Cierpienia młodego Wertera. Иоганн Вольфганг фон Гёте
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cierpienia młodego Wertera - Иоганн Вольфганг фон Гёте страница 8
6 lipca
Przebywa u łoża konającej przyjaciółki, ciągle ta sama, ciągle czujna, niebiańska istota, ustawicznie gotowa, gdziekolwiek rzuci okiem, nieść ulgę w cierpieniu i krzewić szczęście pośród ludzi. Wczoraj wieczorem udała się na przechadzkę z Marianną i małą Melką63. Wiedziałem o tym, spotkaliśmy się i poszliśmy razem. Po upływie półtorej godziny znaleźliśmy się z dala od miasta, przy studni tak miłej mi, a stokroć droższej od tej pory. Lota usiadła na przymurku, myśmy stali przed nią. Rozglądnąłem się wokół i w pamięci odżyło wspomnienie owego czasu, kiedy serce me było tak samotne.– Droga studnio – powiedziałem do siebie, – od dawna już nie spocząłem w twym cieniu, często nie dostrzegałem cię nawet, szparko mimo ciebie bieżąc! – Spojrzałem na dół i spostrzegłem Melkę, idącą pospiesznie po schodach z napełnioną wodą szklanką. Objąłem wzrokiem Lotę i odczułem, czym jest dla mnie. Melka zbliżyła się z wodą, a Marianna chciała ją wziąć z jej rąk. – Nie! – zawołało dziecko, robiąc powabną minkę. – Ty Loteczko musisz napić się pierwsza! – Byłem tak zachwycony owym, z głębi serca idącym, serdecznym okrzykiem, że musiałem dać wyraz swym uczuciom, podniosłem przeto do góry i ucałowałem gorąco małą, która zaczęła natychmiast płakać i krzyczeć. – Źle pan postąpiłeś! – powiedziała Lota, a ja zmieszałem się. – Chodź Melko, – ozwała się, biorąc dziewczynkę za rękę i sprowadzając ją na dół po schodach – umyj się, umyj prędko buzię świeżą wodą… prędko… prędko… a wszystko będzie dobrze. – Stała i przyglądała się, jak dziecko tarło uporczywie buzię mokrymi rączkami, wierząc silnie, że cudowne źródło zmyje wszelką zmazę i nie dopuści okrutnej hańby posiadania szkaradnej brody64. – Dosyć! Dosyć! – powiedziała Lota. – Ale Melka myła się dalej zapamiętale, pamiętając snać, że dobrego nigdy nie może być za dużo. Mówię ci, Wilhelmie, nie patrzyłem nigdy z większym szacunkiem na obrzęd chrztu, a gdy Lota znalazła się na górze, omal nie padłem przed nią na kolana, niby przed prorokiem, który zgładził winy całego narodu.
Uniesiony rozradowaniem wewnętrznym nie mogłem się powstrzymać i wieczór opowiedziałem to zdarzenie pewnemu człowiekowi, o którym sądziłem, że odczuwa znaczenie czynów ludzkich, bowiem posiadał rozum. Ale źle na tym wyszedłem. Odparł, że Lota źle czyni, dzieciom nie należy opowiadać bajd bezpodstawnych, gdyż to daje powód do przeróżnych pomyłek i zabobonów, od których strzec należy młode pokolenie od samego dzieciństwa. Przyszło mi na myśl, że człowiek ten dał przed tygodniem ochrzcić swe dziecko65, przeto puściłem jego słowa mimo uszu i pozostałem w sercu swoim wiernym przekonaniu, że winniśmy postępować z dziećmi, jako postępuje z nami Bóg, nie odbierając nam czarownych ułud, jakimi owładnięci i szczęśliwi, wałęsamy się po tym świecie.
8 lipca
O, jakimże dzieckiem jest człowiek? Jakże łaknie jednego bodaj spojrzenia! Jakież z nas dzieci!Udaliśmy się do Wahlheimu. Panie pojechały powozem, a podczas przechadzki wydało mi się, że czytam w ciemnych oczach Loty… Jestem głuptak… przebacz mi… ale gdybyś widział te oczy! Piszę pokrótce, gdyż powieki zapadają mi sennie na oczy. Panie tedy wsiadły do powozu, a przy nim staliśmy, młody W., Selstadt, Audron i ja. Rozmawialiśmy z dziećmi, rozbawionymi i swawolnymi. Śledziłem spojrzenie Loty, ale wodziła oczyma z jednego na drugiego. Tylko na mnie, na mnie, który stałem zrezygnowany, nie spojrzała ni razu. Serce moje żegnało ją czule! A ona nie patrzyła na mnie. Gdy powóz ruszył, miałem łzy w oczach. Patrzyłem za nią i nagle dostrzegłem wstążki na głowie Loty, wychylające się przez okno karetki. Obróciła głowę i obejrzała się za mną… za mną, ach! Drogi mój. Waham się w tej niepewności i ona jest mi pociechą! Może się za mną obejrzała! Może za mną! Dobranoc! O, jakimże dzieckiem jestem!
10 lipca
Mam, powiadam ci, niesłychanie głupią minę, ile razy ktoś w towarzystwie mówi o niej. Szkoda, że tego widzieć nie możesz. A cóż dopiero dzieje się, gdy mnie ktoś zapyta, jak mi się podoba!… Podoba? O, jakże znienawidziłem to słowo! Cóż to musi być za człowiek, któremu się Lota tylko podoba, któremu serca i duszy nie wypełnia po brzegi!… Podoba?… Niedawno pytał mnie ktoś, jak mi się Osjan66 podoba!
11 lipca
Z panią M.67 bardzo źle, modlę się o jej zdrowie, cierpiąc wraz z Lotą. Widuję ją rzadko u pewnej znajomej, dziś jednak opowiedziała mi pewne szczególne wydarzenie. Stary M. jest nikczemnym, marnym skąpcem, przez całe życie srodze dręczył żonę i pozbawił wszystkiego, ale umiała ona dawać sobie jakoś radę. Gdy przed kilku dniami lekarz oświadczył, że żyć nie będzie, kazała przywołać męża. Lota była obecną. – Muszę ci wyznać pewną rzecz – ozwała się chora – albowiem może ona sprawić po mej śmierci dużo zamieszania i kłopotu. Gospodarowałam dotąd tak dobrze i oszczędnie, jak tylko byłam w stanie. Przebacz mi jednak, że cię oszukiwałam przez lat trzydzieści. W początkach naszego pożycia wyznaczyłeś niewielką kwotę na opędzenie wydatków kuchennych i potrzeby domowe. Gdy nasze gospodarstwo i dochody zwiększyły się, nie mogłam wyprosić u ciebie, byś podwyższył stosunkowo pensję, jaką pobierałam co tydzień, słowem, jak sam wiesz, żądałeś w czasie, kiedy wydatki były największe, bym wszystko pokrywała siedmiu guldenami68 tygodniowo. Zgodziłam się na to bez oporu, ale dobierałam różnicę konieczną z dochodów, nie natrafiając na trudności, gdyż nikt nie przypuszczał, by żona mogła okradać własnego męża. Nie byłam rozrzutną i mogłabym, nie wyjawiając ci tego, nawet przenieść się spokojnie do wieczności, ale przyszło mi na myśl, że osoba, której powierzysz gospodarstwo, nie da sobie rady, a ty zechcesz się zapewne powoływać na to, że pierwszej żonie wystarczała wyznaczona przez ciebie kwota.
Rozmawiałem z Lotą o tym niepojętym zaślepieniu umysłu człowieka, który nie domyśla się nawet, że musi coś w tym tkwić, jeśli komuś wystarcza siedem guldenów na wydatki, wynoszące co najmniej dwa razy tyle. Sam atoli znałem ludzi, którzy bez zdziwienia mniemali, iż w domu swym posiadają wieczyście napełniający się oliwą, cudowny dzbanek proroka69.
13 lipca
O nie, nie łudzę się! Widzę w jej ciemnych oczach niekłamane współczucie dla siebie i zajęcie mą dolą. Czuję i mogę chyba tyle zaufać sercu memu… czuję… czyż wolno mi wyrzec to niebiańskie słowo… czuję, że mnie kocha!
Kocha mnie!… O, jakiejże przez to sam dla siebie nabrałem wartości70… o jakże sam siebie ubóstwiam, od chwili, kiedy mnie ona kocha? Mówię to tobie, bowiem zrozumiesz mnie!
Nie wiem, czy jest to zuchwalstwo, czy jeno odczucie prawdy, ale… nie znam człowieka, z którego strony groziłby mi zamach na serce Loty. A jednak, ile razy mówi z takim ciepłem, z taką miłością o swym narzeczonym, wydaje mi się, że jestem człowiekiem, którego pozbawiono wszystkich dostojeństw i zaszczytów, człowiekiem, któremu odebrano szpadę.
16 lipca
Słodkie
63
Marianna, Melka – rodzeństwo Loty. [przypis redakcyjny]
64
65
Człowiek ten zgorszony był tym, że Werter obmywanie twarzyczki dziecka w źródle ośmiela się porównywać z obrzędem chrztu świętego. [przypis redakcyjny]
66
Osjan – jest to jedyna wzmianka o
67
Pani M. wspomniana jest także już wcześniej w listach z 1. i 6. lipca. [przypis redakcyjny]
68
69
70