Stara baśń. Józef Ignacy Kraszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stara baśń - Józef Ignacy Kraszewski страница 22

Stara baśń - Józef Ignacy Kraszewski

Скачать книгу

łąka, moczary czy pola. Mówiła do niego trawa, co rosła pod stopami, pochylenie gałęzi, mech, który na drzewach rosnął196, krzewy, co las podszywały. Lot ptaków uczył go nawet i zwierz, którego płoszyli, i kierunek, w jakim on od nich uciekał.

      Ku południowi już wjechali na łąkę szeroką, której środkiem płynął strumień. W dali, na podniosłym nieco brzegu, widać było dwór obszerny z zagrodą i dym nad nim.

      Ujrzawszy domostwo, stary dobył rogu i zatrąbił raz, drugi i trzeci. Jechali tymczasem, coraz się zbliżając ku zagrodzie, około której mnóstwo roiło się ludzi.

      Jeden z nich, konia bez uzdy z łąki porwawszy, skoczył nań i rękami go poganiając z obu stron szyi, a trzymając się grzywy, wybiegł naprzeciw starego – popatrzał na Wisza i szybko nazad popędził.

      Znać, że i tu mało kto w gościnie bywał, bo czeladź u wrót cisnęła się ciekawa, a zza tynu197 widać było bielejące niewiast namitki198. Jeszcze nie dojechali do zagrody, gdy we wrotach ukazał się słuszny199 mężczyzna, odziany po domowemu, koszula na wierzch, w lekkim przyodziewku na ramiona narzuconym. Gęsty, jasny włos spływał mu na ramiona, młoda bródka zarastała rzadko rumiane lice, które się śmiało dużymi, niebieskimi oczyma. Rękami z dala już witał przybywającego, weseląc się gościem, stary mu też słał pozdrowienie, a nie dojeżdżając do wrót, konia wstrzymał i zsiadł z niego.

      – Bywajcie mi w dobrą godzinę, gospodynie200 miły – wołał młody gospodarz. – Takiego gościa, jak stary Wisz, nigdy się moja chata nie spodziewała.

      To mówiąc, z poszanowaniem, jak do ojca zbliżył się do starego i rękę mu chciał całować.

      – Rad wam jestem jako słońcu! – mówił dalej wesoło. – Ale się i smucę też, bo zamiast stare kości trząść do młodego Domana, mój ojcze, nakazałbyś do niego, to by się u drzwi twych stawił.

      – Zachciało się też i staremu świata zobaczyć a popatrzeć, czy się tam co na nim nie zmieniło – odezwał się Wisz.

      Uściskali się i pod rękę go ująwszy, wiódł Doman do świetlicy. I tu dwór stał w obejściu, dokoła zabudowany w prostokąt, z szopami razem i chlewami. Znać tylko było młodego gospodarza, który pragnie, aby mu się w oczach domostwo śmiało, bo ściany były wybielone i podsienie ostawione słupkami misternymi. Na nich gdzieniegdzie wiązki ziela wonnego wisiały: macierzanka, dziewanny i cząbry. Niewiast cale201 widać nie było, bo się te przed obcym kryły… Izba też, do której weszli, czysta była i schludna, a znać w niej niewiasty nie gospodarzyły, bo ognisko w pośrodku z kamieni ułożone było wygasłe. W kącie skórą wilczą zasłane widać było łoże, po ścianach łuki, miecze, proce, rogi zwierząt i skóry z nich świeżo zdarte. Na stole leżał chleb biały, którym się rozłamali, i Doman starca naprzód posadził, sam stojąc przed nim. Ledwie go skłonił, by usiadł przy nim podle202. W oczach wesołego gospodarza żywa malowała się ciekawość, ale z pytaniem nie spieszył. Wisz też zrazu o gospodarstwie mówił i lesie. Wtem miód podał chłopak, gospodarz przepił do gościa.

      Sami jedni w izbie byli.

      – Jużeście to zgadli – odezwał się stary – żem przybył tu nie darmo – a ja wam powiem, że z wieścią niedobrą. Źle a coraz nam się gorzej dzieje.

      – To róbmy tak, aby lepiej było – odparł Doman.

      – Wkrótce mirów, wieców i nas kmieci, i starego obyczaju nie stanie – mówił Wisz z wolna – pójdziemy w pęta wszyscy.

      Mówią tak ludzie, iż w starych głowach lęgnie się narzekanie jak kwas w starych statkach203 – ale osądzicie sami, czy się to bez jaja wylęgło.

      Kneź i Leszki wszystkie za wolnych już nas ludzi nie mają. Kmiecie i władyki, co się na tej ziemi urodzili, z czernią204 idą na równi z niewolnikami. Rabów205 z nas czynić chcą. Odgrażają się, tępią jak pszczoły, gdy ul do dna chcą wyprzątnąć i gnilca w nas szukają. Chwostek nad Gopłem dokazuje. Dwa dni temu sprosił kmieci na ucztę do siebie, dali im jakiegoś duru w napoju, Niemka go tam syci na naszą zgubę. Wśród uczty jęli się gryźć i bić między sobą, niemal wszyscy się wymordowali. Trupy Chwostek do jeziora kazał powrzucać jak padło206. U Samona dziewkę hożą zabrano gwałtem, a kneziowa pani dała ją mężowi na zabawę. Po zagrodach tłuką się207 smerdy jego i gwałty czynią, zabierają ludzi, niewiastom nie dają pokoju. Nikt nie pewien ani chaty, ani pola, ani komory, ani dzieci. Mamyż my to tak cierpieć208 i po niewieściemu jak baby z płaczu zawodzić, ręce łamać? Mów, Domanie.

      Domanowi lice płonęło, wargi się trzęsły, hamował się, milczał, a gdy stary dokończył, rzekł:

      – Hej, hej! Dawno bo należało na to gniazdo osie iść i nogami je stratować.

      – Słowo się prędko rzecze, Domanie – zawołał stary – a rękom to nie tak łatwo. Twardo siedzi to gniazdo, do stołba przylepłe209.

      – A stołb też pono210 nie duchy stawiły z kamienia, ale ludzie, to też go ręce ludzkie wywrócić mogą – rzekł Doman.

      – Nie mów tak – odezwał się Wisz. – O stołba początku nikt nie wie. Stał już za praszczurów211 naszych. To pewna, że lud, co go stawił, nie nasz był i znikł z tej ziemi.

      Doman zmilczał.

      – Nam we dwu – dodał stary – nie rozsądzać o tym, ale poczynać coś trzeba gromadą, a dzieci ratować.

      Spojrzał na młodego gospodarza, który też oczów jego szukał.

      – Trzeba rozesłać wici po kmieciach i władykach, a zwołać starszyzny wiec walny. Niech się miry nasze i opola zbiorą, zaczniemy my, pójdą zatem drudzy.

      – Wasze słowo za rozkaz stanie – rzekł Doman. – Niech niosą wici – ano, mówić mi dozwolicie. Kogo wołać i kędy212? Wiecie to dobrze, że Chwostek ma swoich i między kmieciami, że Leszki się rozrodziły i poswatały, a jest ich siła, że my nie sami… Trzeba więc ostrożnie i cicho wprzód języka dostać213, wprzód się może rozsłuchać i obliczyć, nim z garstką wystąpimy, bo nas zduszą.

      – Nie inaczej i ja myślałem – odezwał się Wisz. – Wiem ci to dobrze, że nie zbywa Chwostkowi na druhach i że między naszymi też znajdują się z nim pobratani; ale i to wiem, Domanie, że własny jego

Скачать книгу


<p>196</p>

rosnął – dziś popr. forma 3.os.lp: rósł. [przypis edytorski]

<p>197</p>

tyn – ogrodzenie z gałęzi a. pni drzewnych. [przypis edytorski]

<p>198</p>

namitka – chusta osłaniająca szyję i podbródek, wiązana na czubku głowy, noszona daw. przez kobiety; podwika. [przypis edytorski]

<p>199</p>

słuszny – tu: słusznego wzrostu i postury; wysoki i postawny, barczysty. [przypis edytorski]

<p>200</p>

gospodynie – panie (jako tytuł oznaczający nie tylko szacunek, ale i stosunek podwładnego do władcy); W. od M.: gospodyn a. gospodzin (archaizacja). [przypis edytorski]

<p>201</p>

cale (daw.) – wcale. [przypis edytorski]

<p>202</p>

podle – podług, wedle, obok. [przypis edytorski]

<p>203</p>

statki (daw.) – naczynia. [przypis edytorski]

<p>204</p>

czerń – tu: pospólstwo. [przypis edytorski]

<p>205</p>

rab (daw.) – niewolnik, sługa. [przypis edytorski]

<p>206</p>

padło – padlina. [przypis edytorski]

<p>207</p>

tłuc się po zagrodach – jeździć od zagrody do zagrody. [przypis edytorski]

<p>208</p>

cierpieć – tu: znosić. [przypis edytorski]

<p>209</p>

przylepły – dziś: przylepiony. [przypis edytorski]

<p>210</p>

pono (daw.) – podobno; przecież. [przypis edytorski]

<p>211</p>

praszczur (daw.) – przodek. [przypis edytorski]

<p>212</p>

kędy (daw.) – gdzie. [przypis edytorski]

<p>213</p>

dostać języka – wypytać. [przypis edytorski]