Zbawiciel. Leszek Herman
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zbawiciel - Leszek Herman страница 17
– Żeby iść tropem tego artykułu o budowie parkingu i przygotować duży tekst o wszystkich nowych inwestycjach drogowych w Szczecinie.
– O ja pierdolę!
– No właśnie. Powiedz, czy to nie jest małpia złośliwość? – Paulina zacisnęła zęby. – Przy okazji każdej z tych zasranych modernizacji, dzięki którym, wyjeżdżając z miasta w jakimkolwiek kierunku, godzinami stoi się teraz w korkach, są przewidziane gigantyczne wycinki. Razem to tysiące drzew. Zdążyłam policzyć. Celowo mi to dała! Już w ogóle pomijam, że na czwartek za tydzień to cholernie mało czasu.
– To co mam zrobić?
– Wejdź na stronę miasta albo zarządu dróg i poszukaj jakichś zestawień inwestycji drogowych. Tam muszą być gdzieś podane ich parametry. Ceny, udział funduszów europejskich i tak dalej. Ogólniki i różne inne dane to już tutaj sama sobie wypunktowałam. Brakuje mi tylko takiego silnie merytorycznego wsparcia.
Piotr westchnął. Pozamykał strony mówiące o symbolice kwiatów i wepchnął torebkę z płatkami do swojego plecaka.
Z rezygnacją otworzył stronę urzędu miasta i pochylił się nad ekranem.
Bulwar Piastowski powoli rozbłyskiwał światłami wieczoru. Najpierw były to długie, złote i czerwone refleksy ostatnich promieni zachodzącego słońca, a od kilkunastu minut, gdy zapaliły się latarnie – jasne kręgi światła padające na kamienną nawierzchnię alei Żeglarzy. Tuż obok na wysokich betonowych postumentach połyskiwały marynistyczne rzeźby przedstawiające przyrządy nawigacyjne – sekstant, astrolabium i chronometr. Nad nimi długą podświetloną wstęgą płynęła Trasa Zamkowa.
Paulina siedziała obok Igora na ławce, wpatrywała się w migotliwie iskrzące się świetlne refleksy na wodzie i słuchała, jak mówił o umowie na projekt, który miał być zrobiony podczas ich nieobecności w Szczecinie.
– Znowu napytasz sobie biedy – podsumowała.
– To tylko inwentaryzacja i program prac konserwatorskich. I tak nie robiłbym tego sam.
– Ale mimo wszystko. Jak twoi ludzie zrobią coś źle, a ciebie nie będzie na miejscu, to znowu skończy się awanturą i kolejny raz twój prawnik, jak mu tam…
– Lorenz. Bartek Lorenz.
– Właśnie on… będzie musiał wyciągać cię z kłopotów.
– Od tego go mam.
– Ale sprawa z tym zaginionym facetem to niezła draka.
– No – przytaknął Igor. – W głowie się nie mieści.
– On tak szybko się nie pojawi w rejestrach osób zaginionych. – Paulina patrzyła zamyślona na Trasę Zamkową, z której dochodził szum przejeżdżających samochodów. – Policja pewnie przez dłuższy czas będzie sprawdzała, czy nie uciekł z kochanką albo czy nie zwiał z kraju, w końcu miał kłopoty. Może pod wpływem impulsu podjął jakąś desperacką decyzję.
– Wydawało mi się, że z Moniką im się dobrze układa.
– Tego nigdy nie wiesz.
– A co to ma niby znaczyć? – Igor uśmiechnął się pod nosem i sięgnął do stojącej pomiędzy nimi torby po kolejną frytkę z batatów.
– Nie łap mnie za słówka – powiedziała i westchnęła ciężko. – Ta nowa baba u nas w redakcji mnie wykończy. Nie wyobrażam sobie, jak wytrzymam z nią całe dwa miesiące.
– A tak narzekałaś na Pawła – przypomniał jej Igor.
– Ja nie wiem – zmieszała się Paulina. – Wszyscy mi to powtarzają. Z Pawłem też pewnie bym się musiała wykłócać o te wycinki drzew, ale cokolwiek by o nim mówić, to niezależnie od swoich prawicowych poglądów potrafi zachować neutralność.
Przez chwilę milczeli, sięgając co chwila po frytkę.
– Zdążysz napisać artykuł przed wyjazdem?
– Zwariowałeś?! Ja go muszę oddać we wtorek! Chcę to skończyć jak najszybciej, bo nie mogę już tego znieść! Miasto wycina drzewa pod każdym najmniejszym nawet pretekstem. Osiemnaście starych lip w samym centrum, czterdzieści dwa stare drzewa na Wojska Polskiego, trzysta na Głębokim, siedemset na budowanej drodze do Wołczkowa, osiemset już wycięto na budowanej obwodnicy śródmiejskiej.
– Do tego dochodzą setki drzew unicestwionych pod mieszkaniówkę przez TBS-y i deweloperów prywatnych. Nie mówiąc o hektarach lasów wyrżniętych pod S3 czy o wyciętej w pień Puszczy Bukowej.
– Już sama nie wiem, co myśleć, bo jak czytam wypowiedzi różnych urzędasów, to okazuje się, że to wszystko jest niezbędne i potrzebne.
– Paulina… – jęknął Igor. – Wiesz, jak wyglądają tak naprawdę takie decyzje? Najczęściej chodzi oczywiście o bezpieczeństwo.
– Bezpieczeństwo? – Paulina przez moment myślała, że Igor zmienił temat.
– To słowo wytrych. Tego argumentu w naszym mieście, a właściwie w całym naszym chorym kraju nie przetrwa żadne, nawet najcenniejsze, drzewo. Wystarczy jakaś gówniana ekspertyzka, że część gałęzi obumarła i susz się sypie na mamusie i wózki z dziećmi. Sądzę, że dęby rogalińskie też dałoby się z pomocą tej argumentacji usunąć. – Igor ciężko westchnął. – Albo to wycinanie w centrum miasta starych drzew i zastępowanie ich magnoliami, wiśniami japońskimi czy głogiem…
– Przecież takie decyzje podejmują projektanci, architekci zieleni, a nie urzędnicy.
– W cywilizowanych krajach może i tak. U nas jest po polsku. Przecież kierowniczka wydziału z wykształceniem ekonomicznym wie lepiej, jak ma wyglądać gospodarka zielenią, prawda?
– A kierownik to niby nie, mizoginie?
Igor kiwnął zgodnie głową.
– Racja. To niech będzie mężczyzna. Przykładowo ksiądz… Kilka lat temu robiłem projekt remontu pewnego kościoła w pewnym miasteczku tuż obok Szczecina, wraz z zagospodarowaniem terenu wokół. Rosło tam wiele pięknych starych lip i dębów. Konieczność sprzątania opadłych liści jest jak wiadomo jednym z największych utrapień Polaka katolika, dlatego notabene wszędzie sadzi tuje Szmaragd. Któregoś dnia dostałem tajemniczy telefon z urzędu.
– Z urzędu? I czego chcieli? – Paulina sięgnęła ponownie do torby, patrząc z ciekawością na Igora.
– Najpierw pewien miły pan, którego tożsamości ci nie zdradzę, powiedział, że dzwoni nieformalnie i prosi o traktowanie tej rozmowy wyłącznie jako sugestii, absolutnie nie jako urzędowych wytycznych. Zaproponował, żeby całość tak zaprojektować, żeby dało się uzasadnić usunięcie wszystkich zaśmiecających teren przykościelny drzew. A oni już dadzą zgodę na wycinkę.
– Żartujesz? – Paulina pokręciła głową z niedowierzaniem.
– To