Księżniczka. Crew. Tom 2. Tijan
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Księżniczka. Crew. Tom 2 - Tijan страница 2
Zobaczył mnie i zamarł z piwem w ręce. Uniósł brwi pytająco, ja jednak pokręciłam głową.
Nie był mi w tej chwili do niczego potrzebny.
Ruszył dalej i usiadł na leżaku obok Zellmana. Wiedziałam, gdzie znajdę czwartego członka naszej ekipy.
Jordan, Zellman, Cross i ja należeliśmy do Ekipy Wilków, najmniejszej, a zarazem najniebezpieczniejszej ekipy w Roussou.
Istniały również inne grupy, znacznie większe, jak ekipa Ryersona czy nowa ekipa Frisco, która utworzyła się w zeszłym semestrze. Ich członkowie mieszkali w sąsiednim mieście, a ich szkoła ostatnio spłonęła. Miasto było zbyt małe, by zdążyło wybudować nową przed rozpoczęciem drugiego semestru, więc uczniów przeniesiono do nas. A przynajmniej część z nich – niektórzy trafili do Akademii Fallen Crest, przynajmniej jedna trzecia wylądowała w Liceum Publicznym Fallen Crest, ale reszta przyszła do nas. Frisco, Fallen Crest i Roussou były położone w Kalifornii, tworzyły swojego rodzaju trójkąt i nie było innej możliwości.
Słyszeliśmy, że uczniowie z Frisco, którzy trafili do Akademii, posrali się na widok tych wszystkich luksusów. Większość ludzi z Frisco była równie biedna co my. Akademia była szkołą dla bogaczy. Istniały pewne wyjątki, ale generalnie tak to właśnie wyglądało.
Kilka nowych dziewczyn uczepiło się Tabathy, ale ona przyjęła tylko dwie, resztę natomiast zbyła gestem ręki.
Chyba tak postępują popularne dziewczyny?
Nie znam się.
W każdym razie chcę powiedzieć, że nie jestem jak one.
Nie jestem jak ci z Frisco. Ani jak ci z Fallen Crest. Nie jestem nawet jak Normalni (to nasze określenie na ludzi mieszkających w Roussou i nienależących do żadnej z ekip). Ale jestem jak ludzie z mojej ekipy – jak Zellman, Jordan, Cross.
Tylko że gdy zobaczyłam, jak Jordan śmieje się beztrosko z tym sportowcem, poczułam ucisk w żołądku.
Nie wiedziałam, co to za uczucie – zazdrość, gniew, a może po prostu zrobiłam się głodna? Faktycznie jednak coś we mnie drgnęło i to wystarczyło. Gdy opanowują mnie emocje, to nigdy się dobrze nie kończy, więc wolałam odpuścić.
– O nie, nie, nie.
Próbowałam obejść Tabathę, ale ona zablokowała mi przejście.
W jej oczach błysnęła determinacja, zacisnęła wargi w cienką linię.
– Rozpoznaję tę minę. Zamierzasz uciec. – Pokręciła głową. – Nie możesz tego zrobić.
– Wisi mi to. – Próbowałam iść dalej.
Znowu zastąpiła mi drogę, odrzucając włosy na plecy. Ten ruch wystarczył, by przyciągnąć uwagę ludzi, i rozmowy wokół nas stopniowo ucichły.
Zazgrzytałam zębami.
Tabatha stała ze mną twarzą w twarz. Nie lubiłam, gdy ktoś znajdował się tak blisko mnie, i czułam, że jeszcze chwila, a…
– Sweets. – Drzwi znowu się otworzyły. Z domu wyszła Taz, trzymając rękę na biodrze. Miała na sobie bikini, tak jak Tabatha. – Zostaw Bren w spokoju.
Tabatha się roześmiała i zaczęła obracać.
Taz nie żartowała. Skinęła na mnie głową.
– Ona zaraz się na ciebie rzuci. – Rozejrzała się po podwórku. – A to nie są zbyt sprzyjające okoliczności. Wiesz, o co mi chodzi.
Ludzie już powyciągali telefony. Odkąd ci z Frisco zjawili się w mieście, niczego nie można było zachować w tajemnicy. A ponadto krążyły plotki o nowym projekcie – niektórzy widzieli w okolicy gwiazdy kina i banery z napisem „Hollywood”, ale w tej chwili nie zamierzałam o tym myśleć. Zostałam o tym uprzedzona i wiedziałam, że uprzykrzy mi to życie.
– Serio zaraz wybuchniesz? – zapytała cicho Tabatha i zrobiła krok w tył.
Tylko to ją usprawiedliwiało – bywała tępa. Nauczyła się jednak, że czasami trzeba zostawić mnie w spokoju. Wycofała się więc, a w jej oczach błysnęły przeprosiny.
Mogłam znowu ruszyć szczęką, bo do tej pory była jak zalana betonem.
– Nie lubię, gdy ktoś na mnie naciska.
– Szlag. – Westchnęła i odsunęła się na bok. – Przepraszam. Ja tylko chciałam, żebyś dobrze się bawiła.
Dopadły mnie wyrzuty sumienia, ale nie na tyle silne, bym chciała tu zostać i udawać normalną licealistkę. Dosłownie mnie nosiło. Potrzeba, by się uwolnić i powędrować gdzieś w samotności, burzyła mi krew.
Taz przeszła po cementowym tarasie, a ja dostrzegłam w jej ręce telefon. Spojrzałam na Jordana, który posłał mi uśmiech i odłożył swoją komórkę.
Teraz już rozumiałam.
To on zadzwonił po Taz. Nieźle to rozwiązał.
Taz zawsze była dla wszystkich miła, ale gdy znowu skupiła na mnie spojrzenie, ogarnął mnie niepokój.
– Bren. – Ruszyła w moją stronę.
Wiedziałam, czego chce. To właśnie z tego powodu wyprawiła tę imprezę.
I znowu zacisnęłam szczęki.
– Nie – wycedziłam.
– Bren, proszę cię.
– Nie. – Obeszłam ją i z rękami w kieszeniach zaczęłam mijać ludzi tłoczących się w domu.
Zazwyczaj wszyscy schodzili nam z drogi, ale tym razem nie zamierzałam nikogo uprzedzać. Parę osób pisnęło, gdy się między nimi przeciskałam.
– Musisz z nim porozmawiać.
Już byłam na schodach, ale zatrzymałam się z dłonią na barierce.
– Wcale nie muszę.
– Bren, proszę – nalegała drżącym głosem.
Zamarłam. Poważnie, zamierzała płakać?
Posłałam jej miażdżące spojrzenie.
– Wiem, że zanim Jordan napisał do ciebie, żebyś zabrała ode mnie Tabathę, piłaś, śmiałaś się i siedziałaś swojemu chłopakowi na kolanach, więc daruj sobie szlochanie, bo to nie zadziała.
Po jej policzku spłynęła łza, zostawiając mokry ślad ciągnący się od oka aż do podbródka. Pociągnęła nosem.
– Naprawdę tęsknię za moim bratem, Bren.
Nie. Ta łza nie mogła być prawdziwa.
A może…
Cross