Międzymorze. Stefan Żeromski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Międzymorze - Stefan Żeromski страница 4
Istnieje w nas siła zachwytu, który księżyc świecący nieci, ciągnie z nicości nazewnątrz, podnosi i wydobywa.
Dzięki temu zachwytowi wzdychamy i płaczemy za świętem naszem dzieciństwem, odczuwając niepojętą za czemś żałobę.
Dzięki temu zachwytowi, odczuwamy niepomierną, bez powodu radość, iż nie jesteśmy zwierzętami i roślinami, lecz że duch w nas wolny przebywa, duch anioła, wtrąconego do cielesnego więzienia.
Czarna kula, wywieszona w skwarny dzień letni na poprzecznicy masztu semaforu obok morskiej latarni, postrach budzi na morzu.
Jaskrawa, czerwona latarnia, umieszczona w tejże kuli, gdy ciemna noc zapadnie nad lądami śpiącemi, podwaja i potraja grozę ciszy.
Czujna latarnia zdaje się oświetlać po nocy czyhające, zdyszane, zdradzieckie burzy oblicze.
O pewnej godzinie nocy daje się słyszeć huk daleki.
Świszczące wiatry dopadają półwyspu i ze wszech stron obskakują węgły domów.
Wśród spłoszonego szumu gałęzi nisko zginają szorstkie czuby krzywych sosen.
Czarny las szarpie się w mroku.
Deszcz chłoszcze starą karpiówkę dachów zzieleniałych.
Podmuchy zbiegane w bezkońcach morza, napotkawszy okienka domostw, przyczepionych do piasku, nagle w nie tłuką, i biją we drzwi, na głucho zatarasowane.
Ciemna jutrznia odsłania morze w pianach, skaczące w furyi na duny, od dżdżu szare.
Daleki, zbrudzony horyzont zasłany jest jakgdyby wzburzoną kurniawą śniegu.
Dzikie bałwany nie tylko się rozbijają, lecz zaprawdę roztrzaskują o brzegi.
Zielone ich zawoje zwisają nad półcylindrycznemi wnętrzami, przez nagły ruch polerowanemi, jak stal, a migotliwemi, jak ogień.
Wiatr zdziera z nich pianę strzelistą i miota ją na brzegi dalekie, lub na morze szalone.
Tłoczą się jedne na drugie pian istne zaspy, miazga wzburzona i szumiąca po pękniętych denegach.
Długie drogi wlokącej się śliny od grzbietu do grzbietu wodnego znaczą podstępne i obłędne szlaki i ścieżki żeglarza.
Zdala pędzą, niby wzgórza ruchome ścigłe zaspy ku lądom.
Na mieliznach podbrzeżnych, wpół się łamią, przepękają w swej mocy i niweczą w swej sile.
W śmiechu pienistym wzgardliwego żywiołu huśtają się belki ciosane, tramy, ostro kończone paliszcza, pniaków korzenistych kadłuby, gałęzie z kory obdarte, wyrwane skądś deski i rozszarpane gdzieś szczątki człowieczego klecenia.
Świszczący wiatr śmiga stronami i smaga wysoczyzny półwyspu.
Między Rożewiem a Sambią zalega ten ląd dziwny, mierzeja ponad stumetrowymi głębiami.
Skądże się tu wziął w czystych toniach, jak tu powstał, – ni to przylądek, ni wyspa, po miljon kroć przez wściekły żywioł zdobywany i postokroć szarpany na sztuki?
Tam, gdzie dziś cichy sosnowy bór szumi, istniał pono, – jak głoszą klechdy uczonych, – jakowyś ląd, w jakowemś morzu pradawnem.
Studnia w tem miejscu, sto z górą metrów w głębokość ziemi idąca, przecina piasku tylko dwa metry, dalej do dziewięćdziesięciu ośmiu metrów przewierca formacye diluvium, a do stu sześciu metrów formacye kredowe.
Woda bijąca z wywierconego otworu strzela w górę na dwa metry ponad poziomy powierzchni.
Kędyś tedy na lądzie dalekim, w jakiemś wyżynnem jeziorze ta woda ma źródło siły swego wytrysku.
Mówią klechdy uczonych, iż ów osuch pierwotny począł w czasie narastać i grubieć, zanim grobla północna poczęła się, jako rewa podwodna.
Grobla północna, – dzisiejsze piaski i niziny Wielkiej Wsi i Kuźnicy i obok nich kotlinowe głębie podmorskie, – były ujściem przedwiecznej rzeki olbrzyma.
Szeroką paszczą swoją, czy szeregiem strumieni w piaskach rytym, Wisła tutaj uchodziła do morza.
W prawieku, gdy lodowiec wspierał się o południowe Bałtyku wybrzeża, Wisła płynęła na zachód szlakami Noteci, ażeby w jednę rzekę splatać się z Łabą.
W dzisiejszej jej delcie pod Gdańskiem stały jakoweś wody zakisłe, olbrzymie zasiąkla, jeziora i błota, z których wody uchodziły na zachód, poza kępą Oxywia, torfowiskiem Gdyni i Redy.
Gdy zaś lodowiec zupełnie, aż do Skandynawii ustąpił, Wisła przebiła się ku północy.
Wciągnąwszy w siebie i zagarnąwszy ze sobą zasoby olbrzymiego gdańskiego rozdołu, z jezior, z błot, ze strumieni cieknących, od strony Laskowic, od Prabutów, od Dzierzgoni, spłynęła ku północy.
Szeroką drogą swoją pogarnęła się ku dawnemu rozdołowi między dunami i kępami, gdzie dziś rozpostarte leżą torfowiska Chylonii, Cisowa i Rumii.
Poprzez teraźniejsze Bruckie Żuławy, między Osłaninem i Rewą wlewała się w łożysko, leżące dziś na dnie morza, gdzie torfy, przysypane piachami spoczywają w głębinie trzydziestometrowej.
Kędyś między Wielką Wsią i Kuźnicą szła między szory głębokie, słowińskie.
Niezliczone jej potoki, żłobiące drogi swoje skroś gór i rozłogów olbrzymiego kraiszcza, wynosiły w ciągu długich stuleci, podczas pełnowodnych wylewów i czasu wiosennych roztopów muły i piaski, kamienie przymarznięte do płynącej kry lodów, olbrzymie pnie drzewne o trzymetrowej średnicy, które do dziś dnia leżą w piaskach międzymorza, nie na jego ubogiej wychowane glebie, lecz przyniesione z bezbrzeżnej polskiej dziedziny.
Dwa wielkie skrzydła tego przedwiecznego Wisły łożyska nieznane są, albowiem w morzu nazawsze zginęły.
Jedno od Gdańska do Gdyni, drugie od Rewy do wielkiej Wsi i Kuźnicy.
Obadwa pochłonęło morze, które wiekuiście wyniosłe kępy ujada, a przyległe do nich niskie lądy na dno swoje potrąca.
Widnieje tylko szlak ziemski między Gdynią i Rewą.
I dziś jeszcze Wielkie morze czatuje, ażeby się wedrzeć na błota karwińskie, torfy ich piaskami zasypać, a z wyżyny Rożewia uczynić międzymorze, któreby kształtem swoim głowę bawołu tworzyło, z dwoma, – helskim i karwińskim, – rogami.
Z pracy Wisły przedwiecznej, której długości i wielkości niepodobna ogarnąć myślami, powstały olbrzymie złogi mułów, piasków i kamieni, które morze zwycięskie, wdarłszy się w te obszary, mełło i wyrzucało za siebie.
Przez wieki tworzyło wał, – zrazu podwodzia, – płytką rewę, szereg