Ogniem i mieczem. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem - Генрик Сенкевич страница 68
– Bohun, znasz-li dobrze pana Skrzetuskiego? – spytał nagle Zagłoba.
– Nie – odparł krótko watażka.
– Ciężką będziesz miał z nim przeprawę. Widziałem go też, jak sobie Czaplińskim drzwi otwierał. Goliat1322 to jest i do wypitki, i do wybitki.
Watażka nie odpowiedział i znowu obaj pogrążyli się we własne myśli i własne frasunki, którym wtórując pan Zagłoba powtarzał od czasu do czasu: „Tak, tak, nie ma rady!” Upłynęło kilka godzin. Słońce powędrowało gdzieś het, na zachód ku Czehrynowi1323; od wschodu powiał wietrzyk chłodny. Pan Zagłoba zdjął kołpaczek1324 rysi, przeciągnął ręką po spoconej głowie i powtórzył raz jeszcze:
– Tak, tak, nie ma rady!
Bohun obudził się jak ze snu.
– Co rzekłeś? – spytał.
– Mówię, że już zaraz ciemno będzie. Czy daleko jeszcze?
– Niedaleko.
Po godzinie ściemniło się rzeczywiście. Ale już też wjechali w jar lesisty, wreszcie na końcu jaru błysnęło światełko.
– To Rozłogi! – rzekł nagle Bohun.
– Tak! Brr! Coś jakoś chłodno w tym jarze.
Bohun wstrzymał konia.
– Czekaj! – rzekł.
Zagłoba spojrzał na niego. Oczy watażki, które miały tę własność, że świeciły w nocy, pałały teraz jak dwie pochodnie.
Obaj przez długi czas stali nieruchomie na skraju jaru. Na koniec z dala dało się słyszeć parskanie koni.
To Kozacy Bohunowi nadjeżdżali z wolna z głębi lasu.
Esauł1325 zbliżył się po rozkazy, które Bohun wyszeptał mu do ucha, po czym Kozacy zatrzymali się znowu.
– Jedźmy! – rzekł do Zagłoby Bohun.
Po chwili ciemne masy budowli dworskich, lamusy i żurawie studzienne zarysowały się przed ich oczyma. We dworze było cicho. Psy nie szczekały. Wielki, złoty księżyc świecił nad domostwami. Z sadu dochodził zapach kwiatów wiśni i jabłoni; wszędzie tak było spokojnie, noc tak cudna, że zaiste brakło tylko tego, aby jaki teorban1326 ozwał się gdzieś pod oknami pięknej księżniczki.
W niektórych oknach było jeszcze światło.
Dwaj jeźdźcy zbliżyli się do bramy.
– Kto tam? – ozwał się głos nocnego stróża.
– Nie poznajesz mnie, Maksym?
– To wasza miłość. Sława Bohu!
– Na wiki wikiw1327. Otwieraj. A co tam u was?
– Wszystko dobrze. Wasza miłość dawno nie była w Rozłogach.
Zawiasy bramy zaskrzypiały przeraźliwie, spadł na fosę i dwaj jeźdźcy wjechali na majdan.
– A słuchaj, Maksym – nie zamykaj bramy i nie podnoś mostu, bo zaraz wyjeżdżam.
– To wasza miłość jak po ogień?
– Tak jest. Konie przywiąż do palika.
Rozdział XVIII
Kurcewiczowie nie spali jeszcze. Jedli wieczerzę w owej sieni napełnionej zbroją1328, która szła przez całą szerokość domu od majdanu aż do sadu z drugiej strony. Na widok Bohuna i pana Zagłoby zerwali się na równe nogi. Na twarzy kniahini odbiło się nie tylko zdziwienie, ale nieukontentowanie1329 i przestrach zarazem. Młodych kniaziów było tylko dwóch: Symeon i Mikołaj.
– Bohun! – rzekła kniahini. – A ty tu co robisz?
– Przyjechał się wam pokłonić, maty1330. A co, nie radziście mi?
– Radam ci, rada, jeno się dziwię, żeś przybył, bo słyszałam, że w Czehrynie1331 stróżujesz. A kogo to nam Bóg z tobą zesłał?
– To jest pan Zagłoba, szlachcic, mój przyjaciel.
– Radziśmy waszmości – rzekła kniahini.
– Radziśmy – powtórzyli Symeon i Mikołaj.
– Mościa pani! – rzecze szlachcic. – Prawda, że gość nie w porę gorszy od Tatarzyna, aleć i to wiadomo, że kto do nieba chce iść, ten musi podróżnego w dom przyjąć, głodnego nakarmić, spragnionego napoić…
– Siadajcie tedy, jedzcie i pijcie – mówiła stara kniahini. – Dziękujemy, żeście przyjechali. No, no, Bohun, alem się ciebie nie spodziewała, chyba że sprawę masz do nas?
– Może i mam – rzekł z wolna watażka1332.
– Jaką? – pytała niespokojnie kniahini.
– Przyjdzie pora, to pogadamy. Dajcie odpocząć. Z Czehryna prosto jadę.
– To widać było ci pilno do nas?
– A gdzie by mnie miało być pilno, jeśli nie do was? A kniaziówna-donia1333 zdrowa?
– Zdrowa – rzekła sucho kniahini.
– Chciałbym też nią oczy ucieszyć.
– Helena śpi.
– To szkoda. Bo ja długo nie zabawię.
– A gdzie jedziesz?
– Wojna, maty! Nie ma na nic czasu. Lada chwila hetmani w pole wyprawią, a żal będzie Zaporożców bić. Mało to razy my z nimi jeździli po dobro tureckie – prawda, kniaziowie? – po morzu pływali, sól i chleb razem jedli, pili i hulali, a teraz my im wrogi.
Kniahini
1321
1322
1323
1324
1325
1326
1327
1328
1329
1330
1331
1332
1333