Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wspomnienia w kolorze sepii - Anna J. Szepielak страница 6
Joanna przypuszczała, że gdyby nie córka, Marta zapewnie wolałaby zostać w rodzinnym miasteczku na stałe, bo czuła się tu naprawdę dobrze, w odróżnieniu od Warszawy. Jednak dziecko zawsze było dla Marty najważniejsze, a każda weekendowa wizyta Adama w domu teściów pokazywała, jak bardzo Ula tęskni za ojcem.
Joanna nie dała się jednak tak łatwo zwieść. Czuła, że pod przykrywką niezdecydowania w Marcie wciąż tlą się uczucia do męża. Marzyła jednak o dwóch sprawach nie do pogodzenia: chciała zostać w miasteczku i jednocześnie mieć przy sobie Adama.
Zaprzątnięta potrzebami swojej ciężarnej siostry Joanna nie zauważyła wcześniej dziwnego nastroju przyjaciółki. Teraz zrozumiała, w czym tkwił problem, ale postanowiła nie wtrącać się do czasu, aż Marta sama poprosi ją o radę. Tym bardziej że w obliczu własnych problemów związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej nie była pewna, czy umiałaby doradzić Marcie zupełnie obiektywnie.
Obie wiedziały bowiem, że w Warszawie Marta nie może liczyć na równie interesującą pracę, jaką miała tutaj. Joasia nie miała jednak na utrzymaniu córki, ani małżeńskich problemów, dlatego nie wiedziała, co uczyniłaby na miejscu przyjaciółki.
Od kiedy, z powodu niżu demograficznego, straciła etat wuefistki w liceum, starała się łapać każdą okazję, która pozwalała jej zdobywać nowe doświadczenia. Doskonale rozumiała zatem pragnienia Marty, która wreszcie po wielu latach siedzenia w domu mogła rozwijać swoje talenty na gruncie zawodowym. Przewidywała jednak, że przyjaciółka będzie miała spore trudności w podjęciu kolejnej życiowej decyzji.
Informację o zorganizowanych przez Adama wspólnych wakacjach Joanna przyjęła z prawdziwą radością, ciesząc się razem z Martą. Pamiętała z jej opowieści, że takie zaangażowanie ze strony Adama było czymś absolutnie niezwykłym. Mogło się zatem okazać ich wielką szansą na uratowanie sypiącego się małżeństwa. Choć Joanna po rozstaniu z wieloletnim narzeczonym patrzyła raczej sceptycznie na wszystkie związki, z całego serca życzyła przyjaciółce szczęścia. Sama już dawno przestała wierzyć, że coś takiego jak szczęście istnieje w świecie bombardowanym przez kryzysy, tragedie i choroby, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, by cokolwiek radzić Marcie w tej delikatnej sprawie. Chciała ją wspierać, jednak starała się robić to dyskretnie i taktownie.
– To świetna wiadomość, Martusia – powiedziała, zawiązując buty do ćwiczeń. – Będę trzymać za was kciuki, żeby się wam wszystko poukładało.
– A gdzie jedziecie? – zainteresowała się Elwira, wracając do walki z opornymi włosami.
– Do Toskanii.
– E, banał.
– Może i banał, Elwira, ale sama byś pojechała – skwitowała Joanna. – Zazdrościsz trochę, co?
– E tam, zazdroszczę. Za gorąco. Mój chłop zaraz by narzekał i tylko by leżał przy basenie jak placek.
– A ja owszem – przyznała się Joanna. – Nie byłam na porządnych wakacjach od wielu lat. Chociaż nie lubię podróżować, bo zawsze przytrafiają mi się dziwne sytuacje, to do Toskanii bym pojechała.
– Ja się cieszę głównie ze względu na Ulę – podsumowała Marta. – I obiecuję przywieźć wam dużo fajnych zdjęć. Jestem gotowa. Idziemy?
Przyjaciółki zebrały swoje rzeczy i poszły do salki. Grupa kilkunastu kobiet w różnym wieku już czekała, więc Joanna włożyła do odtwarzacza płytę z odpowiednią muzyką i już po chwili popłynęły dźwięki energicznej samby.
– No, moje panie – powiedziała z uśmiechem. – Dzisiaj trochę potańczymy. Niedawno wróciłam z warsztatów i mam dla was parę nowości. Najpierw rozgrzewka – zarządziła wesołym tonem.
Nagle do środka wpadła zdyszana kobieta.
– Hej, Mariola. Znowu się spóźniłaś. – Marta pomachała przyjaźnie, widząc w drzwiach żonę swojego kuzyna Piotra. – Zaczęłyśmy bez ciebie.
Mariola zignorowała ją jednak i szybko podeszła do Joanny.
– Niech się pani ubiera – stwierdziła półgłosem z dziwną miną.
– Co się stało?
– Musi pani szybko wracać do domu. Chyba ma pani wyciszoną komórkę, bo na pewno już rodzina wydzwaniała.
– Wyłączyłam, bo mieliśmy próbę. O co chodzi?
– Kiedy przejeżdżałam obok domu pani siostry, zobaczyłam, jak zabiera ją karetka.
– Moją Jankę? – Joanna momentalnie zbladła.
– Tak. Pewnie rodzi.
– Jezus Maria! – przeraziła się. – Trzy tygodnie przed terminem? Tylko nie to! Nie po raz drugi!
Wybiegła w panice, trzaskając drzwiami.
* * *
A.D. 1918, miasteczko w pobliżu Radomia
– Matko! Wypuść mnie! – Przytłumiony chłopięcy głos mieszał się z łomotem walenia w drzwi. – Nie masz prawa mnie zamykać! Muszę spełnić obowiązek wobec ojczyzny! Matko!
Pomalowane na biało drzwi od sypialni trzęsły się pod ciosami silnych młodzieńczych pięści. Tuż obok framugi stała tęga kobieta w prostej czarnej sukni sięgającej do ziemi. Spoconymi dłońmi trzymała mosiężną klamkę.
– Walek, uspokój się w tej chwili! Nigdzie nie pójdziesz, słyszysz?! Wojna nie jest dla dzieci!
– Nie jestem dzieckiem! – Młody głos zatrząsł się z oburzenia. – Mam prawie siedemnaście lat i chcę się zaciągnąć! Nie zatrzymasz mnie! – Mocne kopnięcie szarpnęło zawiasami, ale drzwi nie puściły.
– Boże, mój Boże! – jęknęła kobieta z rozpaczą. – Za co to wszystko? – lamentowała, ściskając klamkę coraz mocniej. – Mąż zginął na służbie, pierworodny syn do wojska poszedł, a teraz jeszcze na to dziecko spadło szaleństwo. W kim znajdę oparcie?
– Co tu się dzieje? – Tubalny męski głos przywrócił ją do przytomności. – Cóż to za brewerie w moim domu?
– Szwagier! – Oderwała się od framugi i z nadzieją spojrzała na siwego mężczyznę, który pojawił się w przedpokoju. Nie czekała, aż zdejmie płaszcz i kapelusz. – Jak to dobrze, że szwagier już wrócił! – Rzuciła się ku niemu z wyciągniętymi rękami. – Może przemówisz do rozsądku temu wariatowi, bo mnie już całkiem sił brak. – Demonstracyjnie zawisła mu na ramieniu całym ciężarem swego korpulentnego ciała. – Może stryja posłucha, bo matkę własną,