Dawid Copperfield. Чарльз Диккенс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dawid Copperfield - Чарльз Диккенс страница 40

Dawid Copperfield - Чарльз Диккенс

Скачать книгу

gdyby nie moje stare książki. Stanowiły one jedyną mą pociechę i okazały się wiernymi przyjaciółmi, do których też ustawicznie wracałem, odczytując je kilkakrotnie.

      Zbliżam się do epoki mego życia, której nie zapomnę nigdy, którą pamiętam w najdrobniejszych szczegółach i której wspomnienie, niewywoływane przeze mnie, nieraz, i to w najszczęśliwszych dniach mego życia, wznosiło się na mojej drodze na kształt zagrobowej mary.

      Pewnego dnia, gdym włóczył się bez celu, rozmarzony i bezczynny, jak zwykle, na skręcie drogi przy naszym domu spotkałem pana Murdstone przechadzającego się z jakimś nieznajomym. Zmieszany, chciałem się cofnąć, gdy nieznajomy, spostrzegłszy mnie, zawołał:

      – Aha! Brooks!

      – Nie, panie, Dawid Copperfield – odrzekłem.

      – Co mi tam bzdurzysz, mały! Brooks jesteś, Brooks z Sheffield, znam cię przecie!

      Wpatrzyłem się uważnie w nieznajomego. Uderzył mnie jego śmiech.

      Przypomniałem sobie pana Quinion, poznanego w czasie mej wycieczki z panem Murdstone do Lowestoft przed… mniejsza z tym, kiedy.

      – Jakże ci się powodzi, Brooks? Gdzie się uczysz? – pytał mnie pan Quinion, biorąc za ramiona i zawracając, abym szedł z nimi. Nie wiedząc, co odpowiedzieć na to pytanie, spoglądałem nieśmiało na pana Murdstone.

      – Obecnie jest w domu – rzekł ten ostatni – i nie wiem doprawdy, co z nim począć. Niełatwy to charakter!

      Przy tych słowach znane mi skośne spojrzenie spoczęło na mnie, by po chwili odwrócić się ze ściągnięciem brwi i widocznym wstrętem.

      – Aha! – odchrząknął pan Quinion, wodząc okiem po nas. Po chwili dodał – Śliczna pogoda.

      Zapanowało milczenie. Rozmyślałem, jak oswobodzić moje ramię od ciążącej na nim ręki nieznajomego i wymknąć się czym prędzej, gdy ten ostatni znów mnie spytał:

      – A czy nadal jesteś taki bystry, jak dawniej bywałeś, co, Brooks?

      – O! dość bystry – zauważył z niecierpliwością pan Murdstone. – Puść go lepiej. Nie będzie ci wdzięczny, że się nim interesujesz.

      Pan Quinion puścił mnie. Wbiegłem do domu, na skręcie drogi obejrzałem się; pan Murdstone stał oparty o furtkę cmentarną i rozmawiał z panem Quinion, a że obydwaj patrzyli za mną, pewien byłem, że o mnie mówią.

      Pan Quinion nocował u nas. Nazajutrz po śniadaniu odstawiłem swe krzesło i zabierałem się właśnie do wyjścia, gdy mnie pan Murdstone zatrzymał. Zwrócił się z powagą do stołu, przy którym panna Murdstone przeglądała rachunki. Pan Quinion tymczasem z rękami w kieszeniach wyglądał obojętnie przez okno. Ja zaś przyglądałem się im.

      – Dawidzie – zaczął pan Murdstone – młodość wymaga czynu, na nic się nie zda zbijanie bąków, mazgajstwo, lenistwo.

      – W czym właśnie celujesz – zauważyła panna Murdstone.

      – Pozostaw mi to, Jane. Otóż mówiłem ci, Dawidzie, że młodość wymaga życia czynnego, nie zaś mazgajstwa i próżniactwa! Zwłaszcza dla chłopca o takim jak ty usposobieniu największym dobrodziejstwem jest skierowanie go na drogę pracy, wykorzenienie w nim zgubnych skłonności.

      – Tu krnąbrność nie pomoże – wtrąciła siostra – trzeba ją przełamać i przełamaną zostanie.

      Spojrzał na nią z wymówką, ale i z aprobatą zarazem, po czym mówił dalej, zwracając się do mnie:

      – Wiadomo ci zapewne, Davy, że nie jestem bogaty. W każdym razie przyjm to od tej chwili do swej wiadomości. Wychowanie, jakie dotąd otrzymałeś, było staranne i pociągało znaczne koszta. Gdyby jednak wcale nie pociągało kosztów lub gdybym i był w możności podołania takowym, to jednak, zdaniem moim, szkoły nie przyniosą ci żadnej korzyści. Czeka cię ciężkie życie i im wcześniej w nie się wdrożysz, tym lepiej.

      Zdawało mi się wtedy, żem już kosztował goryczy ciężkiego życia, ale myliłem się jednak.

      – Czy słyszałeś co kiedy o kantorze? – spytał pan Murdstone.

      – O kantorze, panie?

      – Tak, „Murdstone i Grinby”, handel winami.

      Musiałem wyglądać na zdziwionego, bo dodał szybko:

      – Aleś musiał słyszeć o kantorach, handlu, piwnicach, przystaniach?

      – Istotnie słyszałem – rzekłem, przypominając sobie jego rozmowy z siostrą, na które nie zwracałem dotąd szczególnej uwagi – nie wiem tylko, co słyszałem.

      – Mniejsza z tym – rzekł. – Oto pan Quinion zarządza tym interesem.

      Spojrzałem z uszanowaniem na pana Quinion, wyglądającego ciągle oknem.

      – Pan Quinion mówił mi właśnie, że potrzebuje kilku chłopaków i mógłby wziąć cię na tych samych co inni warunkach.

      – Skoro – zauważył półgłosem i na wpół odwracając się od okna pan Quinion – nie ma dlań innych widoków.

      Pan Murdstone z niecierpliwym i rozgniewanym gestem mówił dalej, nie zważając na tę przerwę:

      – Warunki są następujące: powinieneś sam zarobić na jedzenie, buty i drobne potrzeby, ja zaś opłacę twoje pomieszczenie, a co do oprania…

      – Można tu odsyłać – zauważyła panna Murdstone.

      – O ubraniu twym też pomyślimy – dodał pan Murdstone – tymczasem nie podołałbyś temu. Jedziesz więc, Dawidzie, z panem Quinion do Londynu, aby rozpocząć życie na własną rękę.

      – Krótko mówiąc, wystaraliśmy się o to dla ciebie. Staraj się i ty więc godnie spełniać swe obowiązki – dokończyła panna Murdstone.

      Chociaż wiedziałem dobrze, że na dnie tych projektów leży jedynie chęć pozbycia się mnie, nie pamiętam już, jakie na mnie wiadomość ta wywarła wrażenie. Zdaje mi się, że byłem wszystkim oszołomiony. Nie pozostawiono mi zresztą czasu dla ochłonięcia z pierwszego wrażenia, zaraz następnego dnia mieliśmy wyjechać z panem Quinion.

      I oto nazajutrz w starym, białym kapelusiku, opasanym krepą żałobną, w czarnym spencerku124 i takichże sztywnych welwetowych spodenkach – panna Murdstone uznała wszystko to za dostateczną zbroję w walce z życiem, na którą mnie wyprawiano – z całym mym szczupłym mieniem zamkniętym w stojącej przede mną walizce, opuszczony (że użyję wyrażenia pani Gummidge), znalazłem się wraz z panem Quinion w dyliżansie mającym zawieźć nas do Londynu. Oto nikną już w oddali wieże naszego kościółka i cmentarne krzyże… i coś mi już zakryło znane mi… moje dwie mogiły… przede mną pusta droga, nade mną puste, głębokie niebiosa.

      Rozdział

Скачать книгу


<p>124</p>

spencerek – zdrobn. od spencer; daw. krótka kurtka dwurzędowa; w stroju męskim: ubiór codzienny, sportowy a. roboczy (kurtka do jazdy konnej, łowiectwa itp.), rodzaj fraka z obciętymi połami; w stroju damskim: wygodny kaftanik noszony na suknię. [przypis edytorski]