Cnotliwi. Eliza Orzeszkowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cnotliwi - Eliza Orzeszkowa страница 16

Cnotliwi - Eliza Orzeszkowa

Скачать книгу

chciej pani zatem udając się dla ich przyjęcia na ulicę N. do domu N. przywieźć z sobą jakiego wiarogodnego świadka, któryby wyznanie moje przeniósł na papier, i świadectwem swem mógł stwierdzić prawdę przed światem.”

      – Podpisu niema, rzekła pani Starowolska, ale charakter pisma jest ten sam, jaki był na owej kartce znalezionej wraz z Anielką.

      – Pani więc życzysz sobie zapewne abym ja był tym świadkiem którego wzywa mająca czynić zeznania kobieta. Bardzo chętnie służyć pani będę.

      – Po tysiąc razy dziękuje ci szanowny panie, zawołała stara kobieta wyciągając rękę do gościa swego; tegom się spodziewała po tobie! Czyjeż ucho godniejsze jest posłyszeć ważną tajemnicę, i czyjeż nazwisko wiarogodniej stwierdzi przed światem treść tej tajemnicy jeśli nie samego pana Gaczyckiego.

      – Pochlebiasz mi pani w wielkiej na mnie łaskawości swojej, wymówił pan Edward z ukłonem.

      – Stara jestem i niezdolna mówić nieprawdy, odpowiedziała z powagą pani Starowolska – ale wierz mi pan, że nauczyłam się szczerze cię szanować od owej pamiętnej dla mnie historji z tą umierającą z głodu rodziną, którą pan podźwignąłeś z nędzy i upodlenia…

      Po bladych policzkach pana Edwarda przemknął rumieniec lekki.

      – Nie mówmy pani o tem; to był fakt tak prosty! Pani wzięłaś mię tylko do spółki w swych dobrych czynach.

      – I z radością wyznaję że jesteś pan dobrym spólnikiem, i dzielnie mi pomagasz. Ale ponieważ zaczęliśmy mówić o tem, mam prosić pana o podanie mi pomocy jeszcze w jednym względzie.

      Pan Edward skłonił się uprzejmie.

      – Wiesz pan o tem, że mam fundusz bardzo mierny, lubo zupełnie wystarczający na me skromne potrzeby. Lecz zaspokojenie potrzeb własnych, toć nie wszystko jeszcze! tyle jest biedy ludzkiej w około, a tak mało mogę jej przyjść z pomocą! Otóż wpadłam na pewien pomysł. Zostały mi dotąd przechowane jako pamiątka pewne klejnoty rodzinne, które, zdaje mi się, muszą mieć znaczną wartość. Postanowiłam je spieniężyć – i lubo nie bez przykrości rozstanę się z przedmiotami które uważałam dotąd za pamiątkowe i święte, ale zato ze sprzedaży ich utworzy się choć mały kapitalik dla moich biednych, z którego czerpać będą mogli po trochu. Chcę więc prosić cię łaskawy panie abyś zajął się spieniężeniem przedmiotów o których mówię… Mnie starą mogliby kupcy oszukać, a na tem straciliby moi biedni… Przebacz pan jeśli go zbyt utrudzam…

      Kończąc swe słowa stara kobieta patrzyła na swego gościa z rodzajem nieśmiałości, ale obojętne oczy pana Edwarda stawały się coraz mniej obojętne. Skłonił się znów, i rzekł niemal z zapałem:

      – Daj mi pani jakie zlecenie do Abissynji albo Indij wschodnich, a pojadę aby jej usłużyć!

      Pani Starowolska powstała, wyraźnie ucieszona, przeszła do swej sypialni, i niebawem wróciła niosąc parę safjanowych pudełek. Edward otworzył je, i ujrzał w jednem cenny pierścień z wielkim soliterem, w drugiem broszę i kolce szmaragdowe, w staroświeckiej oprawie, i przyozdobione dość dużemi brylantami.

      – To śliczne i cenne są rzeczy! wyrzekł pan Gaczycki, pani weźmiesz za nie znaczną summę!

      – Doprawdy! o jakżem rada! zawołała pani Starowolska; lubo z innej strony, dodała po lekkiem wahaniu się, są to przedmioty na których, lubo ich nie używałam oddawna, wzrok mój lubił zatrzymywać się często. Promienie tych dyamentów były niby łańcuchy przywodzące ku mnie wspomnienia chwil dawno ubiegłych, porannych mego życia. Kolce te i broszę otrzymałam z rąk mojej matki w dniu, gdym po raz pierwszy w świat występowała; ona miała je dane sobie przez babkę moją w tenże sam sposób. Pierścień zaś z soliterem ofiarował mi narzeczony, później mąż mój, w przeddzień ślubu naszego. I wyznam panu, że ile razy w podeszłych już latach patrzyłam na brylant ten, zawsze przed oczami memi stawała szlachetna twarz człowieka, który był jedyną miłością mego serca… Miałam niegdyś córkę jedynaczkę, i marzyłam, że kiedyś włożę jej na palec pierścień ojcowski wtedy, gdy włos jej ślubnym będę wieńczyła kwieciem. Umarła… Anielka sierota – klejnotów nie potrzebuje. Niech więc pamiątka moja najdroższa posłuży za wsparcie niedoli bliźniego.

      Przestała mówić, i w oczach jej podniesionych w górę błysnęła powstrzymywana łza.

      Oczy zaś patrzącego na nią pana Edwarda przestały całkiem być obojętne, i zamgliły się szczerem uwielbieniem.

      – I nie jednego bliźniego niedolę wesprzesz pani tą ofiarą swoją, wymówił; bo jestem pewny, że przedmioty te sprzedadzą się drogo – naprzód dla tego, że same przez się piękne i cenne, a potem staroświeckie klejnoty właśnie wchodzą w modę. Pozwolisz pani, dodał z nowym a głębokim ukłonem, abym do summy otrzymanej przez panią ze sprzedaży jej djamentów, dołączył ze swej strony drugą podobnąż summę, i abyśmy tym sposobem utworzyli kapitał, którym będziemy obracali wspólnie na korzyść bliźnich…

      Pani Starowolska z serdeczną czułością popatrzyła na swego gościa.

      – Nie mam prawa odrzucać podobnej współki, wyrzekła.

      – Pani lubisz przedewszystkiem wspierać doraźnie niedolę ludzką, ciągnął pan Edward; ja zaś patrzę w przyszłość, i pragnę chronić od nieszczęść młode pokolenie, oświatą. Będziemy więc wynajdywali rodziny potrzebujące naszych wspierających dłoni; pani będziesz od nędzy i moralnego upodlenia ratowała starych i niedołężnych – ja młodym źródła oświaty otworzę…

      Dziwnie wypiękniała i wyszlachetniała twarz pana Gaczyckiego, gdy to mówił; wydawał się innym zupełnie człowiekiem. Nie był już sztywnym, ani dumnym, ani obojętnym – i można było patrząc nań wtedy odgadnąć, iż wypowiadał myśli swe o tem, co wedle słów jego, wyrzeczonych do Wandy w czasie przechadzki: „Posiadało wartość gruntowną i niezmienną, bo było ukochanem z myślą rozumną i celem świadomym siebie”.

      Pani Starowolska podała mu obie ręce w milczeniu, on ucałował je z synowską czułością.

      – A teraz, rzekła gospodyni domu, pójdźmy zacny panie do tej nieszczęśliwej, która nas wzywa.

      – A raczej pojedźmy, rzekł pan Edward; powóz mój stoi przed bramą pani mieszkania, i czeka na jej rozkazy.

      Byli już u progu, gdy z pękiem rezedy w rączkach wbiegła do pokoju Anielka.

      – Babuniu droga! zawołała czepiając się sukni opiekunki, przebacz żem bawiła tak długo w ogrodzie.

      Pani Starowolska pocałowała ją w czoło.

      – Weź książeczkę Anielciu, którą ci wczoraj dałam, i czytaj póki nie wrócę.

      – Dobrze, babuńciu, odrzekło dziecię, wezmę książeczkę i pójdę do ogrodu pod gruszkę; poczytam trochę, a potem zamknę oczy i postaram się zasnąć, może mi znowu mama się przyśni!…

      X

      W parę godzin potem na ustronny dziedziniec pani Strowolskiej zajechał piękny powóz pana Edwarda, a właściciel jego wyskoczywszy, pierwszy pomógł z uszanowaniem wysiąść zeń starej kobiecie.

      Potem

Скачать книгу