Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 37
Westchnął i pokazał na migi Parolowi, żeby włączył silnik auta. Po chwili nawiewy samochodu zaszumiały chłodniejszym powietrzem. Do smrodu płynu dezynfekującego klimatyzację można było się przyzwyczaić.
– Przeczytałem raport patologa z sekcji zwłok – zaczął, nie patrząc na Parola. – Na szyi był wyraźny odcisk sznura. Powinienem zwrócić na to uwagę już wcześniej, ale dużo się ostatnio działo i nie było czasu na refleksję. Raport z oględzin miejsca zbrodni, sporządzony przez techników, sugeruje, że Kurzaj został przylepiony do drzewa brązową taśmą pakową. Jej ślady są wszędzie na ubraniu i na korze drzewa, chociaż sama taśma zniknęła. Rozumiesz już moje wątpliwości?
– To się nie trzyma kupy.
– Dokładnie. Po co sznur na szyi, skoro była taśma? Poza tym technicy nie napisali, do czego sznur mógł być przymocowany. Ja to widzę tak. Ciężko przykleić kogoś taśmą do drzewa. Szczególnie jeśli ma to zrobić jedna osoba. Nawet gdy ofiara jest nieprzytomna. Nawet chyba trudniej, jeśli ciało jest bezwładne.
Parol skinął głową.
– Uważasz, że to ważne?
– Wszystko, co wydaje się dziwne, może być ważne dla śledztwa. Nie bardzo rozumiem, jaka była kolejność zdarzeń. Czy morderca najpierw unieruchomił Kurzaja taśmą, potem założył mu sznur na szyję, a potem wbił gwóźdź w oko? Taśma, sznur, gwóźdź, a może gwóźdź, sznur, taśma albo gwóźdź, taśma, sznur? I po co?
– Co proponujesz?
– Na początku chciałem kupić kilka rolek takiej taśmy i spróbować przykleić cię do drzewa.
Parol uśmiechnął się, ale zaraz uśmiech zniknął mu z twarzy. Zrozumiał, że Marcin nie żartuje.
– Ale już nie chcesz – domyślił się.
– Za dużo zamieszania. Skupmy się na sznurze.
– Rozumiem.
– To na co czekasz? Jedź!
Kilka minut później zaparkowali na ścieżce dla rowerów przy mostku nad Ługowianką. Poszli wałem i stanęli w miejscu śmierci Adama Kurzaja. Tylko wydeptana trwa świadczyła o tym, że niedawno wydarzyło się tu coś niespotykanego. No i jeszcze ślad po pięciocalowym gwoździu. Ale taki szczegół mógł dostrzec tylko ktoś, kto widział wiszące tu ciało.
Rozejrzeli się. Parol pierwszy zobaczył wytarty ślad po linie na grubej gałęzi ponad ich głowami, na wysokości około dwóch i pół metra. Szybko znaleźli też podobne obtarcia na pniu drzewa rosnącego obok.
– Morderca włożył Kurzajowi pętlę na szyję, przerzucił przez gałąź i przywiązał drugi koniec liny do sąsiedniego drzewa. Ofiara stała na palcach, bała się poruszyć, żeby ze skrępowanymi na plecach rękami przypadkowo się nie powiesić, i dlatego dała się przykleić taśmą do pnia.
Potem lina była już niepotrzebna, a resztę załatwiły gwóźdź i młotek.
Zakrzewski pokiwał głową w zamyśleniu.
– J-jasne – wycedził przez zęby.
Teoria Szawczaka była jedyną rozsądną.
– Tylko po co takie zamieszanie? – zapytał.
Parol wzruszył ramionami i splunął przez zęby.
– Co teraz?
– Zadzwonię do techników, może znajdą jakieś ślady tej liny.
– Padał deszcz.
– Do nas też kiedyś musi uśmiechnąć się szczęście.
Wrócili do auta. Marcin niechętnie wsiadł do rozgrzanego wnętrza. Czuł, jak koszulka nieprzyjemnie lepi mu się do pleców. Klnąc na upał, zapiął pasy.
16 Paulina Czerny
1 lipca, środa rano
Paulina Czerny jak zwykle obudziła się na długo przed budzikiem. Właściwie obudził ją niepokój. To nawet nie był koszmar. Na szczęście czas leczy rany i koszmary z jej snów zniknęły, został tylko niepokój. Nieokreślony lęk zmieniający się czasem w narastające poczucie śmiertelnego zagrożenia.
Otworzyła oczy i spojrzała na zegarek. Szósta dwanaście. Na pewno już nie zaśnie. Zresztą senność się gdzieś rozpłynęła i nie miała zamiaru wracać.
Teraz i tak było lepiej. Kilka miesięcy po tym, jak została postrzelona przez seryjnego mordercę ze swojej własnej broni, koszmary pojawiały się codziennie, a wraz z nimi strach przed nocą. Strach, który zmieniał się w bezsenność. Błędne koło. Długo walczyła o to, żeby zacząć normalnie funkcjonować. Teraz lęki były oswojone i niegroźne.
Odwróciła się na drugi bok i jej ręka trafiła w pustkę. To był odruch. Zawsze kiedy budził ją niepokój, obejmowała leżącego przy niej Marcina Zakrzewskiego. Emanujące od jego ciała ciepło i poczucie bezpieczeństwa działały na nią kojąco. Marcina od wielu miesięcy nie było, ale odruch pozostał.
Cholerny, twardogłowy Zakrzewski! – pomyślała ze złością.
Kiedy wróciła ze szpitala do domu, zamieszkali razem. Dla niej było to kilka pięknych tygodni. Wydawało się jej, że nagle znaleźli jakąś cudowną równowagę. Zniknął gdzieś konflikt charakterów, który tlił się między nimi od czasu szkoły średniej.
Ale idylla nie trwała długo. Marcin zaczął zachowywać się irracjonalnie. Do końca nie zrozumiała, o co mu chodziło i dlaczego zaczął niszczyć wszystko wkoło siebie. W pracy nie podobało mu się, że przeciąga się śledztwo wewnętrzne, niecierpliwił się, że jest zawieszony i kierownictwo policji nic nie robi, żeby go z tego wyciągnąć. Chciał złożyć rezygnację, skończyło się na tym, że wrócił do komendy miejskiej.
Paulina nie potrafiła go zrozumieć. Zachowywał się jak dziecko, które na złość rodzicom postanowiło odmrozić sobie uszy. Potem pomyślała, że Marcin też musi w jakiś sposób odreagować traumę. Nie spodziewał się, że postrzelenie Pauliny i zdarzenia w starym domu w Szczepanowie tak mocno go poranią. Zaczął się rozpaczliwie miotać, nie mogąc sobie z tym poradzić, i pogubił się w życiu. Wtedy dała mu drugą szansę.
Wytrzymali ze sobą kilka miesięcy.
Rozstali się znów z jego winy. Trudno się było z nim dogadać, przestała go zupełnie rozumieć, a on nawet nie próbował zrozumieć jej. W każdej wolnej chwili poszukiwał ciała brata, a te poszukiwania zmieniły się w obsesję. Przeglądał akta