Potop. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Potop - Генрик Сенкевич страница 3

Potop - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

Aleksandra wraz z krewną swą panną Kulwiecówną siedziały w pośrodku, a dziewczęta po bokach na ławach; wszystkie kądziel32 przędły. Na potężnym kominie ze zwieszonym okapem paliły się kłody sosnowe i karpy33, to przygasając, to znów strzelając jasnym, wielkim płomieniem lub skrami, w miarę jak stojący wedle komina wyrostek przyrzucał drobniejszych brzeźniaków34 i łuczywa35. Gdy płomień strzelił jaśniej, widać było ciemne drewniane ściany ogromnej izby z nadzwyczaj niskim, belkowanym sufitem. U belek wisiały na niciach różnokolorowe gwiazdki uczynione z opłatków, kręcące się w cieple, a zza belek wyglądały motki czesanego lnu, zwieszające się na obie strony jakby tureckie zdobyczne buńczuki36. Cały niemal pułap był nimi założony. Po ścianach ciemnych błyszczały jakoby gwiazdy statki cynowe, większe i mniejsze, stojące lub poopierane na długich półkach dębowych.

      W głębi, przy drzwiach, kudłaty Żmudzin huczał gwałtownie żarnami37, mrucząc pod nosem pieśń monotonną, panna Aleksandra przesuwała w milczeniu paciorki różańca, prządki przędły, nic jedna do drugiej nie mówiąc.

      Światło płomienia padało na ich młode, rumiane twarze, one zaś z rękoma wzniesionymi ku kądzielom, lewą podszczypując len miękki, prawą kręcąc wrzeciona, przędły gorliwie jakby na wyścigi, surowymi spojrzeniami panny Kulwiecówny podniecane. Czasem też spoglądały na się bystrymi oczkami, a czasem na pannę Aleksandrę jakby w oczekiwaniu, rychło-li Żmudzinowi mleć zakaże i pieśń pobożną rozpocznie; ale z robotą nie ustawały i przędły, przędły; wiły się nici, warczały wrzeciona, migotały druty w ręku panny Kulwiecówny, a kudłaty Żmudzin w żarna huczał.

      Chwilami jednak przerywał robotę, widocznie coś się w żarnach psuło, bo jednocześnie rozlegał się jego gniewny głos:

      – Padłas!

      Panna Aleksandra podnosiła głowę jakby rozbudzona ciszą, która następowała po okrzykach Żmudzina; wówczas płomień oświecał jej białą twarz i poważne, błękitne oczy patrzące spod brwi czarnych.

      Była to urodziwa panna o płowych włosach, bladawej cerze i delikatnych rysach. Miała piękność białego kwiatu. Żałobna suknia dodawała jej powagi. Siedząc przed tym kominem, była tak w myślach pogrążona jak w śnie; zapewne nad dolą własną rozmyślała, gdyż losy jej były w zawieszeniu.

      Testament przeznaczał ją na żonę człowieka, którego nie widziała od lat dziesięciu, a że dobiegała dopiero dwudziestu, więc pozostało jej tylko niejasne wspomnienie dziecinne jakiegoś burzliwego wyrostka, który za czasu swego pobytu z ojcem w Wodoktach więcej z rusznicą38 po bagnach latał, niż na nią patrzył.

      „Gdzie on jest i jaki on jest teraz?” – oto pytania, które cisnęły się na myśl poważnej pannie.

      Znała go wprawdzie jeszcze z opowiadań nieboszczyka podkomorzego, który na cztery lata przed śmiercią przedsięwziął był daleką i trudną podróż do Orszy39. Otóż, wedle tych opowiadań, miał to być „wielkiej fantazji kawaler, choć gorączka okrutny”. Po owym układzie o małżeństwo dzieci, zawartym między starym Billewiczem a Kmicicem ojcem, miał ów kawaler przyjechać zaraz do Wodoktów akomodować40 się pannie; tymczasem wybuchła wielka wojna i kawaler zamiast do panny pociągnął na pola beresteckie41. Tam postrzelon, leczył się w domu; potem ojca schorzałego i bliskiego śmierci pilnował; potem znów była wojna – i tak zeszły owe cztery lata. Teraz od śmierci starego pułkownika upłynął już kawał czasu, a o Kmicicu słuch przepadł.

      Miała tedy o czym rozmyślać panna Aleksandra, a może tęskniła do nieznanego. W sercu czystym, właśnie dlatego, że jeszcze miłości nie zaznało, nosiła wielką gotowość do kochania. Iskry tylko trzeba było, żeby na tym ognisku rozpalił się płomień spokojny, ale jasny, równy, silny i jak znicz litewski nie gasnący.

      Więc niepokój ogarniał ją, czasem luby, a czasem przykry, i dusza jej ciągle zadawała sobie pytania, na które nie było odpowiedzi, a raczej dopiero miała nadejść z pól dalekich. Więc pierwsze pytanie było: zali42 on z dobrej woli ją zaślubi i gotowością na jej gotowość do kochania odpowie? W owych czasach układy rodzicielskie o małżeństwo dzieci bywały rzeczą zwykłą, a dzieci, choćby po śmierci rodziców, związane pod błogosławieństwem dotrzymywały najczęściej układu. W samym więc zaswataniu jej nie widziała panienka nic nadzwyczajnego, ale że dobra wola nie zawsze z obowiązkiem chodzi w parze, więc i ta troska obciążyła płową główkę panny: „Czy on mnie pokocha?” I potem już stado myśli opadło ją, jak stado ptastwa opada drzewa samotnie na rozległych polach stojące: „Ktoś ty jest? Jakiś jest? Żyw chodzisz po świecie? Czy może już gdzie tam poległeś?… Dalekoś ty? Czy blisko?…” Otwarte serce panny jak drzwi otwarte na przyjęcie miłego gościa, mimo woli wołało ku dalekim stronom, ku lasom i polom śnieżnym nocą przykrytym: „Bywaj, junaku! Bo nie masz nic gorszego w świecie nad oczekiwanie!”

      Wtem, jakby w odpowiedź wołaniu, z zewnątrz, właśnie z owych śnieżnych dalekości nocą pokrytych, doszedł głos dzwonka.

      Panna drgnęła, lecz oprzytomniawszy, wnet przypomniała sobie, że to z Pacunelów przysyłano każdego prawie wieczora do apteczki po leki dla młodego pułkownika; myśl tę potwierdziła panna Kulwiecówna mówiąc:

      – To od Gasztowtów po driakiew43.

      Nieregularny głos dzwonka targanego przy dyszlu brzmiał coraz wyraźniej; na koniec ucichł nagle, widocznie sanki zatrzymały się przed domem.

      – Obacz, kto przyjechał – rzekła panna Kulwiecówna do obracającego żarna Żmudzina.

      Żmudzin wyszedł z czeladnej, lecz po małej chwili pojawił się z powrotem i biorąc znów za drąg od żaren, rzekł z flegmą:

      – Panas Kmitas.

      – A słowo stało się ciałem! – wykrzyknęła panna Kulwiecówna.

      Prządki zerwały się na równe nogi; kądziele i wrzeciona pospadały na ziemię.

      Panna Aleksandra wstała także; serce jej biło jak młotem, na twarz występowały rumieńce, a po nich bladość; ale odwróciła się umyślnie od komina, żeby wzruszenia nie okazać.

      Wtem we drzwiach pojawiła się wyniosła jakaś postać w szubie44 i czapce futrzanej na głowie. Młody mężczyzna postąpił na środek izby i poznawszy, że się znajduje w czeladnej, spytał dźwięcznym głosem, nie zdejmując czapki:

      – Hej! A gdzie to wasza panna?

      – Jestem – odpowiedziała dość pewnym głosem Billewiczówna.

      Usłyszawszy to, przybyły zdjął czapkę, rzucił ją na ziemię i skłoniwszy się rzekł:

      – Jam

Скачать книгу


<p>32</p>

kądziel – pęk lnu, konopi lub wełny przygotowany do przędzenia. [przypis redakcyjny]

<p>33</p>

karpa – pniak i korzenie pozostałe po ścięciu drzewa. [przypis redakcyjny]

<p>34</p>

brzeźniak – gałązki brzozowe. [przypis redakcyjny]

<p>35</p>

łuczywo – smolne drzewo, używane do oświetlania lub na rozpałkę. [przypis redakcyjny]

<p>36</p>

buńczuk – drzewce zakończone kulą lub grotem, ozdobione końskim włosiem, symbol władzy wojskowej. [przypis redakcyjny]

<p>37</p>

żarna – daw. przyrząd do mielenia ziarna, składający się z dwóch trących o siebie kamieni. [przypis redakcyjny]

<p>38</p>

rusznica – ręczna broń palna o długiej lufie. [przypis redakcyjny]

<p>39</p>

Orsza – miasto we wsch. części dzisiejszej Białorusi, ok. 200 km na wsch. od Mińska, ok. 100 na zach. od Smoleńska, miejsce dwóch bitew między wojskami polskimi i moskiewskimi (1512 i 1564). [przypis redakcyjny]

<p>40</p>

akomodować się (z łac. accomodare: przystosować, poświęcić) – tu: przestawić się. [przypis redakcyjny]

<p>41</p>

na pola beresteckie – bitwa pod Beresteczkiem (1651), zwycięstwo wojsk polskich nad siłami kozacko-tatarskimi; Beresteczko – miasto nad Styrem na Wołyniu, w zach. części Ukrainy. [przypis redakcyjny]

<p>42</p>

zali (daw.) – czy. [przypis redakcyjny]

<p>43</p>

driakiew – używany w medycynie ludowej uniwersalny lek roślinny, złożony m.in. z cynamonu, imbiru, dziurawca, miodu, mięsa żmii, ziemi z Lemnos, często z dodatkiem opium. [przypis redakcyjny]

<p>44</p>

szuba – futro, płaszcz futrzany. [przypis redakcyjny]