Ojciec Goriot. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ojciec Goriot - Оноре де Бальзак страница 10
– Nie inaczej. Wracałem do domu, odprowadziwszy jednego z mych przyjaciół, który odjechał dyliżansem królewskiego pocztowego zarządu. Spostrzegłszy ojca Goriot przystanąłem, żeby zobaczyć, co to będzie, i byłem świadkiem zabawnej historii. Powróciwszy do naszej dzielnicy, szedł ulicą des Gres aż wstąpił do domu lichwiarza Gobsecka. Trzeba wiedzieć, że ten Gobseck, to porządny łotr, który bez żadnego wahania robiłby tabliczki do domina z kości swego ojca, jakiś Żyd, Arab, Grek czy Cygan, którego niełatwo byłoby okraść, bo umieszcza swoje dukaty w banku.
– To jednak dziwne, co też ten Goriot robi?
– Nic nie robi, a przeciwnie przerabia to, co ma. To głupi niedołęga, co wszystko stracił przez miłość dla kobiet, które…
– Oto i on – rzekła Sylwia.
– Krzysztofie – zawołał ojciec Goriot – pójdź ze mną na górę.
Krzysztof poszedł i powrócił za chwilę.
– Dokąd idziesz? – zapytała go pani Vauquer.
– Posyła mnie ojciec Goriot.
– A to co? – zawołał Vautrin, wyrywając Krzysztofowi list zaadresowany do hrabiny Anastazji de Restaud. – Dokądże idziesz? – zapytał, oddając list Krzysztofowi.
– Na ulicę du Helder. Mam rozkaz oddać to do własnych rąk pani hrabiny.
– Cóż tam być może wewnątrz? – rzekł Vautrin, przeglądając list przed światłem – czy nie bilet bankowy? Ale nie – mówił dalej, rozwierając z lekka róg koperty. – To kwit! – zawołał. – Daj go katu! ten stary frant umie się zalecać. Idź, stary marudo – dodał, kładąc swą dłoń szeroką na głowie Krzysztofa i okręcając go w kółko jak pionek – nie pożałują dać ci na piwo.
Stół był już nakryty, Sylwia gotowała mleko. Pani Vauquer roznieciła ogień z pomocą Vautrina, który nie przestawał nucić:
Długo błądziłem po szerokim świecie
I teraz jeszcze aż wspomnieć miło…
Wszystko już było gotowe, gdy pani Couture weszła w towarzystwie panny Taillefer.
– Skądżeście to tak rano, moje piękne panie? – spytała pani Vauquer, zwracając się do wchodzących.
– Byłyśmy w Saint-Etienne-du-Mont u spowiedzi; przecie mamy dziś być u pana Taillefer. Biedna moja mała drży jak listek, – mówiła pani Couture, siadając koło pieca i wygrzewając przed ogniem trzewiki, które zaczęły parować pod wpływem ciepła.
– Ogrzej się, Wiktoryno – rzekła pani Vauquer.
– Bardzo to pięknie, że się pani modli do Boga, by raczył zmiękczyć serce jej ojca – rzekł Vautrin, podając krzesło sierocie – ale sama modlitwa tu nie wystarcza. Potrzeba pani przyjaciela, który by potrafił przemówić stosownie do tego starego bydlaka. Powiadają przecie, że dziki ten człowiek ma trzy miliony kapitału, a pani nie daje żadnego posagu. W naszych czasach najpiękniejsza panna potrzebuje posagu.
– Biedne dziecię! – rzekła pani Vauquer. – Wiesz co, moja rybko, ten potwór, którego nazywasz ojcem, ściąga dobrowolne nieszczęście na swą głowę.
Na te słowa oczy Wiktoryny zaszły łzami, a pani Couture dała znak wdowie, by nie mówiła dalej.
– Gdybyśmy tylko mogły zobaczyć go i wręczyć mu ostatni list jego żony – rzekła wdowa po wojskowym komisarzu. – Nigdy nie odważyłam się przesłać go pocztą. Taillefer zna moje pismo…
– O kobiety niewinne, nieszczęśliwe i prześladowane! – zawołał Vautrin – więc tak to rzeczy stoją? Za kilka dni ja się wmieszam w wasze sprawy i wszystko pójdzie jak z płatka.
– O, panie – zawołała Wiktoryna, a oczy jej zamglone i palące zarazem spoczęły na Vautrinie którego spojrzenie dziewczęcia nie wzruszyło wcale – jeżeli pan znajdziesz sposób zbliżenia się do mego ojca, to powiedz mu, że jego przywiązanie i dobra sława mej matki droższe mi są nad wszystkie skarby świata. Będę się modliła za pana, jeżeli pan potrafisz złagodzić jego surowość. Możesz pan być pewien wdzięczności.
– „Długo błądziłem po szerokim świecie” – zaśpiewał Vautrin głosem pełnym ironii.
W tej chwili Goriot, panna Michonueau i Poiret weszli do pokoju, zwabieni prawdopodobnie zapachem masła, na którym Sylwia podsmażała kawałki baraniny. Wszyscy obecni zajęli swoje miejsca, życząc sobie dnia dobrego; w tej chwili właśnie wybiła dziesiąta, a na ulicy dały się słyszeć kroki studenta.
– Ot i dobrze, panie Eugeniuszu – rzekła Sylwia – dziś pan zje śniadanie razem ze wszystkimi.
Student ukłonił się zgromadzonym i zajął miejsce obok ojca Goriot.
– Miałem dziś szczególną przygodę – wyrzekł, biorąc ogromną porcję baraniny i spory kawał chleba, który pani Vauquer zmierzyła kilkakrotnie okiem.
– Przygodę! – zawołał Poiret.
– Cóż stąd? czy cię to zadziwia, stara szlafmyco? – rzekł Vautrin do Poireta. – Takim ludziom jak pan Eugeniusz nie trudno o przygodę.
Panna Taillefer rzuciła nieśmiałe spojrzenie na młodego studenta.
– Opowiedz nam pan, co to była za przygoda – prosiła pani Vauquer.
– Wczoraj byłem na balu u mojej kuzynki, wicehrabiny de Beauséant, która posiada dom wspaniały i przepyszne salony obite materią jedwabną. Bal był świetny i bawiłem się jak król…
– Ik – wtrącił Vautrin, przerywając studentowi.
– Co to ma znaczyć, panie? – zawołał Eugeniusz z żywością.
– Powiedziałem ik, bo królik bawi się lepiej niż król.
– Wielka prawda; wolałbym być tą ptaszyną swobodna niż królem, ponieważ… – potwierdził zgadzający się na wszystko Poiret.
– Jednym słowem – przerwał student, nie dając mu dokończyć – tańczyłem z najśliczniejszą kobietą, z pewną zachwycającą hrabiną, nad którą nic piękniejszego w życiu nie widziałem. Miała we włosach kwiaty brzoskwiniowe, u boku prześliczny bukiet żywych kwiatów, które rozlewały dokoła woń cudowną; ale ba! trzeba było ją widzieć, bo któż zdoła opisać kobietę ożywioną wirem tańca. Otóż wystawcie sobie państwo, że dziś o dziewiątej rano spotkałem tę boską hrabinę, gdy szła ulicą des Gres. Ach, jak mi serce biło! zdawało mi się…
– Że ona tu zmierza – rzekł Vautrin, rzucając na studenta głębokie wejrzenie. – A ona szła pewnie do papy Gobsecka, znanego lichwiarza. Jeżeli będziesz pan kiedy badał serca kobiet paryskich, to bądź pewien, że lichwiarza znajdziesz zawsze przed kochankiem. Pańska hrabina nazywa się Anastazja de Restaud i mieszka przy ulicy du Helder.
Na to imię student wpatrzył