Histeria. Izabela Janiszewska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Histeria - Izabela Janiszewska страница 13
– A tobie zaczyna wracać poczucie humoru – odparła z delikatnym uśmiechem.
Jej były szef zbył ten komentarz machnięciem ręki.
– Zerknęłam na twoje reportaże w archiwum „Magazynu”. Nie próżnowałeś. Na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat ukazało się prawie pięćset tekstów podpisanych twoim nazwiskiem. Oczywiście nie licząc wstępniaków. – Podała mu kartkę wyrwaną z notesu. – To dane do logowania. Przejrzyj artykuły i sprawdź, czy czegoś tam nie znajdziesz. Mam przeczucie, że już kiedyś ze sobą rozmawialiście. On ci ufa, a to oznacza, że musiał cię wcześniej spotkać. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w przeszłości o nim pisałeś. Kto wie, może był bohaterem jakiegoś reportażu.
Paweł poczuł się dotknięty autorytarną nutą w głosie Larysy, jakby na powrót stał się dzieckiem, które trzeba prowadzić za rękę, wydawać mu polecenia i wyjaśniać, jak należy szukać informacji. Zamierzał jej odpowiedzieć, ale po chwili jego oburzenie stopniało, a on przypomniał sobie, kim się stał i dlaczego miała prawo zwracać się do niego w ten sposób. Zerknął na swoje poniszczone dłonie, które w niczym nie przypominały rąk dawnego charyzmatycznego redaktora naczelnego. Jego umysł też już nie działał jak dawniej, a teraz, kiedy ból głowy stawał się coraz intensywniejszy, a nudności narastały, nie miał siły na sprzeczki.
Larysa dostrzegła, że posmutniał, a gdy dotarło do niej, co mogło być przyczyną jego wycofania, wzdrygnęła się. Zdziwiło ją to, jak lekko przeszła w tryb zarządzania dawnym szefem. Zamknęła go w mieszkaniu, dała zadanie do wykonania i pilnowała niczym surowy policjant. Ubezwłasnowolniła, jakby należał do niej, i ohydnie wmawiała sobie, że robi to dla jego dobra. Czy naprawdę tak było? A może chodziło tylko o artykuł, o cel, który zamierzała osiągnąć bez względu na to, ile przyjdzie jej zniszczyć po drodze? Nie chciała się z tym mierzyć.
Odepchnęła na bok niewygodne myśli i posłała przyjacielowi blady, wspierający uśmiech. Paweł, który nawet na nią nie patrzył, niespodziewanie uniósł głowę, jakby wyczuł jej gest. Wykrzywił usta w dziwnym grymasie i ściskając mocno obie dłonie ze sobą, wyszeptał:
– Tak bardzo mi jej brakuje, wiesz? – Jego oczy się zaszkliły. – Zawsze lubiła moje teksty, zwykle jako pierwsza dostawała je do lektury, a później, kiedy traciła już wzrok, prosiła, bym czytał je dla niej na głos. – Przełknął napływającą ślinę. – Wiesz, czyje jeszcze artykuły lubiła?
Larysa pokręciła głową.
– Twoje.
Wpatrywała się tępo w migający na ekranie komputera kursor. Starała się skupić całą uwagę na nim, oderwać się od fali żalu, która chwytała ją właśnie w swoje szpony. Nie mogła powiedzieć Pawłowi, że nie przyszła na pogrzeb, bo bała się, że umrze tam razem z Marią. Kobietą o ciepłych dłoniach, łagodnym, zamglonym spojrzeniu i matczynym głosie. Nie dała rady przyznać się do tego, że żałuje, iż ją opuściła, a później ze wstydu zostawiła także jego. Że chcąc ochronić siebie, zadała przyjacielowi jeszcze większy ból. Czuła, że jej żołądek zwija się w supeł, a w gardle rośnie wilgotna gula.
Kiedy Wiśniewski stanął niespodziewanie za jej plecami, miała wrażenie, że lada chwila tama pęknie, a łzy pociekną jej po policzkach.
– Uważaj, żebyś nie była silna zbyt długo – powiedział cicho. – Pójdę kupić coś do jedzenia. Pożyczysz mi jakieś pieniądze?
– Portfel leży w kuchni na blacie – rzuciła na jednym wydechu i zdała sobie sprawę, że przez ostatnie sekundy była jak zamrożona.
Gdy Paweł wyszedł, usiadła na podłodze pod ścianą i wypuściła na zewnątrz cały smutek. Płakała długo, aż w końcu zasnęła ze zmęczenia i od nadmiaru emocji.
Kiedy się ocknęła, bolał ją kark. Od wyjścia Wiśniewskiego musiało minąć sporo czasu, bo za oknem zrobiło się ciemno. Zerwała się nagle i nerwowo rozejrzała wokół. Mieszkanie tonęło w ciszy i półmroku. Po chwili dostrzegła, że drzwi na klatkę schodową są otwarte na oścież. Z bijącym sercem pobiegła zamknąć je na zasuwę, a później usiłowała cofnąć się myślami do momentu, gdy Paweł wychodził. Była pewna, że trzasnął wtedy drzwiami.
– Wiśnia?! – zawołała, ale nikt jej nie odpowiedział.
Na wszelki wypadek sprawdziła jeszcze łazienkę i sypialnię, ale tam też go nie znalazła. Ostrożnie podeszła do okna – i wtedy go zobaczyła. Paweł leżał na ławce pod blokiem, obok niego stała pusta butelka po tanim winie i torba z jedzeniem z chińczyka, do której dobierał się jakiś kulejący gołąb. Twarz jej dawnego szefa, oświetlana blaskiem osiedlowych lamp, przybrała dziwny, żółtawy kolor, a włosy wydawały się jeszcze rzadsze.
Larysa poczuła nieprzyjemne ukłucie pod żebrami i uznała, że nie chce na to patrzeć. Zasunęła roletę w oknie, a później rozmasowała sobie kark i usiadła do komputera, przy którym wcześniej pracował jej przyjaciel.
Wyłączała kolejne okna przeglądarki, gdy dostrzegła, że w skrzynce mailowej Wiśniewskiego pojawiła się nowa wiadomość. Mail nie miał tytułu, a w polu nadawcy widniał szereg wybranych na chybił trafił liter. Zwykle w takiej formie do skrzynek trafiały wirusy, więc tych wiadomości nie należało otwierać, ale tym razem postanowiła zaryzykować. Po chwili była już pewna, że to odpowiedź od Fantoma.
„Jutro o osiemnastej na Patelni. Bądź sam”.
Bruno ziewnął przeciągle i potarł zmęczone oczy. Był tak zamyślony, że przy skręcie w aleję Rzeczypospolitej za późno zauważył czerwone światło i niemal spowodował kolizję. Biały mercedes w ostatniej chwili odbił w lewo i tylko dzięki refleksowi tamtego kierowcy Wilczyński nie musiał marnować trzydziestu minut swojego życia na spisywanie zeznań i użeranie się ze wściekłym facetem.
Ta myśl pokrzepiła go, gdy pobierał bilecik do parkowania pod prywatnym szpitalem na Wilanowie. Podobno ojciec dziecka nalegał, by małego przywieziono właśnie tutaj, bo tylko tym lekarzom ufał i wierzył w jakość ich pracy. Bruno miał na to zgoła inny pogląd. Był pewien, że facet co miesiąc opłaca koszmarnie drogi abonament za usługi, z których do tej pory nie miał czasu ani powodu korzystać, a teraz postanowił odebrać należne.
Na recepcji za wysokim kontuarem siedziała długowłosa, pulchna brunetka ogrzewająca dłonie kubkiem aromatycznej kawy. Bruno zauważył, że w kąciku ust utknęły jej dwa maleńkie okruszki, a na jej biurku dostrzegł otwarte opakowanie biszkoptów i nagle zdał sobie sprawę, że jest potwornie głodny.
– Dobry wieczór. W czym mogę pomóc? – Dźwięczny głos dziewczyny przypominał pełną cukru i radości barwę przedszkolanki mówiącej do dzieci.
– Muszę porozmawiać z Ryszardem Sochą. – Machnął legitymacją. – Mały chłopiec, przywiozła go do was kilka godzin temu psycholog policyjna.
Radosny uśmiech recepcjonistki w ułamku sekundy spłynął z jej twarzy, a na jego miejscu pojawił się pełen napięcia grymas. Dziewczyna pobladła,