastanów się – przerwał trwające już zbyt długo milczenie. – Przecież przeprowadzono śledztwo, które jasno wykazało, że ci mężczyźni są winni. Nie zapominaj, że wnioski zostały poparte dowodami. Znaleziono narzędzie zbrodni, prócz tego są świadkowie. No i mieli motyw.
– Właśnie ten motyw mnie nie przekonuje. Zabili go, bo znał ich przeszłość? Bez sensu. – Dziewczyna prychnęła lekceważąco.