Infantka. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Infantka - Józef Ignacy Kraszewski страница 2
Jak kwiatuszek w cieniu rósł i wyciekł też blady, biedny i wątły. Dali mu pierwszą żonę, to ją zazdrość Bony rychło zabiła; ożenił się z drugą, która go wiele kosztowała zgryzoty, i tę mu matka odebrała. Ożenił się z trzecią, i z tą żyć nie mógł dla okropnej choroby jej, a rozdzielić mu się nie dali.
Zszedł na ladajakie miłośnice… i tak ostatni z tej wielkiej krwi królów, bez potomka, nędznie schodzi, nie wiedząc nawet, komu kraj puści, który tak kochał.
Jedna królewna Anna została nam doma, a i tej bodaj niedaleko do pięćdziesiątki!
– Cicho! – przerwał oboźny – nam sługom królewskim imienia jej nawet wyrzec nie wolno. Źli ludzie tak umieli zasiać niezgodę między rodzeństwem, iż król jej na oczy nie dopuszcza, żal ma wielki. A ta nieszczęśliwa oczy sobie wypłakuje.
– Teraz przecie na nią i królestwo i Litwa przyjdzie po śmierci króla, Boże uchowaj! – odezwał się rotmistrz. – Ostatniać ona tu doma z tego rodu.
Oboźny ramionami wstrząsnął.
– Takby ono było, gdyby korona dziedziczną się zwała – odparł – ale tu już zawczasu przebąkują, że sobie króla wybierać będą, jakiego zechcą.
– A! nie może być! Srogaby była niesprawiedliwość i niewdzięczność – krzyknął, głos podnosząc i zaraz go zniżając Bieliński.
– Rozsłuchajcież się – odparł spokojnie oboźny.
I milczeli znowu.
– Na królestwo to – dodał Karwicki po cichu, oglądając się dokoła, jakby się podsłuchania obawiał – na królestwo to zawczasu już poluje wielu. Jeszcze król nie zamknął powiek, a posłów potajemnych i szpiegów po senatorach, po szlachcie, po duchowieństwie włóczą się ćmy.
Jeden Bóg wie na czem się skończą te frymarki.
– Po mojemu, po żołniersku – odpowiedział Bieliński – rzecz bardzo prosta i jasna. Królewna ma pierwsze prawo do tronu, kto wybrany zostanie ożeni się z nią.
Nie tak-li było z królową Jadwigą?
Karwicki potrząsnął głową.
– Prostsze to i poczciwsze serca owych czasów były – rzekł – dzisiaj ludzie bardzo zmądrzeli, na dobre i na złe rozumu zażywając. Kto tu odgadnie co się stanie.
I podumawszy trochę, dołożył, obracając się ku rotmistrzowi.
– Powiadają, że króla Francyi brat o koronę się stara, ofiarując zaślubić królewnę Annę, a u nas tu i głośno i po cichu zaprzedanych nie mało jest, którzy cesarskiego brata czy synowca popierają. Litwa cara moskiewskiego wziąć gotowa, aby od niego spokój miała. Są i tacy co za pruskiem książątkiem głosują.
– Zawczasu! zawczasu! – z oburzeniem przerwał rotmistrz. – Czy się to godzi! alboż to Bóg nie wszechmogący i nie może panu zdrowia przywrócić, żywota przedłużyć, a nawet syna dać w późnym wieku jak Jagielle?
Niedźwiedź w lesie, a ten na targ skórę niesie. O ludziska, ludziska!
– Wszystkiemu winni – dorzucił Karwicki – ci co mu rozwodu dopuścić nie chcieli. Kardynał Commendoni najwięcej, bo się upierał dla czci cesarskiego domu nie rozłączać ich, gdy kościół w takich wypadkach choroby ciężkiej i wstrętliwej, niemożliwego pożycia, niejeden raz małżeństwa rozwiązywał i żenić się pozwalał.
Bieliński krzywiąc się nachylił do ucha oboźnemu.
– A lepiejby było, gdyby wziąwszy rozwód uparł się żenić z Zajączkowską?
Szeptał po cichu i szukał oczyma wejrzenia towarzysza, który wzrok wlepił w ziemię i głowę zwiesił na piersi smutnie.
– Była chwila, że się koniecznie napierał tej Hanny – dodał – a kto wie, czy i teraz jeszcze o niej nie myśli. Mówią, że ją po książęcemu wyposażoną trzyma w Witowie. Za samo łoże dla niej cztery tysiące dukatów zapłacono! Panie Boże odpuść! Gdyby z grobów wstali ci, którym Radziwiłłownej dla króla było za mało, cóżby powiedzieli na Hanusię Zajączkowską?
Po krótkiem milczeniu Karwicki się odezwał.
– Wszystkiemu temu bałamuctwu winni źli doradzcy nie on. Chcieli mu życie osłodzić babami, a niemi je zatruli. Niech Bóg przebaczy krajczemu i podczaszemu, i innym pomocnikom, którzy mu miłośnice wynajdowali, stręczyli i przywodzili. Zaczęło się od tej mieszczanki Basi Giżanki, która dziś karetą jeździ o czterech woźnikach; poszła za tem Zuzia Orłowska, aż napatrzyli Hannę Zajączkowską między fraucymerem królewnej Anny, która teraz pokutuje za nią i łzy wylewa.
– Zniedołężniał tak nakoniec, że już własnej woli nie ma – westchnął rotmistrz – lada pacholę, jak ten Kniaźnik, czyni z nim, co chce.
– Cierpieniem, troską, postrachem zgonu bezpotomnego tak się znużył, iż dziś, dla świętego spokoju wszystko gotów poświęcić – począł Karwicki. – Niepoczciwi ludzie, gotowi zawsze ze wszystkiego korzystać, im gorzej go widzą, tem więcej naciskają, uprzykrzają się i łupią.
Dotąd pono testamentu nawet nie ma, a dla samych sióstr uczynićby go powinien, aby im nie wydarto co należy.
Serce się kraje myśląc o tem – dodał oboźny. – Ja gdy rozważać zacznę wszystko, a odgadywać przyszłość, uciekam się do modlitwy taki strach mnie ogarnia.
Bieliński rękę jego ujął.
– Sądzicie, że ze mną lepiej? – zawołał. – Nie ma pono w tem królestwie naszem jednego poczciwego człowieka, któryby jak my nie bolał. Jak w ulu, gdy matki zabraknie, co pocznie rój? Tak i z nami. Zabraknie nam króla i królewskiej rodziny, choć dziś boli na nią patrzeć, co się naówczas stanie z tem państwem naszem? Z jednej strony czyha na nie car moskiewski, z drugiej cesarz niemiecki, który już Węgrów i Czechów wziął, a na Polskę zęby ostrzy. Nie liczę Turka i Tatarów. Jak my się obronim bez wodza i głowy? Co naówczas się stanie z naszemi od wieków zdobytemi prawami i swobodami? Ażali je poszanują obcy? Im potężniejszego wybierzemy dla bezpieczeństwa od nieprzyjaciół, tem dla nas on groźniejszy, bo mu nasze swobody będą solą w oku.
– To też wielu już dziś sądzi, że francuzkiego królewicza, o którym gadki chodzą, że i on o koronę się stara, wziąć byłoby najbezpieczniej – odparł Karwicki. – Tylko znowu ci co lepiej są poinformowani prawią, że młokos jest i papinek… a nasza królewna, z którąby się żenić musiał, matkąby mu być mogła.
Bieliński głową potrząsał.
– Statystą nie jestem – odezwał się – a na łaskę Bożą i natchnienie Ducha św. wiele liczę.
– Gdybyśmy na nie zasłużyli – dokończył oboźny.
– Bieda!