Wehikuł czasu. Герберт Уэллс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wehikuł czasu - Герберт Уэллс страница 4
Nie wyrzekł ani słowa, zbliżył się jedynie z trudnością do stołu i wskazał na wino. Redaktor napełnił kieliszek szampanem i przysunął mu go. Podróżnik wychylił i widocznie zrobiło mu to dobrze, bo rozejrzał się dokoła stołu, a na twarzy zajaśniał mu cień dawniejszego jego uśmiechu.
– Gdzieżeś był, na Boga, człowiecze? – zapytał Doktor. Zdawało się, że Podróżnik w Czasie nie słyszał tych słów.
– Nie przeszkadzajcie sobie – rzekł niepewnym głosem. – Nic mi nie jest.
Zatrzymał się, znowu podsunął kieliszek i znowu wychylił go duszkiem.
– Teraz już dobrze – powiedział. Oczy mu zaświeciły silniej, a lekki rumieniec ukazał się na policzkach.
Wzrok jego ślizgał się po nas z wyrazem niewytłumaczonego zadowolenia, a następnie powędrował po ciepłym i wykwintnym pokoju.
– Pójdę – przemówił znowu, jakby ciągle dobierając słowa – …umyć się i ubrać… Wrócę i opowiem wam… Zostawcie dla mnie kawałek tej baraniny… Dosłownie umieram z głodu.
Spostrzegłszy nagle Redaktora, który był rzadkim gościem, uprzejmie go przywitał. Redaktor chciał go o coś zapytać.
– Odpowiem za chwilę – rzekł Podróżnik. – Czuję się nieco… śmieszny! Będę gotów za minutę.
Postawił kieliszek i skierował się ku drzwiom. Znowu zauważyłem, że utyka i powłóczy nogami po podłodze. Uniósłszy się trochę z miejsca przyjrzałem się jego nogom, gdy wychodził. Okrywały je jedynie podarte i pokrwawione skarpetki. Wreszcie drzwi zamknęły się za wychodzącym.
Z początku chciałem iść za nim, ale przypomniałem sobie, jak nie lubi, żeby się nim zajmować. Przez chwilę mój umysł pracował nad zagadką. Później usłyszałem, jak Redaktor powiedział:
– Dziwne Zachowanie Się Znakomitego Uczonego! – według zwyczaju swego bowiem myślał nagłówkami artykułów.
Słowa te ściągnęły na powrót moją uwagę na oświetlony stół.
– Co to znaczy? – rzekł Dziennikarz. – Czyżby on z amatorstwa zajmował się włóczęgostwem? Nic nie rozumiem. – Wzrok mój spotkał się z oczyma Psychologa i wyczytałem w nich własne tłumaczenie zagadki. Pomyślałem o tym, z jaką trudnością nasz Podróżnik musi się gramolić na schody. Nie sądzę, żeby ktoś więcej jeszcze oprócz mnie zauważył, że kuleje.
Pierwszym, który ochłonął ze zdziwienia, był Lekarz. Zadzwonił, by przyniesiono dodatkowe nakrycie, gdyż Podróżnik nie lubił, aby podczas obiadu służba znajdowała się w pokoju.
W tej chwili Redaktor z namaszczeniem powrócił do jedzenia, a za jego przykładem poszedł i Milczący Gość. Obiad się kończył. Przez chwilę rozmowa składała się z wykrzykników i małych przerw niemego podziwu, a Redaktor usychał z ciekawości:
– Czy nasz przyjaciel nie zwiększa czasem swych dochodów zamiataniem ulic? – pytał zaciekawiony. – A może ulega napadom jak Nabuchodonozor?
– Jestem pewny, że to sprawa wehikułu czasu – rzekłem i podjąłem opowiadanie Psychologa od miejsca, w którym był je przerwał.
Nowi goście wyrażali jawne niedowierzanie. Redaktor wystąpił z zarzutami.
– Czymże właściwie jest owo podróżowanie w czasie? – mówił.
– Czy człowiek może tak się zakurzyć, zanurzywszy się w paradoksie? Czyż to możliwe? – Następnie, jakby oswojony z ową ideą, zapytał: – Czy w przyszłości nie ma szczotek do czyszczenia ubrania?
Dziennikarz również nie chciał wierzyć za żadną cenę i przyłączył się do Redaktora w łatwym zresztą zadaniu ośmieszenia całej sprawy. Obaj byli dziennikarzami w nowym stylu: ludźmi młodymi, bardzo wesołymi i nie uznającymi autorytetów.
– Nasz specjalny korespondent, którego wysłaliśmy w przyszły tydzień, donosi… – powiedział Dziennikarz, a raczej wykrzyknął z humorem, gdy Podróżnik już powracał do jadalni.
I wszedł on istotnie. Był ubrany w zwykły wieczorowy garnitur i nic prócz błędnego wzroku nie przypominało zmiany, która mnie od razu tak w nim uderzyła.
– Powiedz, czy to prawda – rzekł Redaktor wesoło – co mówią o tobie, iż podróżowałeś w środek przyszłego tygodnia? Jeżeli łaska, opowiedz nam wszystko o najbliższych zamierzeniach rządu. Jakie chcesz honorarium?
Podróżnik w Czasie zasiadł na swoim miejscu nie mówiąc ani słowa. Podług dawnego zwyczaju uśmiechał się spokojnie.
– Gdzie moja baranina? – zapytał. – Jaka to przyjemność zagłębić widelec w mięsie!
– Mów! – krzyknął Redaktor.
– Pal diabli gadanie! – rzekł Podróżnik. – Muszę coś zjeść. Ani słowa nie powiem, dopóki do mych tętnic nie dostanie się trochę peptonu. Dziękuję. A teraz, soli.
– Słówko – rzekłem. – Czy podróżowałeś w czasie?
– Tak – odpowiedział Podróżnik, mając usta pełne pieczeni, i skinął przy tym głową.
– Dam szylinga za wiersz opowiadania – rzekł Redaktor.
Podróżnik w Czasie posunął swój kieliszek w stronę Milczącego Gościa i trącił go końcem palca; w odpowiedzi na to Milczący Gość, ciągle wpatrzony w jego twarz, poruszył się gwałtownie i nalał mu wina. Reszta obiadu przeszła wśród ogólnego milczenia.
Co do mnie, wiele pytań zawisło mi na ustach i muszę powiedzieć, że to samo było i z innymi. Dziennikarz usiłował przerwać ogólne skrępowanie opowiadając zabawne anegdoty.
Podróżnik całą uwagę skupił na obiedzie i okazywał apetyt godny włóczęgi. Lekarz ćmił papierosa i spod brwi spoglądał na gospodarza. Milczący Gość wydawał się bardziej jeszcze niezdarny niż zazwyczaj: pił szampana w prawidłowych odstępach czasu z wynikającym ze zdenerwowania zdecydowaniem.
Wreszcie Podróżnik odsunął talerz i rozejrzał się wkoło.
– Proszę mi wybaczyć – powiedział. – Niemal umierałem z głodu. Przeżyłem bardzo dziwne chwile. – Wyciągnął rękę po cygaro, obciął je i zapalił.
– Przejdźmy jednak do palarni. Zbyt to długa historia, aby ją opowiadać wśród nakryć jadalni.
Nacisnąwszy po drodze dzwonek, poprowadził nas do sąsiedniego pokoju.
– Czy mówiłeś o machinie Blankowi, Dashowi i Josemu? – spytał mnie sadowiąc się w bujaku.
– Ależ cała ta sprawa to przecież żart! – zawołał Redaktor.
– Nie będę się dziś wdawał w dowodzenia. Nie mam zamiaru prawić wam bajek, lecz nie mogę też i