Lalka. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Lalka - Болеслав Прус страница 16
Wszyscy ją opuścili, z wyjątkiem – hrabiny Karolowej, która, kiedy wezbrał jej zły humor, przychodziła tu i szeroko zasiadłszy na kanapie, prawiła wśród westchnień:
– Tak, droga Belciu, musisz przyznać, że popełniłaś kilka błędów nie do darowania. Nie mówię o Wiktorze Emanuelu, bo tamto był przelotny kaprys króla trochę liberalnego141 i zresztą bardzo zadłużonego. Na takie stosunki trzeba mieć więcej – nie powiem: taktu, ale – doświadczenia – ciągnęła hrabina, skromnie spuszczając powieki. – Ale wypuścić czy – jeśli chcesz – odrzucić hrabiego Saint-Auguste, to już daruj!… Człowiek młody, majętny, bardzo dobrze, i jeszcze z taką karierą!… Teraz właśnie przewodniczy jednej deputacji142 do Ojca świętego i zapewne dostanie specjalne błogosławieństwo dla całej rodziny, no a hrabia Chambord143 nazywa go cher cousin144… Ach, Boże!
– Myślę, ciociu, że martwić się tym już za późno – wtrąciła panna Izabela.
– Alboż ja chcę cię martwić, biedne dziecko! I bez tego czekają cię ciosy, które ukoić może tylko głęboka wiara. Zapewne wiesz, że ojciec stracił wszystko, nawet resztę twego posagu?
– Cóż ja na to poradzę?
– A jednak ty tylko możesz radzić i powinnaś – mówiła hrabina z naciskiem. – Marszałek nie jest wprawdzie Adonisem145, no – ale… Gdyby nasze obowiązki były do spełnienia łatwe, nie istniałaby zasługa. Zresztą, mój Boże, któż nam broni mieć na dnie duszy jakiś ideał, o którym myśl osładza najcięższe chwile? Na koniec, mogę cię zapewnić, że położenie pięknej kobiety, mającej starego męża, nie należy do najgorszych. Wszyscy interesują się nią, mówią o niej, składają hołdy jej poświęceniu, a znowu stary mąż jest mniej wymagający od męża w średnim wieku…
– Ach, ciociu…
– Tylko bez egzaltacji, Belciu! Nie masz lat szesnastu i na życie musisz patrzeć serio. Nie można przecie dla jakiejś idiosynkrazji146 poświęcić bytu ojca, a choćby Flory i waszej służby. Wreszcie pomyśl, ile ty przy twym szlachetnym serduszku mogłabyś zrobić dobrego rozporządzając znacznym majątkiem.
– Ależ, ciociu, marszałek jest obrzydliwy. Jemu nie żony trzeba, ale niańki, która by mu ocierała usta.
– Nie upieram się przy marszałku, więc baron…
– Baron jeszcze starszy, farbuje się, różuje i ma jakieś plamy na rękach.
Hrabina podniosła się z kanapy.
– Nie nalegam, moja droga, nie jestem swatką, to należy do pani Meliton. Zwracam tylko uwagę, że nad ojcem wisi katastrofa.
– Mamy przecie kamienicę.
– Którą sprzedają najdalej po św. Janie, tak że nawet twoja suma spadnie.
– Jak to – dom, który kosztował sto tysięcy, sprzedadzą za sześćdziesiąt?…
– Bo on nie wart więcej, bo ojciec za dużo wydał. Wiem to od budowniczego, który oglądał go z polecenia Krzeszowskiej.
– Więc w ostateczności mamy serwis… srebra… – wybuchnęła panna Izabela załamując ręce.
Hrabina ucałowała ją kilkakrotnie.
– Drogie, kochane dziecko – mówiła łkając – że też właśnie ja muszę tak ranić ci serce!… Słuchaj więc… Ojciec ma jeszcze długi wekslowe, jakieś parę tysięcy rubli. Otóż te długi… uważasz… te długi ktoś skupił… kilka dni temu, w końcu marca. Domyślamy się, że to zrobiła Krzeszowska…
– Cóż za nikczemność! – szepnęła panna Izabela. – Ale mniejsza o nią… Na pokrycie paru tysięcy rubli wystarczy mój serwis i srebra.
– Są one warte bez porównania więcej, ale – kto dziś kupi rzeczy tak kosztowne?
– W każdym razie spróbuję – mówiła rozgorączkowana panna Izabela. – Poproszę panią Meliton, ona mi to ułatwi…
– Zastanów się jednak, czy nie szkoda tak pięknych pamiątek.
Panna Izabela roześmiała się.
– Ach, ciociu… Więc mam wahać się pomiędzy sprzedaniem siebie i serwisu?… Bo na to, ażeby zabierano nam meble, nigdy nie pozwolę… Ach, ta Krzeszowska… to wykupywanie weksli… co za ohyda!
– No, może to jeszcze nie ona.
– Więc chyba znalazł się jakiś nowy nieprzyjaciel, gorszy od niej.
– Może to ciotka Honorata – uspokajała ją hrabina – czy ja wiem? Może chce dopomóc Tomaszowi, ale zawieszając nad nim groźbę. Lecz bądź zdrowa, moje kochane dziecię, adieu147…
Na tym skończyła się rozmowa w języku polskim, gęsto ozdobionym francuszczyzną, co robiło go podobnym do ludzkiej twarzy okrytej wysypką.
VI. W jaki sposób nowi ludzie ukazują się nad starymi horyzontami
Początek kwietnia, jeden z tych miesięcy, które służą za przejście między zimą i wiosną. Śnieg już zniknął, ale nie ukazała się jeszcze zieloność; drzewa są czarne, trawniki szare i niebo szare: wygląda jak marmur poprzecinany srebrnymi i złotawymi nitkami.
Jest około piątej po południu. Panna Izabela siedzi w swoim gabinecie i czyta najnowszą powieść Zoli148: Une page d’amour149. Czyta bez uwagi, co chwilę podnosi oczy, spogląda w okno i półświadomie formułuje sąd, że gałązki drzew są czarne, a niebo szare. Znowu czyta, spogląda po gabinecie i półświadomie myśli, że jej meble kryte błękitną materią i jej niebieski szlafroczek mają jakiś szary odcień i że festony białej firanki są podobne do wielkich sopli śniegu. Potem zapomina, o czym myślała w tej chwili, i pyta się w duchu: „O czym ja myślałam?… Ach, prawda, o kweście wielkotygodniowej…” I nagle czuje ochotę przejechania się karetą, a jednocześnie czuje żal do nieba, że jest takie szare, że złotawe żyłki na nim są tak wąskie… Dręczy ją jakiś cichy niepokój, jakieś oczekiwanie, ale nie jest pewna, na co czeka: czy na to, ażeby chmury się rozdarły, czy na to, ażeby wszedł lokaj i wręczył jej list zapraszający na wielkotygodniową kwestę? Już taki krótki czas, a jej nie proszą.
Znowu czyta powieść, ten rozdział, kiedy podczas gwiaździstej nocy p. Rambaud naprawiał zepsutą lalkę małej Joasi. Helena tonęła we łzach bezprzedmiotowego żalu,
141
142
143
hrabia Chambord (1820–1883) – potomek rodu Bourbonów, wnuk Karola X, pretendent do tronu francuskiego, znany pod imieniem Henryka V. [przypis redakcyjny]
144
145
146
147
148
Zola Emil (1840–1902) – znakomity powieściopisarz francuski, twórca naturalizmu w literaturze. [przypis redakcyjny]
149