Żal po stracie. Ewa Woydyłło
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Żal po stracie - Ewa Woydyłło страница 7
Moje lekcje żałoby
Od pierwszych chwil mego istnienia
spotykały mnie straty trudne
do wyobrażenia, nieodwracalne.
Przemówiła do mnie już dawno oczywistość łacińskiej maksymy, którą zakończyłam poprzedni rozdział. Zafrapowały ukryte w niej nuty ironii i przestrogi. I natychmiast zareagowałam przekorą. Jak to nic nowego pod słońcem. A ja? A to, co spotyka mnie? Moją mamę? Co spotkało moją całą rodzinę? Co ta upiorna wojna, z którą równocześnie, niemal co do godziny, przyszłam na świat, zrobiła wszystkim Polakom, Żydom, Cyganom i tylu innym ofiarom? To też „nic nowego”? Czy to znaczy, że to samo już ktoś kiedyś przeżywał? Przecież to niemożliwe! Tylko nas to spotkało, tylko mnie. Nieprawdopodobne, aby już kiedyś taka sama szatańska robota unicestwiła tyle milionów ludzi.
Nie pamiętam, kiedy dokładnie o tym pomyślałam w taki właśnie sposób. Ale czy to ważne?
Faktem jest, że od pierwszych chwil mego istnienia spotykały mnie straty trudne do wyobrażenia, nieodwracalne. Wcale się teraz nie dziwię, że żałoby nauczyłam się szybciej niż mowy, niż składania liter. W swoim losie i w losie mojej matki widziałam zmaganie: da się wytrzymać czy się nie da? Dało się. Jako dziecko nie zdawałam sobie oczywiście sprawy, jak stoickie lub jak bohaterskie było nasze przetrwanie. Może dlatego, a raczej na pewno dlatego, że prawie wszyscy ludzie, wszystkie dzieci, z którymi się bawiłam i chodziłam do szkoły, miały podobny los. A mimo to płaczu i żalu było w naszym dzieciństwie akurat tyle, ile przydarza się normalnie dzieciom. Ktoś płakał, gdy spadł z roweru, nie zdał do następnej klasy albo zgubił pieniądze na nowe książki. Ja płakałam nad Chatą wuja Toma i wtedy, gdy mając jedenaście lat, zakochałam się w studencie, który prosił, żebym przemycała jego liściki do pewnej ślicznej maturzystki w mojej szkole. Płakałam z żalu, że już nigdy niczym się nie ucieszę, gdy moja najlepsza koleżanka pod koniec podstawówki przeniosła się do innego miasta. Te straty opłakiwałam. A tamtych, które splotły mój los z wojną, jakoś nie. Coś przeczuwałam, ale może podświadomie dokonywałam wyboru, aby nie godzić się całkowicie z tym, że nie ma większej nieodwołalności niż śmierć. Akurat w moim przypadku te śmierci, które mnie osobiście dotknęły, odbywały się bez mojej obecności. Dowiadywałam się o nich, na przykład o śmierci Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego (którego czciłam jak swego osobistego Archanioła) albo o tym, że dawno temu umarła Maria Skłodowska-Curie, napawająca dumą patronka mojej szkoły, a więc, na całe życie, moja osobista. Krótko mówiąc, przyjmowałam do wiadomości te fakty, ale nie przeżywałam śmierci osób, których nie znałam, jako swojej straty. Toteż i żal mój musiał być w pewnym sensie „zaoczny” – symboliczny, nie uczuciowy. Chyba dlatego tak spodobał mi się wiersz Elizabeth Bishop, w którym odnalazłam trochę własnego stoicyzmu i przekory w przyjmowaniu strat. Wiersz ten dał mi ktoś niedawno z miłości i niepokoju, żebym nie obraziła się na życie w czasie mojej niedawnej żałoby:
Sztukę tracenia posiąść każdy raczy.
Utrata zda się być przeznaczeniem wielu
rzeczy, które gdy zaginą, nie budzą rozpaczy.
Trać codziennie. Pogódź się z utratą
zagubionych kluczy, zmarnowanej godziny.
Sztukę tracenia posiąść każdy raczy.
Potem ćwicz tracenie dalej, tracąc coraz więcej:
miejsca, imiona, intencje podróży.
Gdy te utracisz, nie zaznasz rozpaczy.
Ja mamy mojej zegarek straciłam. I jeszcze
ostatni czy przedostatni z domów ukochanych.
Sztukę tracenia posiąść każdy raczy.
Utraciłam dwa miasta, takie piękne były. I więcej,
królestw moich kilka, dwie rzeki, kontynent.
Tęsknię za nimi, ale nie w rozpaczy.
I nawet ciebie tracąc (żart w głosie,
gest kochany) zaprzeczyć nie umiem:
sztukę tracenia niech każdy opanować raczy,
choć czuję (piszę to teraz), żem jednak w rozpaczy[8].
Elizabeth Bishop, Sztuka tracenia
Urzekł mnie ten wiersz. Nic dziwnego, stałam wtedy nad świeżym grobem, w którym spoczywało nie tylko to, co najlepsze, ale też najgorsze w moim dorosłym życiu. Bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałam „leczniczej desensytyzacji” i przypomnienia, że nihil novi sub sole. A właśnie w tym wierszu poetka nie pociesza i nie zaprzecza cierpieniu w obliczu strat, tylko zdobywa się na przymrużenie oka, raczej nieczęste w chwilach bólu po najdroższej sercu stracie.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.