Trzepot skrzydeł. Katarzyna Grochola

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Trzepot skrzydeł - Katarzyna Grochola страница

Trzepot skrzydeł - Katarzyna Grochola

Скачать книгу

mpty-line/>

      Spis treści

      Karta redakcyjna

      Dedykacja

      Trzepot skrzydeł

      Redaktor serii: ANITA KASPEREK

      Redakcja: PAWEŁ CIEMNIEWSKI

      Korekta: TERESA PODOSKA, MAŁGORZATA WÓJCIK, URSZULA SROKOSZ-MARTIUK

      Projekt okładki i stron tytułowych: ANDRZEJ PĄGOWSKI

      Redaktor techniczny: BOŻENA KORBUT

      © Copyright by Katarzyna Grochola

      © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2020

      Wydanie trzecie

      ISBN 978-83-08-07203-5

      Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.

      ul. Długa 1, 31-147 Kraków

      tel. (+48 12) 619 27 70

      fax. (+48 12) 430 00 96

      bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40

      e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      Patrycji – z podziękowaniem

      za piękne towarzyszenie

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Nie martw się. Dotąd nie załatwiłam tych wszystkich spraw, które odkładałam z dnia na dzień, aż zrobiły się bardzo, ale to bardzo zaległe. Jak zwykle. Nie pisałam Ci o tym wcześniej, bo nie chciałam, żebyś się denerwował i powtarzał jak zawsze: „a nie mówiłem?”. Ale dzisiaj postanowiłam załatwić wszystko po kolei, od samego początku.

      Możesz być ze mnie dumny.

      No więc po tym… Ty wiesz, po czym, wydarzyło się dużo rzeczy. Bałam się wcześniej do Ciebie pisać. Ale teraz już się nie boję.

      Bałam się od początku. Wszystkiego.

      Wiem, że się dziwisz.

      Wszyscy zawsze mówili, że taka dzielna ze mnie dziewczynka.

      Potem dziewczyna.

      Potem kobieta.

      Że odważnie zabieram głos, że podejmuję wyzwania. Że wszędzie mnie pełno.

      A nawet sama schodzę do piwnicy w wielkim zaszczurzonym bloku.

      Wierz mi, to jest najlepszy sposób, żeby ukryć strach. Być taką, hej, do przodu.

      Żeby nikt się nie domyślił.

      Więc taka byłam. Ale bałam się.

      Najbardziej się bałam, że zostanę sama.

      Że któregoś dnia okaże się, że w domu nikogo nie ma.

      Ale też bałam się, że nie będę sama. Że ktoś wróci do domu i zobaczy, że zamiast się uczyć, czytam po raz któryś Anię z Zielonego Wzgórza, a jak można to czytać po raz setny, kiedy się jest zagrożoną z fizyki?

      Potem bałam się, że zawsze już będą mnie wyśmiewać, jak wtedy, gdy założyłam się z Elką z piątej klasy, że dzieci powstają „przez miłość”. Ona mówiła, że „przez ruchanie”.

      Nie wiedziałam, która z nas wygrała, ale śmiali się ze mnie.

      Potem strach zrobił się inny. Potem bałam się, że coś się stanie z rodzicami.

      Po śmierci babci dotarło do mnie, że jednak śmierć istnieje.

      Ale natychmiast poczułam, że to zawsze dotyczy kogoś innego, dlatego doświadczenie nie ma tu żadnego zastosowania.

      Strach przychodził nagle. Znikąd. Na przykład w autobusie wypuszczał ciemne i groźne coś się stało, więc biegłam coraz szybciej i szybciej od przystanku do domu, bo coś się stało, ale dom stał na swoim miejscu, nie było pożaru ani karetek, ani policji, nie było wybuchu ani leja po… ale coś się stało czyhało na mnie i nie czekałam na windę, wbiegałam na siódme piętro, nie mogłam złapać tchu, bo za drzwiami czaiło się coś się stało i…

      …i wszystko w mieszkaniu wyglądało jak zwykle, nie było czuć gazu, pokoje na swoim miejscu, łazienka niezalana i nawet balkon nie pękał pod moimi nogami, nie odrywał się i nie leciał w dół, a z kuchni wychylała się mama:

      – Boże, dziewczyno, jak ty wyglądasz, po co ty tak gnasz, będziesz chora…

      I powoli coś się stało chowało czujki i wciągało odnóża, zamieniało się w szary kłębek w kącie pokoju, kłębek, na który można było nie zwracać uwagi, choć nie znikał. Coś się stało zrzucało skórę i przygotowywało się do przemiany w coś się stanie…

      Nie tylko w autobusie, nie.

      Gwiazdy takie piękne nad Doliną Kościeliską, do domu gazdów sześć kilometrów, w nocy w górach wszechświat wyciąga do ciebie dłonie, wiesz, że nie jesteś sama na świecie, gdy gwiazdy wiszą nisko i powoli przechodzą z miejsca na miejsce, czasem krótki błysk na niebie…

      – Widziałaś?

      – Zdążyłaś? Pomyślałaś życzenie?

      Joasia, moja przyjaciółka, z zadartą głową zostawała w tyle.

      A ja już wiem:

      zachód słońca był krwawy, bo coś się stało, coś znaczył, coś dla mnie złego, a i ten spadający meteor, który miał być marzeniem, był coś się musiało stać, był znakiem dla mnie –

      więc rano, skoro świt, a noc nieprzespana, z lękiem leżącym tuż obok, oddychającym cicho, ale nie tak cicho, żebym nie słyszała, więc rano pod drzwi gaździny (wstała już? jeszcze nie? wstała, bo coś słychać), czy mogę zadzwonić do domu, proszę, przypomniałam sobie, że…

      – ależ dzwoń, dzwoń, dziecko, ale rano jest…

      Czekałam, a trzepotanie rosło, coś się stało rozwijało skrzydła…

      odbierz, niech ktoś odbierze…

      pięć sygnałów…

      sześć sygnałów…

      nareszcie!

      – To ja! – krzyczę w słuchawkę.

Скачать книгу