Muza z zaścianka. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Muza z zaścianka - Оноре де Бальзак страница 9
Po wyjeździe Anny, pani de La Baudraye, wówczas licząca dwadzieścia dwa lata, popadła w rozpacz bez granic.
– Co pani? – rzekł pan de Clagny, widząc ją tak przybitą.
– Anna – rzekła – uczyła się żyć, gdy ja uczyłam się cierpieć.
W istocie, w małżeństwie pani de La Baudraye rozgrywała się tragikomedia będąca w harmonii z jej walkami finansowymi, z jej przeobrażeniami. Obok księdza Duret, jedynie pan de Clagny świadomy był tego epizodu, odkąd Dina przez bezczynność, przez próżność może, zdradziła mu sekret swej bezimiennej sławy.
Mimo iż połączenie wierszy i prozy jest w literaturze francuskiej czymś potwornym, istnieją wszakże wyjątki od tego prawidła. Pozwolimy sobie w tym opowiadaniu pogwałcić je na chwilę; aby bowiem odsłonić tajemne walki, które mogą Dinę wytłumaczyć, jeżeli nie rozgrzeszyć, trzeba nam zanalizować pewien poemat, owoc jej głębokiej rozpaczy.
Przywiedziona do granic cierpliwości i rezygnacji wyjazdem wicehrabiego de Chargeboeuf, Dina poszła za radą poczciwego księdza Duret, który poddał jej, aby przeobraziła swoje złe myśli w poezję; recepta, która może tłumaczy niektórych poetów.
– Będzie z tobą, moje dziecko, jak z tymi, którzy układają nagrobki lub elegie na śmierć drogiej istoty: boleść uśmierza się w sercu w miarę, jak aleksandryny kipią w głowie.
Ten osobliwy poemat wstrząsnął departamenty Allier, Nièvre i Cher, szczęśliwe z posiadania poety zdolnego mierzyć się z paryskimi znakomitościami. Pakita z Sewilli przez Jana Diaz ukazała się w Echu, chudym tygodniku, który półtora roku walczył z prowincjonalną obojętnością. Paru oczytanych ludzi w Nevers twierdziło, iż Jan Diaz chciał sobie zadrwić z młodej szkoły, która płodziła wówczas swoje ekscentryczne poezje pełne ognia i obrazów, i osiągała w nich wielkie efekty, gwałcąc muzę pod pozorem niemieckich, angielskich i romańskich fantazji. Poemat zaczynał się od tej pieśni:
Znaszli Hiszpanów kraj,
Miłości cudny raj?
Upalne dnie, wieczory chłodne,
Usta całunków wiecznie głodne,
Płomienne oko, czarna brew
Andaluzyjskich dziew.
Inny tam mieszka lud,
Nieznany im nasz chłód;
Tam od wieczora do poranka
Pod oknem dyszy pieśń kochanka,
Szturmuje do rozkosznych twierdz
Kobiecych ciepłych serc…
W ponurym zaułku wyblakłym dziewczętom,
Pakita pieśń swoją zawodzi,
W tym Rouen, tak smętnym żałobą przeklętą,
Co z dymów północy się rodzi;
W tym Rouen, tak czarnym i szpetnym, i wrogim…
Wspaniały opis Rouen, gdzie Dina nigdy nie była, skreślony z ową podrabianą brutalnością, która podyktowała później tyle poezji juwenalowskich, przeciwstawiał egzystencję przemysłowych miast leniwemu życiu Hiszpanii, miłość nieba i piękności ludzkiej kultowi machin, słowem poezję spekulacji. I Jan Diaz malował wstręt Pakity do Normandii, mówiąc:
Niebo Sewilli błękitne, przejrzyste,
Kolebką było Pakicie;
W trzynastu leciech jej oko strzeliste
Śmierć niosło wokół i życie;
Toreadorów trzech legło z jej winy,
Zwycięstwa bowiem zapłatą
Był całus z ustek przesłodkiej dziewczyny,
Któż życia nie dałby za to?…
Klisza portretu młodej Hiszpanki służyła później tylu kurtyzanom w tylu rzekomych poematach, iż zbytecznym byłoby przepisywać tu setkę wierszy, z jakich się składa. Ale, aby dać ocenić śmiałości, na jakie pozwoliła sobie Dina, wystarczy przytoczyć zakończenie. Wedle płomiennej pani de La Baudraye, Pakita była tak bardzo stworzona do miłości, iż z trudnością mogła spotkać kawalerów godnych siebie; albowiem:
… w całunków pożarze
Najtęższych opadła już siła,
Kiedy Pakita w rozkoszy pucharze
Zaledwie usta zmoczyła…
Mimo to, opuściła radosną Sewillę, jej lasy i łany pomarańczowe dla normandzkiego żołnierza, który ją rozkochał i zabrał w swoje strony. Nie żałowała Andaluzji; ten żołnierz był jej całym szczęściem; – ale jednego dnia trzeba mu było pociągnąć do Rosji za wielkim cesarzem.
Nic delikatniejszego, niż obraz pożegnania Hiszpanki z normandzkim kapitanem artylerii, który w szale namiętności oddanej z uczuciem godnym Byrona żądał od Pakity ślubu bezwzględnej wierności w katedrze roueńskiej, przy ołtarzu Matki Boskiej, która, mimo iż dziewica:
Jest kobietą i nigdy temu nie przebacza
Kto złamie przysięgę miłości…
Znaczna część poematu poświęcona była obrazowi cierpień Pakity żyjącej samotnie w Rouen w oczekiwaniu końca kampanii; wiła się za kratami okien, widząc przechadzające się radosne pary, dławiła miłość w sercu z energią, która ją pożerała, żyła narkotykami, spalała się w marzeniach!
Omal nie umarła, ale pozostała wierną i kiedy żołnierz powrócił po roku, zastał swą piękność godną całej jego tkliwości. Ale on, wyblakły i zmrożony do szpiku lodami chłodnej Rosji, smutno przyjął stęsknioną kochankę…
Cały poemat był poczęty dla tej sytuacji wyzyskanej z werwą, ze śmiałością, która aż nadto może potwierdzała pogląd księdza Duret. Pakita, poznając granice, w których kończy się miłość, nie rzuciła się jak Heloiza i Julia w nieskończoność, w sferę ideału; nie, skierowała się – rzecz może okrutnie naturalna – na drogę grzechu, ale bez żadnej wielkości, dla braku odpowiednich czynników: trudno znaleźć w Rouen ludzi dość namiętnych, aby im przyszło na myśl pomieścić taką Pakitę w godnym jej środowisku wytworności i zbytku. Ta okropna rzeczywistość, podniesiona jakąś posępną poezją, podyktowała kilka stronic z rodzaju, którego nadużywa może nieco współczesna sztuka, dość podobnych do owych studiów anatomicznych malarzy przedstawiających ciało bez skóry; po czym pełnym filozofii zwrotem poeta, odmalowawszy ohydny dom, w którym Andaluzyjka kończyła swoje dni, wracał do początkowego śpiewu:
Pakita dzisiaj, zmarszczona, zgrzybiała,
Tak sobie czasem nuci:
Znaszli Hiszpanów kraj,
Miłości, etc.
Dzika energia zawarta w tym kilkusetwierszowym poemacie,