Cnotliwi. Eliza Orzeszkowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cnotliwi - Eliza Orzeszkowa страница 3

Cnotliwi - Eliza Orzeszkowa

Скачать книгу

pokoju ciemno już było zupełnie.

      Służąca rozświeciła w pokoju, i dołożyła drewek na kominek, które buchnęły żywym płomieniem. Uczyniwszy to miała odejść; ale zatrzymała ją niecierpliwym gestem chora.

      – Idź przed bramę, i zobacz czy mąż mój wraca – wyrzekła z trudem.

      Sługa wyszła, a po kilku minutach wróciła i przechodząc przez pokój rzekła:

      – Mąż pani wraca.

      Na te słowa drżące palce chorej przestały szarpać suknię, podniosły się w górę, i z chorobliwym pośpiechem zaczęły poprawiać szeroką listwę czepka, i przygładzać pasma włosów nad czołem. Potem przesunęły się po fałdach bluzy, układając je z całą możebną symetrją, i odwinęły starannie mankiety rękawów. Przy tych czynnościach żywo błyskała na palcu złota obrączka ślubna, zapadłe, zagasłe oczy nieszczęśliwej, błysnęły.

      III

      Ktoby po wyrzeczonych do tej czterdziestoletniej i schorowanej kobiety słowach: „Mąż pani wraca”, spodziewał się ujrzeć podobnego do niej wiekiem i powierzchownością mężczyznę, zdziwiłby się niesłychanie na widok wchodzącego.

      Zdawało się że razem z nim do posępnego pokoju wpłynęła struga młodości i życia.

      Wyglądał na lat najwięcej trzydzieści; gęste ciemne włosy mnóstwem pierścieni otaczały kształtne czoło, ciemne wielkie oczy ciskały iskry z pod długich rzęsów. Wzrost miał średni, cerę gorącej, śniadej bladości, profil twarzy o regularnych grekich zarysach. Pod ręką niósł dużą tekę pełną papierów.

      Zaledwo drzwi zamknęły się za wchodzącym, chora kobieta wyprostowała na fotelu leżącą dotąd postać, chorobliwe rumieńce wystąpiły na jej żółte policzki.

      – A przecież, przecież wracasz, Auguście! zawołała cierpko; sądziłam że dziś nie będę już miała honoru widzenia pana!

      Mężczyzna położył tekę na stole, i siadając odrzekł spokojnie:

      – Wróciłem dziś później niż zwykle, bo miałem w biórze pilną pracę, której nawet część nie skończoną przyniosłem do domu, aby ją w nocy ukończyć.

      Kobieta zaśmiała się głośno, ostro.

      – Praca! praca! – zawołała, to tylko wymówka, aby w domu nie siedzieć, aby mnie widzieć jak najmniej! Zapewne znalazłeś za domem milsze jakie od mego towarzystwo, w którem ci czas przyjemnie upływa! Co? mówże! nie żenuj się! – męcz mię, morduj, zabijaj do reszty!

      Głos jej drżał i chrypł coraz bardziej, zapadłe oczy błyskały i palce szarpały suknię.

      Po ustach młodego mężczyzny smutny przebiegł uśmiech, ale wzrok jego głęboki i łagodny spokojnie utkwił w rozognionej twarzy kobiety.

      – Anastazjo! – wyrzekł z wielkim spokojem, znowu dziś rozdrażnioną jesteś! – uspokój się, bo bardziej cierpieć będziesz!

      Cierpieć! cierpieć! krzyknęła kobieta; alboż mogą być większe cierpienia jak moje? alboż mogą być większe męki jak te, które ponoszę siedząc tu u komina, niedołężna i sama jedna, wtedy, gdy ty przecież chodzisz po świecie i spotykasz je, wszystkie strojnisie te i zalotnice, co to rade temu, że młode i nieszpetne, chciałyby wszystkich mężczyzn pociągnąć za ogonami swoich przebrzydłych sukien! Wieleś ich dziś widział, tych maseczek? – bardzo patrzyły na ciebie? cóż? – mówię nie żenuj się!

      Zaśmiała się znowu przykrym śmiechem. August nie odpowiadał, czoło na dłoń pochylił, i zamyślone oczy utkwił w przestrzeń. Anastazja wpatrywała się w niego rozognionym wzrokiem, i nowym miała wybuchnąć wyrzutem, gdy służąca wniosła przyrządy do herbaty, i postawiła je na stole przed kanapą.

      – Jak tu duszno! rzekł budząc się z zamyślenia mężczyzna, i zbliżył się ku oknu. – Anastazjo, czy pozwolisz otworzyć lufcik, aby wpuścić nieco świeżego powietrza?

      – Nie otwieraj! krzyknęła kobieta czyniąc gwałtowny gest obiema rękami – zawieje mię, będę kaszlać! Ty wiesz że powietrze mi szkodzi, i dla tego chcesz okno otwierać. Zapewne! miłoby ci było abym już raz umarła! Byłbyś młodym wdowcem! zrobiłbyś świetną partję! Pewno! pewno! chce się panu mieć młodą żoneczkę, zdrową i ładną, a postarzała od choroby i niedołężna niech sobie idzie ad patres, byle prędzej! Otwieraj lufcik! otwieraj! niech umrę! niech ci z drogi ustąpię i losu nie zawiązuję! Może nawet całe okno otworzysz – byle prędzej zabić mnie i pozbyć się niepotrzebnego grata!

      Mężczyzna słuchał tego potoku wyrazów z rękami założonemi na piersi. Zrazu brwi jego zsunęły się niecierpliwie i wargi zadrżały; ale w mgnieniu oka był znów spokojny jak wprzódy.

      Gdy Anastazja przestała mówić, przeszedł zwolna pokój, zbliżył się do zastawionego stołu, i zapytał całkiem spokojnym głosem:

      – Czy chcesz abym ci nalał herbaty?

      – A zdaje mi się! – zawołała ciągle wzburzona kobieta; czy może już nawet i szklanki herbaty żałujesz dla mnie? Masz słuszność! wszak żyję z twojej pracy, i nic ci nie wniosłam w dom oprócz choroby! Ale nie lękaj się! nie długo już będę korzystać z twojej wspaniałomyślności; ustąpię miejsca drugiej, która będzie miała zdrowe ręce do nalewania herbaty i tobie i sobie.

      August i tym razem nic nie odpowiedział, ale wargi jego silniej niż wprzód zadrżały i zbladły. Ze spokojem jednak i cierpliwością niezmąconą przystawił do fotelu Marji niewielki stoliczek, i umieścił na nim nalaną szklankę herbaty. Chora popatrzyła na nią.

      – Cóż to? zawołała, nalałeś mi czystej wody! wiesz że nie lubię lekkiej herbaty – ale odgadłam że mi jej żałujesz!

      August wziął szklankę, i dolał herbatniego odwaru.

      – A teraz dajesz mi czarną jak atrament! rzekła kobieta, usuwając podawaną sobie szklankę; chcesz mię w suchoty wpędzić! zapewne, od suchot prędzej umiera się niż od paraliżu!

      Tym razem ciemne oczy Augusta cisnęły iskrami. Nic jednak nie powiedział, tylko zawołał służącej.

      – Nalej dla pani herbaty – i zaczął milcząc przechadzać się po pokoju.

      I Anastazja umilkła – wodząc za nim oczami w których najrozmaitsze drgały wzruszenia gniewu, goryczy, żałości.

      – O czemże tak myślisz? czemu nie mówisz do mnie? – spytała po chwili z szyderstwem.

      August przeciągnął rękę po czole.

      – Zmęczony jestem, Anastazjo, wyrzekł powoli; miałem dziś wiele pracy i zmartwienia.

      – Zmartwienia? zawołała kobieta; cóż to? czy nie sercowe jakie nieszczęścia spotykają pana?

      Znowu gorzki uśmiech przebiegł usta mężczyzny.

      – Nie, odpowiedział spokojnie; miałem dziś zajście z naczelnikiem bióra, który wymagał odemnie

Скачать книгу