Pan Światła. Roger Zelazny

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Światła - Roger Zelazny страница 4

Pan Światła - Roger Zelazny

Скачать книгу

przeniesiono nie do innego ciała, ale do wielkiej chmury magnetycznej, która okrąża tę planetę. To było pięćdziesiąt lat temu. Oficjalnie jesteś teraz awatarem Wisznu, którego nauki zostały błędnie zinterpretowane przez niektórych co bardziej gorliwych wyznawców. A osobiście istniałeś nadal jedynie w postaci samopodtrzymującej się fali, którą udało mi się schwytać.

      Sam zamknął oczy.

      — I ośmieliłeś się sprowadzić mnie z powrotem?

      — W samej rzeczy.

      — Przez cały czas byłem świadomy swojego stanu.

      — Podejrzewałem to.

      Otworzył oczy; płonęły.

      — I śmiałeś wyrwać mnie z czegoś takiego?

      — Tak.

      Sam spuścił głowę.

      — Słusznie nazywany jesteś bogiem Śmierci, Jamo-Dharmo. Odebrałeś mi doprawdy niezwykłe przeżycie. Na czarnej skale swej woli rozbiłeś coś, co przekracza wszelkie zrozumienie i doczesny splendor. Dlaczego nie mogłeś mnie zostawić w spokoju na morzu istnienia?

      — Ponieważ świat potrzebuje twojej pokory, twojej pobożności, twoich wspaniałych nauk i twoich makiawelicznych spisków.

      — Jestem stary, Jamo — rzekł. — Tak stary, jak człowiek w tym świecie. Wiesz, że byłem jednym z Pierwszych. Jednym z tych, którzy przybyli tutaj, by budować i zasiedlać. Wszyscy inni już nie żyją… albo zostali bogami: dei ex machini… I ja miałem taką szansę, ale wypuściłem ją z dłoni. Wiele razy. Nigdy nie chciałem zostać bogiem, Jamo. Nie naprawdę. Dopiero później, dopiero kiedy zobaczyłem, co robią, zacząłem gromadzić przy sobie całą moc, jaka była mi dostępna. Ale było już za późno. Stali się zbyt silni. Teraz chcę tylko zasnąć snem wieków, raz jeszcze doznać Wielkiego Spoczynku, wiecznej rozkoszy, usłyszeć pieśni gwiazd śpiewających na brzegach ogromnego morza.

      Ratri pochyliła się i spojrzała mu w oczy.

      — Potrzebujemy cię, Sam.

      — Wiem, wiem — odparł. — Wiecznie realizuje się stare przysłowie: macie pracowitego konia, więc czemu nie pogonić go jeszcze z milę?

      Ale uśmiechał się, gdy to mówił, a ona ucałowała go w czoło.

      Tak skoczył w górę i zaczął podskakiwać na łożu.

      — Ludzkość się raduje — zauważył Budda.

      Jama podał mu szatę, a Ratri podstawiła sandały.

      Powrót do życia ze spokoju, który przekracza wszelkie rozumienie, wymaga czasu. Sam spał. A śpiąc, śnił; śniąc, krzyczał albo tylko płakał. Nie miał apetytu, ale Jama znalazł mu ciało krzepkie i w doskonałym zdrowiu, bez trudu zdolne znieść psychosomatyczną konwersję wywołaną utratą boskości.

      Siadywał jednak godzinami, nieruchomo wpatrzony w kamyk, nasionko albo liść. W takich chwilach nie dawał się rozbudzić.

      Jama dostrzegł w tym zagrożenie i zwierzył się ze swych obaw Ratri i Takowi.

      — Nie jest dobrze, że tak odrywa się od świata — rzekł. — Mówiłem do niego, ale jakbym zwracał się do wiatru. Nie może zapomnieć tego, co pozostawił za sobą. Same próby wiele go kosztują.

      — Może źle odczytujesz jego wysiłki — zasugerował Tak.

      — To znaczy?

      — Widzisz, jak obserwuje nasiono, które przed sobą położył? Zwróć uwagę na zmarszczki wokół oczu.

      — Tak? I co w związku z tym?

      — Mruży oczy. Czy ma wadę wzroku?

      — Nie.

      — Więc dlaczego to robi?

      — By lepiej studiować nasiono.

      — Studiować? To nie jest Droga, jakiej niegdyś nauczał. Ale rzeczywiście studiuje. Nie medytuje, szukając wewnątrz przedmiotu tego, co prowadzi ku uwolnieniu podmiotu. Na pewno nie.

      — Więc co to jest?

      — Przeciwieństwo.

      — Przeciwieństwo?

      — Studiuje przedmiot i rozmyśla nad nim, aby się związać. Szuka w nim powodu do życia. Próbuje raz jeszcze wpleść się w tkaninę Mai, iluzję świata.

      — Chyba masz rację, Taku! — zawołała Ratri. — Jak możemy dopomóc mu w tych wysiłkach?

      — Nie jestem pewien, pani.

      Jama kiwnął głową. Jego ciemne włosy lśniły w strudze słonecznego światła, przecinającej wąski ganek.

      — Dostrzegłeś coś, czego ja nie widziałem — przyznał. — Nie powrócił jeszcze w pełni, choć nosi ciało, stąpa ludzkimi stopami i mówi jak my. Jego myśli wciąż są poza naszym zasięgiem.

      — Co w takim razie możemy uczynić? — spytała Ratri.

      — Zabieraj go na długie spacery po okolicy. Racz go delicjami. Porusz jego duszę poezją i pieśnią. Znajdź mu coś mocnego do picia, w klasztorze nie ma takich napojów. Okryj go barwnymi jedwabiami. Sprowadź kurtyzanę albo nawet trzy. Spróbuj ponownie zanurzyć go w życie. Tylko w ten sposób zdoła się uwolnić z okowów boskości. To głupie z mojej strony, że wcześniej tego nie zauważyłem.

      — Nie dziwię się, boże Śmierci — rzekł Tak.

      Płomień, który jest czarny, rozgorzał w oczach Jamy. Po chwili jednak bóg się uśmiechnął.

      — Odpłaciłeś mi, mój mały — powiedział. — Za te komentarze, którym pozwoliłem, być może bezmyślnie, dotrzeć do twych kosmatych uszu. Wybacz mi, ty, który masz postać małpy. Jesteś w istocie człowiekiem… człowiekiem spostrzegawczym i inteligentnym.

      Tak się przed nim skłonił.

      Ratri parsknęła śmiechem.

      — Powiedz nam więc, mądry Taku… gdyż może zbyt długo byliśmy bogami i brak nam właściwego spojrzenia… jak postąpić w kwestii jego rehumanizacji, by jak najlepiej posłużyło to naszym celom?

      Tak skłonił się teraz przed Ratri.

      — Tak jak proponował Jama — rzekł. — Dzisiaj, pani, zabierz go na spacer ku wzgórzom. Jutro pan Jama uda się z nim aż na skraj lasu. Następnego dnia ja poprowadzę go między drzewa i trawy, kwiaty i liany. I zobaczymy. Zobaczymy…

      — Niech tak się stanie — zdecydował Jama.

      I

Скачать книгу