Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wspomnienia w kolorze sepii - Anna J. Szepielak страница 4
– Dzięki Ci, Paaanie, za Ciało Twe i Kreeew… – Wspólna pieśń płynęła przez szeroko otwarte okno na podwórze plebanii.
– Nie, nie! Stop! – wrzasnął nagle łysiejący, niski mężczyzna z batutą w dłoni. Zamachał gwałtownie rękami, jakby oganiał się od roju atakujących pszczół.
– Ludzie! Błagam, skupcie się, do cholery. Co to ma być? To jest hymn dziękczynienia? – irytował się. – Co robią basy? Śpią w tym kącie? A soprany czemu tak ziewają? Ja tego nie wytrzymam, to będzie katastrofa! – Jęknął i opadł bez sił na krzesło. – Armagedon! Proboszcz mnie zwolni.
– Niech pan nie miesza do tego proboszcza. – Potężny bas Stanisława Kolińskiego odbił się echem w salce parafialnej. – On dobrze wie, jak śpiewamy. Zresztą poprzedni organista był z nas zadowolony.
Chórzyści pokiwali głowami na znak poparcia. Zdesperowany dyrygent już otwierał usta, by zripostować, ale barczysta postura starszego pana najwyraźniej go powstrzymała. Zdenerwowany przeciągnął więc ręką po głowie, a wtedy naelektryzowane włosy, mocno przerzedzone na czubku, stanęły mu dęba.
Z różnych stron sali rozległy się stłumione chichoty i parsknięcia. Chór wyraźnie się rozluźnił.
– Ale Stanisław już chyba nie pamięta, że poprzedni organista był głuchy jak pień – rzuciła nagle w kierunku siwego mężczyzny księgowa z urzędu gminy. – Nietrudno było go zadowolić.
Niektórzy śpiewacy znów przytaknęli, a szmer cichych komentarzy zaczął narastać.
– Przecież ja znam wasze możliwości. – Organista spojrzał na nich błagalnie. – Macie piękne głosy, tylko musicie się skupić, zamiast myśleć o pierdołach. Harmonia, tempo, pamiętajcie o tym!
– Niech się pan tak nie przejmuje, ojciec ma rację. – Rozbawiona Marta wzięła w obronę Stanisława. – Jesteśmy po prostu zmęczeni, ćwiczymy już drugą godzinę.
– I ta nieznośna duchota! – odezwały się z pretensjami kobiece głosy. – Za oknem pochmurno, a tu nie ma czym oddychać.
– A co ja paniom poradzę, że mamy takie warunki? – Organista się naburmuszył. – To już przedostatnia próba przed uroczystością. Generalna odbędzie się jutro w kościele, to będziecie mieć wystarczająco dużo tlenu. Błagam, ludzie kochani, skupcie się jeszcze trochę.
– Przepraszam uprzejmie. Chciałam tylko przypomnieć, że za dwadzieścia minut mam tu aerobik z paniami – wtrąciła Joasia, poprawiając zsuwające się okulary. – I rzeczywiście muszę wpuścić trochę świeżego powietrza, bo mi tu wszystkie pomdleją.
– Ależ ja pamiętam, pani Asiu! – Organista poderwał się z krzesła z przymilnym uśmiechem i spojrzał przelotnie na zegarek. – Zaraz kończymy, jeszcze tylko całość hymnu i do domu. Altówka i wiolonczela! – Podskoczył do grupki młodzieży siedzącej w kącie z instrumentami. – Popatrzcie no w nuty, bo chwilami…
Jego dyskusję z zespołem grającym zagłuszył narastający szum rozmów.
– Aśka, mówię ci, że on cię podrywa – szepnęła wesoło Elwira, trącając Joannę łokciem w bok. – Za każdym razem, gdy jest okazja, łasi się do ciebie jak kot. Pani Asiu to, pani Joasiu tamto – przedrzeźniała.
– Au! Moje żebro! – Joanna stęknęła i popatrzyła kwaśno na pulchną koleżankę. – Czyś ty już całkiem zgłupiała, Elwirka?
– No w sumie… – Marta też była rozbawiona tym spostrzeżeniem. – Co chcesz od faceta? Trzydziestkę już skończył, dzięki mamusi dostał ciepłą posadkę przy kościele, brat rzeźnik opływa w dostatki. Zasadniczo rodzina jest bogata, zasiedziała, więc mogłabyś się za niego wydać. – Chichotała, zakrywając usta śpiewnikiem. – Zupełnie niezła partia jak na tutejsze warunki.
– Na dodatek artysta! – dorzuciła Elwira, coraz bardziej rozbawiona.
– Małpy! – mruknęła w odwecie Joanna. – Nie wiecie, kto mi zamienił przyjaciółki na jędze?
– O co ci chodzi? Że jest ciut obleśny i kurduplowaty? Co to ma do rzeczy? – droczyła się z nią Elwira, potrząsając burzą rudych loków. – Za to jaki ambitny muzycznie! Coś za coś, moja droga.
– Chyba dostałyście głupawki ze zmęczenia. Uspokójcie się albo was dzisiaj wyrzucę z aerobiku! – ostrzegła, ale choć starała się wyglądać groźnie, oczy się jej śmiały.
– Nie wiem, co wy chcecie od tego człowieka? – wtrąciła się stojąca obok nich wysoka młoda kobieta ze starannie związanymi w kok jasnymi włosami. – Nie każdy musi być adonisem – powiedziała z godnością.
– Adonisem? – Elwira aż parsknęła. – Teresa, ty to masz porównania, że pozazdrościć. Powinnaś uczyć literatury, a nie historii.
– Tereska ma rację. – Joanna starała się opanować nieprzystojny uśmieszek. – Dajcie już spokój.
Zmęczony długą próbą chór coraz bardziej się ożywiał. Organista najwyraźniej dostrzegł niebezpieczeństwo, więc szybko wrócił na swoje miejsce za pulpit z nutami.
– No, moi państwo! – Jego tubalny głos uciął śmiechy i szepty. – Nie rozpraszamy się. Ja wszystko widzę, piękne damy. – Komicznie pogroził palcem w kierunku Elwiry i Marty. – Jeszcze raz od początku. Raz, dwa, trzy… – Wyciągnął przed siebie ręce.
Batuta ruszyła wraz z muzyką, po chwili dołączyły głosy śpiewaków, a kartki z nutami znów zbiorowo zaszeleściły.
Organista przez chwilę dyrygował bez słów, stopniowo robił się jednak coraz bardziej czerwony, jakby go coś dusiło. Wreszcie sapnął, stęknął i opuścił batutę.
– Nie, no nie! Ja zwariuję. – Jęknął. – Stooop!
– Co znowu, chłopcze? – zagrzmiał Stanisław ze swojego miejsca w ostatnim rzędzie.
– Proszę mi wybaczyć, ale co państwo robicie z tymi nutami? Ile razy mam tłumaczyć, do czego służą nuty? – spytał z rozpaczą w głosie. – Co za profanacja! Co za ignorancja! – bełkotał do siebie. – Jak można było tak rozpuścić chór? Takie głosy i zero profesjonalizmu.
– Ale o co chodzi? – wyrwało się Teresie.
– O co? Wyglądacie państwo jak jakaś cholerna łąka, którą obsiadło stado oszalałych bielinków! Co to za wymachiwanie? Ludzie! Zmieniacie tonację, gubicie przez to rytm!
– Ale