Król chłopów. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Król chłopów - Józef Ignacy Kraszewski страница 15
Na dworze miał niewiast kilka, do których się dawniej zalecał, bo Rawa miał w obyczaju zawsze i wszędzie szukać niewiast, coby się na jego piękności poznać umiały.
W orszaku księżnej była piękna Zytka, z którą się już dawniej spotykał. Poszedł szukać jej po dworze. Gościnnie wszystkich towarzyszów króla przyjmowano, łatwo mu się więc było o Zytkę dowiedzieć. Wyszła przeciwko niemu wyzwana z na pół smętną, pół uradowaną twarzą, iż dawny wielbiciel tak pilno ją sobie przypomniał.
Zręczny Kochan począł od spowiadania się z tęsknicy swojej, od oświadczeń radości, iż znowu ją zobaczył.
Zytka, bardzo zalotnie wywijając kibicią, już nieco ociężałą, i rzucając figlarnemi oczyma, dziękowała uśmiechem.
Nie dowierzała zdradliwemu mężczyźnie.
Żarcikami swawolnemi zawiązała się rozmowa.
Kochan zamawiał ją w tany na przyszłe uroczystości, drożyła się nieco.
– Myśmy do was tu na wesele przybyli, a wy nas przyjmujecie coś kwaśną twarzą i chorobą.
Zytka głową potrząsała, poprawiając trefione włosy.
– Księżna nie w porę zachorowała – dodał Kochan – ale nie straszna to być musi choroba.
Trudno było z dziewczyny dobyć słowo, oglądała się dokoła ostrożnie, ludzi dużo przesuwało się, podsłuchiwało i chciało mięszać do rozmowy.
Kochan poszedł za nią do komnat na dole, gdzie pod ten czas nikogo z kobiet nie było.
– Jakeś na mnie łaskawa, powiedzże mi, co tu się u was dzieje? choroba prawdziwa, czy zmyślona?
– Naprzód, kto wam powiedział, żem ja na was łaskawa? – odparło dziewczę, niby obrażone.
Lecz gniew nie trwał długo, Kochan zblizka się przysuwał bardzo. Chłopiec był ładny i wszyscy wiedzieli, iż miał łaskę u króla.
– Księżna już od dawna chora – poczęła nareszcie rozdobruchana Zytka. – Nie może zapomnieć nieboszczyka… Straciła dziecię.
– Cóż znowu? – w żarty to obracając odezwał się Kochan. – Za umarłego żywego mieć będzie, a i dziecięcia nie poczeka długo.
Dziewczyna odwróciła się nadąsana, musiał przebłagiwać znowu. Lecz nie szło mu to trudno. Zytka opowiadać zaczęła.
– Boją bo się was tutaj bardzo – rzekła. – Wiemy, jacy wy jesteście i co u was kobieta, choćby i królowa, znaczy.
– Przecieżeśmy nie wilcy i nie zjadamy ich – odparł śmiejąc się Kochan – bo gdybyśmy je pożerali, jabym was pierwszą zjadł, tak mi jesteście do smaku.
Zytka się śmiała. Pochlebstwo, w jakimkolwiekbądź kształcie, choćby niezręcznie podane, pewien skutek wywiera. Dziewczyna, która z początku drożyła się z sobą, zaczęła być coraz milszą dla Kochana. Patrzała nań, uśmiechała się wyzywająco, nie wyrywała rąk, nie gniewała się, gdy ją, w imię dawnej znajomości, w pół obejmował. Znajdowała, że niewieścią cześć dostatecznie uchroniła, nie poddając się od razu. Usiedli przy sobie na ławie.
Kochan rozpoczął zaraz badanie na nowo.
– Co to jest królewnie?
Milczenie, poprzedzające odpowiedź, zapowiadało, że nie przychodziła ona łatwo.
– Królewna! – szepnęła Zytka, spuszczając oczy – ona, ona bo zamąż iść nie chce. Owdowiała niedawno, a – na waszego króla straszne tu rzeczy rozpowiadają.
– Kto? co? – zawołał oburzony Kochan – to są potwarze!…
Zytka, umiejąca podsłuchiwać bardzo zręcznie, wiedziała o historyi Amadejów, którą stara Agnes po cichu rozpowiadała.
– Potwarze! – rzekła wznosząc oczy na towarzysza – no, a ta krwawa sprawa z Amadejówną!
– Kłamstwo! – krzyknął Kochan, burząc się. – Król nasz nie winien!
Zytka mówić mu nie dała.
– Nie wiem – rzekła pośpiesznie – ale tu na dworze wasz pan ma nieprzyjaciół. Nastroili Margaretę przeciwko niemu, z tych wszystko, z tych i choroba…
Kochan się zachmurzył.
– Mocno chora? doprawdy chora? – zapytał.
– Chora i nie od wczorajszego dnia, ale od tego czasu, jak ojcu dać słowo musiała…
– A cóż będzie z weselem? – spytał Kochan.
– Pewnie poczekać na nie musicie – westchnęło dziewczę.
Rawa udać musiał, że mu szło o wesele to i skoki dla samego siebie tylko. Wzdychał, przymilając się do dziewczęcia.
Wybadał z niego usposobienie starej Agnes, nawet źródło historyi Amadejów u Pelarza. Zamówił sobie, gdzieby mógł się spotkać znowu, i poszedł do króla.
Lecz Kaźmirza już nie zastał w jego mieszkaniu; troskliwy o zabawienie gościa margrabia wziął go z sobą, aby się przypatrzył przygotowaniom do turnieju.
O naznaczeniu dnia wesela, które Kaźmirz chciał przyśpieszyć, rozmówiono się krótko. Samowolny król stary, nie zważając na córki chorobę, chciał je koniecznie w dniu św. Małgorzaty, imiennym księżnej, odprawić. Pozostało dosyć czasu, aby się przygotować, przekonać i ozdrowieć mogła.
Kaźmirz musiał przyjąć postanowienie przyszłego teścia i czekać św. Małgorzaty. Tymczasem nie szczędzono nic, aby koronowanego gościa i towarzyszów jego zabawić.
Miasto przybrało świąteczną powierzchowność. W rynku ustawiono stoły dla ludu, muzyki grały na gankach wież i bramach. Poczty świetne przeciągały ulicami. Na zamku miała być uczta i turnieje, wieczorem śpiewy i tany.
Tego wymagał obyczaj dla gościa, choć choroba Małgorzaty wszystkim chmurzyła oblicza. Nie miała ona jeszcze groźnego charakteru i spodziewał się król, że wypoczynek, uspokojenie, jutro pozwolą księżnie ukazać się na pokojach.
Kaźmirz, zmuszony udawać wesele, niespokojnym był mocno. Gdy się nie zmuszał do okazywania radości, nagle stawał zadumany i jak kamienny. Napróżno margrabia Karol usiłował go rozerwać.
Plac do turnieju obwiedziony już był sznurami, sędziowie wybrani, tarcze mających się spotykać powywieszane. Oba z margrabią obeszli go, wiodąc za sobą nieodstępny dwór, ale król polski zdawał się mało zajmować rycerską tą zabawą. Wrócili wkrótce oba do mieszkań margrabiego, gdzie sam na sam spocząć i rozmówić się mogli. Kaźmirz żądał tej rozmowy.
Karol żywy i niecierpliwy, który z trudnością usiedzieć mógł w miejscu i na chwilę powstać bezczynnym, wprowadziwszy Kaźmirza do izby, którą