Hrabina Cosel. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hrabina Cosel - Józef Ignacy Kraszewski страница 9
Hrabina załamała ręce z rozpaczą, Hoym patrzał na nią z jakiémś uczuciem niewysłowionéj zazdrości, żalu, bólu, szyderstwa i niepokoju.
– Nie – rzekł dotykając z lekka jéj ręki – posłuchaj mnie pani; nie jest jeszcze może tak źle jak ja mówię, jak przeczuwam: mówmy z flegmą i rozsądnie… Giną tu ci co chcą być zgubieni… Pani możesz nie być piękną gdy zapragniesz, możesz się stać odstręczającą, surową, straszną… możesz dla ocalenia mnie i siebie… przybrać postawę odrażającą…
Tu zniżył głos…
– Znasz pani historyą naszego najmiłościwszego pana a króla Augusta? – zapytał się z dziwnym uśmiechem. – Pan to wspaniały, hojny… sypiący złotem, które moja akcyza ze spleśniałego chleba ubogich wyciska… Niema drugiego tak wspaniałomyślnego monarchy.., niema któryby potrzebował bawić się drożéj, nieustanniéj i dziwaczniéj. Łamie podkowy i kobiety i rzuca je na ziemię; kanclerzy, których ściskał wczoraj, zamyka na Koenigsteinie… Dobry i łaskawy pan, uśmiecha ci się do ostatniéj godziny, aby rusztowanie osłodził… Serce ma najlitościwsze, tylko mu się sprzeciwiać nie trzeba…
Mówił coraz ciszéj, a trwożliwemi oczyma biegał dokoła…
– Znasz pani historyą jego! a! ciekawa bardzo – szeptał daléj – lubi kobiéty coraz świeże… co raz świeże jak smok ów w bajce, żyje dziewicami, które mu przerażeni mieszkańcy do jego jaskini wiodą… a on je pożera… Któż jego ofiary policzy? Waćpani może słyszałaś ich imiona… ale obok znajomych, trzykroć tyle zapomnianych… Król ma dziwne smaki i upodobania: kocha się dwa dni w atłasach, a gdy mu się one znudzą, gotów na łachmany polować… Ludzie wiedzą o trzech królowych z lewéj ręki, jabym ich naliczył dwadzieścia… Königsmarck jest jeszcze piękną, Spiegel nie jest wcale stara, księżna Teschen w łaskach… ale już wszystkie go znudziły. Szuka kogoby pożarł!
Dobry pan! łaskawy pan! – dodał śmiejąc się – wszakże zabawić się musi, wszak dla tego na świat przyszedł aby mu służyło wszystko; piękny jak Apollo, silny jak Herkules, lubieżny jak Satyr… a straszny jak Jupiter…
– Dlaczegóż mi to waćpan rozpowiadasz, – wybuchnęła oburzona Anna – maszże mnie za tak nizko upadłą, bym na skinienie pańskie dała się sprowadzić z drogi honoru! Waćpan mnie nie znasz! to obelga!!
Hoym patrzał z politowaniem na nią.
– Znam moją Annę, – rzekł z uśmiechem – lecz znam dwór, pana, ludzi co nas otaczają i urok jaki ich otacza. Gdybyś pani kochała mnie byłbym spokojnym…
– Alem przysięgała wam, to dosyć – odezwała się z dumą kobiéta – nie pozyskałeś serca, ale masz słowo. Takie kobiety jak ja nie łamią przysięgi…
– Łamały i takie dla blasku korony – rzekł Hoym – księżna Teschen jest wielką i dumną panią.
Anna ruszyła ramionami z pogardą.
– Mogę być żoną, nie chcę być kochanką – zawołała – sromu na czole nosić nie umiem.
– Srom! – rzekł Hoym – a! to piecze tylko chwilę, goi się rana i nie boli, choć piętno zostaje na wieki…
– Waćpan jesteś obrzydliwy, – przerwała kobiéta z gniewem. – Sprowadzasz mnie tutaj sam… i karmisz takiemi groźbami…
Wzruszenie nie dozwoliło jéj mówić dłużéj. Hoym się zbliżył z pokorą:
– Daruj mi – odezwał się – głowę straciłem, nie wiem co czynię i co mówię… to dzikie domysły i strachy… Jutro jest bal na dworze… Król pan rozkazał ci być na nim, zostaniesz przedstawioną królowéj. Mnie się zdaje – z cicha począł spuszczając oczy – waćpani możesz co zechcesz, nawet nie być piękną… Ja chętnie zakład przegram… Będzie ci łatwo stać się śmieszną… niezgrabną. U króla wiele waży elegancya, dowcip, żywość… cóż łatwiejszego jak okazać się zaniedbaną, niezręczną, milczącą, roztargnioną i tępą? Rysy twarzy to nic jeszcze… Drezno pełne jest pięknych kucharek… August jest wytwornym znawcą, wymaga wiele… Pani mnie rozumiesz?
Anna odwróciła się od niego w milczeniu wzgardliwém postępując ku oknu.
– Każesz mi więc grać komedyą dla ocalenia swojego honoru! – zawołała z uśmiechem ironicznym – ale ja nie cierpię fałszu. Waćpana honorowi nic nie grozi… Anna Konstancya Brockdorf nie jest jedną z tych kobiet co się na łaskę pańską biorą i dają spodlić dla garści brylantów. Nie masz się czego obawiać… bądź spokojnym… Litość mnie bierze nad wami! Ja na tym balu nie będę…
Hoym zamilkł i pobladł.
– Pani na balu tym być musisz; – rzekł głosem stłumionym: – tu nie idzie już o żadne dziecinne niebezpieczeństwo ale o głowę i fortunę, o przyszłość moją… Król kazał…
– A ja nie chcę! – odparła Anna.
– Sprzeciwisz się jemu! – spytał Hoym.
– Dlaczegóż nie, panem jest wszystkiego oprócz domu i rodziny, które do Boga należą… Cóż mi uczyni?
– A! wam nic – rzekł niespokojnie minister – nadto dla pięknych pań jest grzeczny; ale ja pójdę na Koenigstein, majątki nasze zabierze fiskus, rozdrapią faworyci: nędza, śmierć.
Zakrył sobie oczy rękami.
– Wy go nie znacie – szeptał cicho – on się uśmiecha i jaśnieje jak Apollo, ale jak bóg piorunów straszny… Nie przebaczył nigdy nikomu kto śmiał zwątpić że jest wszechmocnym. Pani będziesz na tym balu, lub ja zginę…
– A sądzisz pan, hrabio Hoym – odparła Anna – iż ta groźba waszéj zguby jest dla mnie tak straszną?
Ruszyła ramionami i poszła znowu do okna…
Hoym posunął się za nią blady.
– Na miłość Bożą, o sprzeciwieniu się woli króla mowy być nie może… zaklinam was.
Kończył te słowa gdy do drzwi zapukano żywo i służący wpadł zatrzymując się w progu. Minister brwi ściągnął i nasrożył się.
– Hrabina Reuss i Vitzthum!
Ściągnąwszy usta z gniewu, Hoym pośpieszył do progu; chciał służącego wysłać z odpowiedzią odmówną, gdy po za nim postrzegł piękną, wypogodzoną, arystokratycznych rysów twarz hrabinéj, a po za nią żywo szpiegujące go oczy siostry.
Zdawało mu się że o wczorajszym wypadku i o przybyciu żony jego, nikt jeszcze w mieście nie wiedział; odwiedziny dwóch tych pań przekonywały go na nieszczęście