Nienawiść sp. z o.o.. Matt Taibbi

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nienawiść sp. z o.o. - Matt Taibbi страница 20

Автор:
Серия:
Издательство:
Nienawiść sp. z o.o. - Matt  Taibbi Amerykańska

Скачать книгу

zdarzało mu się w tym samym programie nazwać cel swoich inwektyw faszystą i komunistą – i Hitlerem, i Stalinem. Jednak to Hitler robił mu biznes. Jadąc na Hitlerze, Beck zgromadził wielką widownię – aż runął w przepaść.

      Jego program w Fox skasowano w roku 2011 po tym, jak powiedział, że Obama żywi „głęboko zakorzenioną nienawiść do białych ludzi”. Nie minęły dwa lata, a już przepraszał za sianie podziałów – choć wciąż obnosił się z serwetką, na której ponoć zachowały się ślady krwi Hitlera.

      Hitler to retorycznie koniec trasy. Dalej nie ma już nic. Dochodzisz do niego i dyskusja się kończy. Jeśli walniesz Hitlerem, to zwalniasz swoją widownię od wszelkich skrupułów moralnych, bo przecież każdy chciałby go zabić, nie?

      Od tych retorycznych eskalacji prawicowych mediów do obłąkańczych rojeń ery Trumpa dałoby się wywieść prostą linię. Skoro można wierzyć, że Korpus Pokoju to SS, czemu miałoby się podawać w wątpliwość, że 11 września muzułmanie z Jersey City wiwatowali na ulicach, czy podważać logikę budowy muru antygwałtowego wzdłuż Rio Grande? Głupie jest głupie i cześć.

      Podczas kampanii wyborczej Trumpa wszyscy obeznani z prawem Godwina mieli duży kłopot, chcąc odpowiednio reagować. Jak wskazuje Chomsky, agitacja Trumpa szła po znajomej autorytarnej linii: „Atakuj elity, nawet jeśli to właśnie grube ryby z elit dają ci wsparcie”.

      W swoich przemówieniach kampanijnych Trump uderzał w wiele tonów, na które od razu czujnie reagowali profesorowie historii. Twierdził, że życie w obecnych czasach to dekadencka porażka (typ, którego cały życiorys to pomnik dla wyzutej z gustu konsumpcji). Opowiadał o narodzie w ruinach dawnej dumy, otoczonym przez skundlonych skrytobójców.

      – Oni nas zabijają – mówił w przemówieniu inauguracyjnym. – Śmieją się z nas, z naszej głupoty […]. Zabijają nas.

      By umożliwić powrót do wartości narodowych, potrzebna jest więc silna ręka. Trump atakował ideologie lewicy i prawicy. Demokracja jest antydemokratyczna, to sztuczka arystokratów, ustawiony teatrzyk. Podczas debaty z Clinton Trump zagroził jej więzieniem – nawet Mobutu byłby pod wrażeniem takiego zagrania.

      Każda wykształcona osoba dostrzegała te paralele. Trump jednak legalnie wygrywał wybory, a to, że te wrzutki o przegniłych elitach tak rezonowały wśród słuchaczy, tylko dodawało mu sił.

      Pomoc finansowa dla banków była aktem nadzwyczajnej zdrady społeczeństwa przez polityków, i to dlatego Trump zyskiwał, przedstawiając Teda Cruza i Hillary Clinton jako ludzi Goldman Sachs. Istnienie takich kombajnów do zbierania kasy dla prawicy jak Citizens United oznaczało, że legalna jest korupcja polityczna na wielką skalę, a ogrywanie tego tematu pomogło Trumpowi wyrzucić za bandę Jeba Busha, Teda Cruza i Marco Rubio.

      Naparzał braci Koch, swoich przeciwników w prawyborach oskarżał o to, że są pacynkami w rękach korporacyjnych funduszów wyborczych. Potem w ten sam sposób rozjechał Hillary Clinton. Ci pajace to tylko maski dla cudzych pieniędzy, mówił wyborcom. A ja mam własne pieniądze.

      Jak wszyscy wielcy kanciarze Trump potrzebował prawdziwych detali, by sprzedawać kłamstwa.

      Głównym kłopotem dla dziennikarzy piszących o Trumpie było wyjaśnienie, czemu tak zwyżkował. Powodów tego stanu rzeczy było bez liku, począwszy od wartej miliardy obecności w mediach, którą miał za darmo. Niewątpliwie ogrywał panikę rasową i poczucie utraty statusu. To właśnie był główny temat przemówienia, w którym ogłosił rozpoczęcie kampanii: jak nisko upadliśmy, jak dawno już nigdzie nie wygraliśmy itepe, itede.

      Niewątpliwie przyczyniły się też do tego porażki dziesięcioleci rządów, choćby to, że realne płace praktycznie nie wzrosły od czasów Nixona.

      To wszystko było bezsprzecznie skomplikowane. Wśród zwolenników Trumpa były i świry z forum 4chan, i pobożne babunie. Głosował na niego każdy, kto żywił jakąś urazę, a w USA uraz mamy wyjątkowo szeroki wybór. W Wisconsin spotkałem pewnego wyborcę, który oświadczył mi: „Przeważnie nie głosuję, ale na Trumpa pójdę, bo jebał wszystko chuj”.

      Gdzieś tak wiosną czy latem zauważyłem, że kiedy tylko wspominałem o gospodarce w kontekście ludzi głosujących na Trumpa, od razu szła kontra. Posługiwanie się pojęciem „niepewności ekonomicznej” bardzo szybko (zdumiewające jest to, z jaką szybkością ukorzeniają się te trendy w erze Facebooka) stało się w mediach społecznościowych grzechem karanym zmemowaniem.

      Greg Sargent z „Washington Post” zacytował w poście wyborców Trumpa mówiących: „Buduj mur, a z nimi na sznur”, „Trump ma na tę sukę atuty” czy „Zabić ją!”, zaraz nad puentą: „Aż się czuje tę niepewność ekonomiczną i pragnienie zamętu, co nie?”.

      Wszystko to mniej więcej zbiegało się w czasie z wrześniową wypowiedzią Clinton o tym, że „połowa zwolenników Trumpa” to „rasiści, seksiści, homofobi, ksenofobi, islamofobi, co tylko chcecie” – „koszyk pełen ludzi godnych politowania”, jak to ujęła.

      Większość obserwatorów z zewnątrz uznała to za polityczny błąd porównywalny z gafą Romneya mówiącego o czterdziestu siedmiu procentach. Jak piszą Jonathan Allen i Amie Parnes w książce Shattered. Inside Hillary Clinton’s Doomed Campaign [Zdruzgotana. Widok od środka na beznadziejną kampanię Hillary Clinton], był to „pierwszy niewymuszony błąd tej jesieni” ze strony Hillary, a przynajmniej tak uważali członkowie jej sztabu.

      Tyle że ten „niewymuszony błąd” wkrótce stał się dla mediów słowem Bożym. Skecz Rasiści za Trumpem z Saturday Night Live, wyemitowany wcześniej w tym samym roku, a ukazujący trumpistów w opaskach ze swastykami, kapturach Ku Klux Klanu i tak dalej, stał się dyżurnym i jedynym wyjaśnieniem rosnących wyników sondaży Donalda.

      Konwenans stanowił więc w praktyce, że Trump to Hitler, nawet jeszcze zanim został on wybrany. Czy Trump jest faszystą? – głosił nagłówek recenzji książkowej w „Timesie” na krótko przed wyborami (kilku pisarzy udzieliło odpowiedzi twierdzącej).

      Po jego zwycięstwie w wyborach uruchomiono całą nową linię retoryczną powiązaną z #Russiagate. Słowa takie jak „zdrajca” i „zdrada” znalazły się w pospolitym użyciu w nagłówkach, wręcz zachęcano do ich używania.

      Po katastrofalnych zajściach w Charlottesville, kiedy Trump nie zdołał zmusić się do potępienia jawnych rasistów, zamiast tego oświadczając, że wina leżała „po obu stronach”, przy opisywaniu jego kadencji notorycznie zaczęto używać określeń „biały supremacjonista” i „biały nacjonalista”.

      Posługiwanie się takimi sformułowaniami wobec Trumpa – niech będzie, zapracował nawet na gorsze. Ale ci, którzy na niego głosowali? Naprawdę sensownie było zrobić z sześćdziesięciu milionów ludzi karykaturalnych, rasistowskich, białych, nacjonalistycznych, nazistowskich zdrajców?

      Domniemane kontynuacje zajść w Charlottesville (jeden wiec w Bostonie, kolejny rok później w Waszyngtonie) były śmiechu warte: parunastu świrów otoczonych przez tysiące rozpalonych antyrasistowską furią kontrdemonstrantów, a za nimi stada dziennikarzy.

      Tyle że przerażające zdjęcia tych czubków dały pożywkę nowemu przekazowi partyjnemu stanowiącemu, że teraz już można wyłączyć myślenie i przejść do czystej naparzanki. Podsumował to Charles Taylor z „Boston Globe’a” w felietonie

Скачать книгу