Bracia. Eliza Orzeszkowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bracia - Eliza Orzeszkowa страница 4
Gumiennemu aż łopatki latały od śmiechu.
– Łgał, panoczku, dalibóg łgał, dlatego pewno, że panoczek byłby za to na niego niekontent: wyjeżdża, i Pawełka namawia, aby z nim wyjechał…
Czoło Hornicza tak okryło się zmarszczkami, że nie było na niem najmniejszego miejsca gładkiego. Górkiewicz był jedynym z sąsiadów, z którym żył w stosunkach przyjacielskich. Pawełka poczytywał za wychowańca i prawie za członka rodziny. Pierwszy kłamał przed nim; drugi taił się z zamiarami już od dwóch miesięcy. Czy podobna? Wzruszył ramionami. Wszystko jest podobnem! Ale kipiał z niecierpliwości dowiedzenia się napewno, czy gumienny mówił prawdę.
Wychodził właśnie ze stodoły, kiedy w bramę dziedzińca wjeżdżała bryczka parokonna, a tuż za nią cwałował na zgrabnym koniku zgrabny chłopak. Jeździec wyprzedził bryczkę, zeskoczył z konia i, prowadząc go za uzdę, zbliżył się do Hornicza. Młody, przystojny brunet z twarzą bardzo roztropną i śmiałą, zdejmując czapkę, rzekł:
– Niech pan nie gniewa się, że zabawiłem tak długo…
Schyliwszy się, pocałował opiekuna i pryncypała w ramię, nieco powyżej ręki. Ten pocałunek fizycznie zabolał Hornicza. Chciał coś powiedzieć, ale bryczka stanęła już przed domem, i Górkiewicz wysiadł z niej i wszedł na ganek. Odwróciwszy się tedy od chłopaka, szybko poszedł ku domowi. W kilka minut potem znalazł się sam na sam z gościem w pokoju, który nosił nazwę jego gabinetu i był pełnym rachunków gospodarskich, książek, szkiców, obrazków, drobiazgów artystycznych, postarzałych i zakurzonych. Górkiewicz był blondynem przystojnym, młodszym od Hornicza, z wyrazem twarzy rozumnym i energicznym, teraz jednak zmieszanym. Hornicz bez żadnego wstępu rzekł do niego:
– Czy to prawda, Bolesławie, że wyjeżdżasz?
Po chwili przykrego milczenia Górkiewicz z żywością zaczął mówić:
– Wyjeżdżam, i nie mów mi już nic, bo wiem z góry, co powiesz. Przedewszystkiem zapytasz: dlaczego przed tygodniem powiedziałem ci, że nie pojadę? Ot, widzisz, z powodu głupiego wstydu… Tyleśmy o tem zawsze mówili, że nie mogłem odrazu zebrać się na odwagę. Zresztą tydzień temu rzecz nie była jeszcze pewną i dopiero przed dwoma dniami zawarłem umowę stanowczą… A jeśliby zamiar nie miał przyjść do skutku, wolałem, abyś nie wiedział, że go miałem.
– To jest, abym przez całe życie poczytywał cię za innego, aniżeli jesteś.
– Niech to będzie dowodem, jak wysoko cenię twój szacunek…
Hornicz z silnym blaskiem oczu zapytał:
– Jaką pensyę brać będziesz?
– Pięć tysięcy rocznie.
– Ileż wart dla ciebie mój szacunek: dwa, trzy, cztery tysiące? bo w każdym razie mniej niż pięć!
Górkiewicz zarumienił się.
– Bierzesz zawsze rzeczy zbyt tragicznie. Mówiłem ci nieraz, że jest to szczególną cechą twego charakteru, czy umysłu…
– Jest to istotnie szczególną cechą mego charakteru, czy umysłu, że sprzeczność czynów z zasadami wydaje mi się farsą, z której do łez śmiać się można.
Górkiewicz chodził po pokoju krokiem wzburzonym.
– Zasady – mówił – zasady! Mam je, tak samo, jak i miałem. Ale człowiek jest człowiekiem, i żadne zasady nie mogą oprzeć się takiemu życiu, jakie tu prowadzimy. Psie życie!
– Przepraszam cię, – przerwał z żywością Hornicz – życie jest psiem – na to zgoda; ale niema prawie takiego psa, któryby opuścił jednego pana dla drugiego z powodu szynki chudszej albo tłuściejszej.
– Gdyby miał rodzinę do wyżywienia, wychowania! Ja mam żonę i dzieci!
– Wielki Boże! – zawołał Hornicz – wkrótce posiadanie żony i dzieci udzielać będzie prawa zarzynania ludzi dla zdobycia ich sakiewek!
Górkiewicz z twarzą pałającą stanął przed sąsiadem.
– Mówisz mi ciągle impertynencye, których nie zniósłbym od kogo innego, ale od ciebie znoszę, bo byliśmy przyjaciółmi…
– Byliśmy przyjaciółmi! – zawtórował Hornicz.
– I stosunek przyjacielski z tobą bardzo mi dopomagał do znoszenia kłopotów, nudy i wszelkich nędz tego psiego życia… Więc nietylko zniosę, coś mi powiedział, ale jeszcze poproszę cię o przebaczenie. Namówiłem tego Pawełka, aby tam jechał ze mną…
– Naturalnie; – wtrącił Hornicz – byliśmy przyjaciółmi.
Górkiewicz, ciągle bardzo cierpliwy, mówił dalej:
– Taki chłopak roztropny i doskonale wyuczony gospodarstwa będzie mi tam bardzo użytecznym…
– Był mnie także użytecznym i w dodatku bardzo miłym, ale że pociągnąłeś go perspektywą3 karyery, to naturalne. On był moim wychowańcem, a ty prawie przyjacielem.
– Jesteś dziś gorzkim, jak pieprz hiszpański; ale się temu nie dziwię. W tej ciernistości, a zwłaszcza ciasnocie stosunków i warunków można zgorzknieć, kwaśnieć i nawet żywcem zgnić. Co mnie najbardziej znęciło do wyjazdu w owe dalekie strony, jest właśnie to, że będę mógł działać na szeroką skalę. Jestem przecież agronomem wykwalifikowanym i mam pasyę do gospodarstwa wielkiego, która na mojej małej Zaleśnie aż skwierczała, tak była dławioną. Tam, na przestrzeniach ogromnych i zaledwie napoczętych przez eksploatacyę, szeroko odetchnę piersią i znajdę sposobność do rozmachu ramion…
Hornicz ochłonął nieco z gniewu; siedział teraz z głową opartą na ręku, bardzo smutny.
– Działalność szeroka, oddech pełny – przemówił – to ponęty istotnie silne… Życzę ci powodzenia!
– Dziękuję; czy przebaczasz mi Pawełka?
Hornicz spokojnie odpowiedział:
– Samemu sobie tylko nie przebaczam, że, będąc starym wróblem, jeszcze raz złapałem się na plewy…
– Jakie? – zapytał Górkiewicz.
– Zasad twoich i wdzięczności tego chłopca.
Górkiewiczowi zaiskrzyły się oczy, przygryzł wargę i pochwycił czapkę ze stołu.
– Przyjadę jeszcze pożegnać się z tobą przed odjazdem. Dziś muszę być w kilku miejscach.
Hornicz wstał i, końcami palców dotknąwszy zaledwie dłoni, którą do niego wyciągnął był Górkiewicz, zapytał:
– A co będzie z Zaleśną?
– Wypuszczam
3