Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wspomnienia w kolorze sepii - Anna J. Szepielak страница
[…] I nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą
ks. Jan Twardowski, Śpieszmy się kochać ludzi
Moim chrześniakom, aby pamiętali
ROZDZIAŁ I
A.D. 1903, Galicja Wschodnia
Przez uchylone okno do pokoju wpadało rześkie powietrze. Gęste, dekoracyjnie upięte firanki tylko częściowo zasłaniały widok na dworski dziedziniec, po którym krążyła służba folwarczna zajęta codziennymi obowiązkami. Monotonne tykanie zegara stojącego na kominku mieszało się z dźwiękami płynącymi zza okna: pokrzykiwaniem praczki z tylnego podwórka, odgłosem rąbania drzewa, nawoływaniem stajennego i gęganiem gęsi wypędzanych na ścieżkę za dworem.
Tuż obok szerokiego biurka z ciemnego dębu stała bez ruchu jasnowłosa dziewczyna. Zniszczone od pracy ręce opuściła na szeroką spódnicę sięgającą kostek, przykrytą czystym, ale wymiętym fartuchem. Luźny biały kaftan skrywający jej obfite kształty kontrastował barwą z ciemnym wyposażeniem gabinetu.
Bez krztyny onieśmielenia i z widoczną ciekawością wodziła wzrokiem po męskim pokoju, ponieważ rzadko dostępowała zaszczytu oglądania prywatnych części dworu. Ciężka metalowa kasa, skrywająca zapewne jakieś bogactwa, nie zrobiła na niej jednak żadnego wrażenia, podobnie jak szklane gabloty pełne książek i różnych dokumentów, których nawet nie umiałaby przeczytać. Równie obojętnym spojrzeniem prześlizgnęła się po rzeźbionym barometrze wiszącym na ścianie i portretach jakichś przodków, natomiast przez dłuższą chwilę z zainteresowaniem myszkowała wzrokiem wśród rozłożonych na biurku przyborów do pisania, które przyciągały uwagę blaskiem srebrnych okuć i delikatnych zdobień. Wreszcie zatrzymała spojrzenie na fotelu ustawionym za biurkiem i raptem uśmiechnęła się nieznacznie.
Fotel, z mocno wytartym na siedzisku materiałem, musiał być często używany przez pana domu. Nieświadomie uśmiechając się coraz szerzej, dziewczyna przez dłuższą chwilę wpatrywała się w to miejsce. Jej oczy zmrużyły się pożądliwie, a oddech przyspieszył, jakby spoglądała nie na mebel, lecz na żywą osobę siedzącą za biurkiem. Mimowolnie rozchyliła usta i delikatnie przygryzła białymi zębami dolną wargę, a płatki jej nosa zadrżały, gdy z widoczną przyjemnością wdychała otaczający ją zapach męskiego gabinetu: drażniącą woń zwierzęcych skór leżących na podłodze, tytoniowy aromat fajek, które ustawiono równo w szafce pod oknem oraz wytrawny zapach starych dębowych mebli.
Kroki dobiegające z sąsiedniego saloniku przywróciły ją do rzeczywistości.
– Jaśnie pani? – bąknęła zdezorientowana, bo na progu zacienionego gabinetu zobaczyła kobiecą sylwetkę spowitą w luźny koronkowy peniuar. Dygnęła niezręcznie. – Ochmistrzyni kazała, żebym przyszła do kancelaryji, do jaśnie pana – wyjaśniła.
– Tak, wiem. – Szczupła, eteryczna kobieta starannie zamknęła za sobą drzwi.
Szeleszcząc koronkami, podeszła do fotela i usiadła w eleganckiej pozie na tym miejscu, które przed chwilą wzbudziło w dziewczynie namiętne skojarzenia. Przez chwilę ze zmarszczonym czołem przyglądała się służce.
– To ja prosiłam, by ochmistrzyni przysłała cię tu zaraz po śniadaniu. Mój małżonek objeżdża teraz pola, więc nikt nam nie przeszkodzi… Sądzę, że wiesz, o czym będziemy rozmawiały, Katarzyno. – Dama znacząco uniosła ciemną brew. Jej głos, choć cichy i melodyjny, zabrzmiał niepokojąco.
Dziewczyna spuściła głowę, krzywiąc się nieznacznie. Nie miała pewności, jakiej reprymendy udzieli jej dziedziczka, ale najwyraźniej nie zamierzała się tym zbytnio przejmować. Choć udawała zawstydzoną, nieufnie śledziła każdy grymas na bladej twarzy rozmówczyni, skubiąc przy tym koniec grubego jasnego warkocza przewiązanego kawałkiem starej tasiemki.
– Milczysz? Cóż, w takim razie powiem otwarcie – dziedziczka przerwała ciszę. – Jeśli sądzisz, że udało ci się mnie oszukać, mylisz się. Już od dawna znam prawdę o tobie i moim mężu.
– Jaką prawdę, proszę jaśnie pani?
– Dość. Wystarczy już tych kłamstw, Katarzyno. Nie oczekuję żadnych wyjaśnień. – Wypielęgnowane, białe dłonie o smukłych palcach zacisnęły się nerwowo na koronkach peniuaru. – Wiem, że mężczyzna inaczej pojmuje kwestię wierności, szczególnie kiedy żona… To nieistotne. – Ciemnowłosa dziedziczka potrząsnęła głową, jakby przypomniała sobie, że rozmawia ze sługą i nie musi się z niczego tłumaczyć. – Chcę po prostu oznajmić, że po tym, czego się dowiedziałam, nie możesz dłużej zostać we dworze.
– Jakże to?! – zaskoczona służąca z pewnym oburzeniem spojrzała na swą chlebodawczynię.
– Powiedziałam. Chyba nie sądziłaś, że będę to nadal tolerować? Zwłaszcza w obecnej sytuacji.
– Ale ja…
– Powiedziałam: dość! – Biała dłoń machnęła ze zniecierpliwieniem, powstrzymując dalsze słowa protestu. – Bez względu na okoliczności nie zamierzam dłużej znosić tej rozpusty w moim domu. – Oschły ton kobiety tylko częściowo maskował drżenie jej głosu. – Sprawy zaszły za daleko. Chyba to pojmujesz?
Dziewczyna niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, ale nic nie rzekła. Szybkie spojrzenie, którym obrzuciła siedzącą w fotelu kobietę, mówiło wyraźnie, że te słowa ją zdenerwowały, lecz nie wiedziała, jak powinna na nie zareagować.
– Teraz, gdy mój mąż został ojcem, mam prawo wymagać od niego więcej. Nie może już dłużej folgować swoim zachciankom – mówiła dalej dziedziczka, z widocznym trudem hamując rozdrażnienie. – Na szczęście zrozumiał, że musi zająć się rodziną, jak Pan Bóg przykazał. Dlatego właśnie oboje postanowiliśmy wczoraj, że nadeszła pora, byś na zawsze opuściła mój dom i folwark – oświadczyła, starając się nadać głosowi rzeczowe brzmienie, jakby ta dziwna rozmowa z kochanką męża była czymś najzwyklejszym na świecie.
– Ale proszę jaśnie pani!
– Nie chcę już o niczym słyszeć. Moja Zofia ma dopiero cztery miesiące, jednakże ani ja, ani jej ojciec nie uznajemy za stosowne, by nasza córka wychowywała się w pobliżu… bękarta. – Ostatnie słowo zabrzmiało wyjątkowo pogardliwie.
Urażona do żywego Katarzyna szybkim ruchem odrzuciła na plecy długi warkocz i buntowniczo oparła ręce na szerokich biodrach. Przez krótką chwilę patrzyła śmiało i nieprzyjaźnie na drobną postać kobiety roztaczającej wokół słodką woń kosztownych perfum.
– Pani myśli, że ja swego rozumu nie mam? – spytała ostrym tonem. – Może to i bajstruk[1], ale pański. A ja mego dzieciuka ukrzywdzić nie dam! – stwierdziła zuchwale. W jednej chwili zniknęła cała jej udawana pokora. – A bo to pan dziedzic mi wiele nie obiecywał? A bo to ja nie wiem, co mi trza zrobić?! – rzucała napastliwie kolejne zdania. – Do sędzi pójdę i przysięgnę się przed krzyżem, że to dziecko…
– Katarzyno! – Stanowczy głos kobiety przywołał ją do porządku. – Grzechy rodziców nie są winą dziecka. Dlatego nie zostaniesz bez pomocy. Wszystko już ustaliłam z twoją matką.
– Z matką? – Dziewczyna się zmieszała.
– Tak. Wyrządziłaś jej wielką przykrość. Marzyła, że dokończysz nauki w kuchni i obejmiesz po niej miejsce kucharki. I zapewne tak właśnie by się stało, gdybyś nie zawiodła mojego zaufania. Wiem, jak wszyscy byli ci tu życzliwi i jak bardzo lubił twoje