Wiedźma. Eliza Orzeszkowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wiedźma - Eliza Orzeszkowa страница 2
– Spóźniłyście się z robotą… poraby już do chaty wracać i wieczerzać…
Bez zadziwienia, śmiało, trochę szepleniąc i głową trzęsąc, baba odpowiedziała:
– Nie można jeszcze, pani drogieńka, oj, nie można…. trzeba dziś pół morga skończyć, żeby tam niewiadomo co, trzeba, bo tak kazali…
– Kto kazał?
Głową na dwór wskazała.
– A wakomon!
– Czy to nie na swojem żniecie?
– Na swojem! – zadziwiły się, oj, Bożeż mój, Boże, gdzież te swoje? Niema, pani drogieńka, niema ani kawałeczka… Ze dworu pod kartofle i pod len troszkę dali, na odrobotek. Pszenicę my już pleli, a teraz żniemy. Pół morga zżąć kazali…. nie tak to na trzy i wiele, tylko, że jedna stara, druga mała, z trzeciej tak samo robotnica nie tęga…. to ot tak, i nocka na polu zastała…
– A dlaczegóż z mołodycy robotnica nie tęga? – zapytałyśmy żartobliwie.
Kobieta z pomarszczeniem czołem i płomiennemi oczami, trochę z zawstydzeniem, trochę z niechęcią twarz odwróciła. Baba za to, z sierpem u piersi i brodą na dłoni, natychmiast zagadała:
– Oj, pani drogieńka, nieszczęśliwa ona! taka nieszczęśliwa, że już niewiadomo, za co Pan Bóg najwyższy takie jej dał nieszczęście! Dziewka z niej pracowita była, każda robota, bywało, pali się jej w rękach… Ale teraz ochoty do niczego nie ma…. jak o swojem nieszczęściu zamyśli się, tak ze spuszczonemi rękami nad robotą stoi…
Ta, o której mówiła, z ponurem wejrzeniem, niecierpliwie, za rękaw koszuli ją pociągnęła.
– Chadźmo, mamo, chadźmo! już nie rano! – Baba trąciła ją łokciem.
– A cicho-że! – zaszepleniła z takim gniewem, że aż jej małe oczy, wśród niezliczonych zmarszczek, zielonawo błyskały. – Co ty mnie z panią gadać przeszkadzasz! Widzisz, jaka znalazła się! Chadźmo! chadźmo! Idzi siabie do wszystkich czartów!
O, nie była wcale słodką ta staruszka!
– Czy to wasza córka?
– A córka! Żeby świat takich pahanych córek nie widział! Dwa razy już szła ode mnie i dwa razy powracała… Rok i dwanaście niedziel z każdym mężem przeżyła i czart jego duszę brał…
Niezrażona, młoda kobieta zaszeptała znowu:
– Chadźmo, mamo, chadźmo kończyć!…
– Idzi ze wszystkiej głowy….
– Jak nazywacie się?
– Słaboszycha, pani drogieńka, Maksyma Słabosza, co kiedyś we dworze za lokaja służył, żonka…
Z temi słowy żywo posunęła się ku nam i z przykrą uniżonością, z rodzajem umizgów na zgrzybiałej twarzy, które i płacz i śmiech udawać usiłowały, w ręce całować nas zaczęła. Wzamian córka jej stała wyprostowana, ponura, na wszystko obojętna.
– Chadźmo, mamo! – raz jeszcze powtórzyła, – a to tatko z miasteczka powróci i nie będzie miał czem powieczerzać!
Uwaga ta wywołała na starą wpływ niespodziany. Aż zatrzęsła się cała od niej i, szybko na zagon wracając, mówiła:
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.